Skocz do zawartości
Nerwica.com

rosomak89

Użytkownik
  • Postów

    86
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez rosomak89

  1. Nie pił. Za to ja wyszłam z domu i przeholowałam solidnie...Wkurzył się i w sumie miał rację. Skoro on rzuca, to ja też. Jestem na lekach, więc ogólnie rzecz biorąc też pić nie powinnam.
  2. Noo, i poszedł z kolegą, niby do miasta, niby po 'cośtam' i nie odzywa się od 2h. Wiem, że to trochę moja paranoja, ale cóż, jestem pewna, że siedzi już gdzieś z browarem...Piątek, ładna pogoda, znajomi, knajpy. Ech. Pierdolę to, nie będę się umartwiać, sama gdzieś wyjdę, żeby o tym nie rozmyślać
  3. huśtawka, dziękuję! Rozmawialiśmy dzisiaj ze sobą sporo przez telefon. Lubię z nim rozmawiać. Z nikim tak dobrze mi się nie gawędzi, jak z nim. No, i miło znowu słyszeć jego głos po tylu dniach ciszy. Tylko najgorsze jest to, że ciągle boję się, że on pójdzie się upić lub wypije kilka piw, a ja nawet nie będę o tym wiedziała. W końcu weekend się zaczyna, a to jego ulubiony czas Wiem, że nie mogę go kontrolować, ani tak naprawdę wymuszać czegokolwiek. Po prostu te natrętne myśli mnie drażnią i nie wiem, jak je odpędzić
  4. Dziękuję Wam za odzew. U nas ta historia trwa już jakiś czas. Ponad dwa lata temu rozstaliśmy się już z powodu jego picia. Wtedy nic nie zrobił, choć oczywiście obietnic były setki. Urwałam zupełnie kontakt. Każde z nas było w tym czasie w jakichś związkach, ale obojgu nic z tego nie wyszło. Ja za siebie mogę powiedzieć, że cały czas o nim wtedy myślałam. Jak wróciliśmy do siebie te 5 miesięcy temu, to on twierdził tak samo. Że jestem miłością jego życia i takie tam. A co do leczenia, to myślę, że pewnie ten związek ma na to jakiś wpływ, ale chyba większy ma to, że zrobił sobie 'rachunek sumienia'. Usiadł, poczytał o alkoholizmie, policzył ile traci. Doszedł do tego, że w swoim życiu przepił, mniej więcej, równowartość małego dwupokojowego mieszkania w średniej wielkości mieście, i to go mocno walnęło po głowie. Relacje z jego matką też wyglądają fatalnie przez jego ciągłe imprezy (jego ojciec zapił się jak miał jakieś 45 lat). Liczę na to, że doszedł do wniosku, że to mu się zwyczajnie nie opłaca. Że traci więcej, niż może zyskać, jeśli odstawi chlanie.
  5. Mam pytanie do wszystkich tutaj obecnych. Otóż, aktualnie jestem w separacji, a właściwie, to rozstałam się z moim chłopakiem, ze względu na jego alkoholizm i kłamstwa z tym związane. Po rozstaniu on kilka razy się upił, i któregoś dnia napisał do mnie, że sięgnął dna i że beze mnie nie da sobie rady. Zasugerowałam oczywiście leczenie, ale on chciał, żebym go tam zaprowadziła. Nie zgodziłam się, stwierdziłam, że pierwszy, najważniejszy krok musi zrobić sam. Podesłałam mu tylko na maila numery poradni. No, i stało się, zadzwonił, porozmawiał, dzisiaj był na pierwszej wizycie i ma wytyczne: dwa tygodnie trzeźwości, a następnie dwa tygodnie codziennych wizyt w poradni. 5h terapii, rozmów z lekarzami, psychologami i terapeutami. Moje pytanie brzmi-jak się wobec niego zachowywać? Nie widzieliśmy się od rozstania, przez dwa tygodnie w ogóle się do niego nie odzywałam, ale teraz, gdy stwierdził, że chce podjąć leczenie, utrzymujemy kontakt telefoniczny. On oczywiście chciałby się spotkać, ale ja nie wiem, czy to dobry moment. Na pewno nie spotkam się z nim do czasu rozpoczęcia terapii. A potem? Można? Nie można? Szukałam informacji w Internecie, ale o 'młodych' alkoholikach jest niewiele napisane. On co prawda przepił bardzo dużą sumę pieniędzy, dostawał mandaty za picie w miejscach publicznych/jazdę bez biletu, dwa razy zawalił studia i inne takie kwiatki, ale jest młody, nigdy nie wylądował na izbie wytrzeźwień, nie miał kilku(nasto)dniowych ciągów itp. Liczę, że z tego wyjdzie. Obojgu nam zależy na tej relacji, a ja nie chcę czegoś spieprzyć przez swoją niewiedzę.
  6. Sporo z tego, co przeczytałam w podrzuconym przez Ciebie linku pasuje idealnie do mojej osoby. Nie chciałam się sama diagnozować przez Internet, ale tak jak mam w stopce, moja diagnoza jest zbyt okrojona. Psychiatra, do której poszłam po raz pierwszy, była wredną starą suką, która traktowała mnie jak śmiecia, a ja wstydziłam się ją zmienić To ona właśnie zdiagnozowała u mnie F41.2 i potem już nikt tego nie uaktualniał. Po kilku wizytach odważyłam się na zmianę lekarza i teraz tak naprawdę chodzę do niego tylko po leki. Jest bezproblemowy i sympatyczny, ale jedyne co robi, to pyta się "jak nastrój?", "co u pani?", "możemy zmienić leki, jeśli nie pomagają". Dopóki chodziłam na terapię (niestety, była ona taka se, a może ja oczekiwałam zbyt wiele, nie wiem ), to nie potrzebowałam zmieniać tego psychiatry, bo mogłam się wygadać i wypłakać u terapeutki, ale teraz, odkąd terapia się urwała i dodatkowo znowu zaliczam doły przez byłego, to chyba poszukam pomocy w innym ośrodku. (wybacz, że piszę chaotycznie. Od śmierci mojego brata mam całkowicie wyniszczony mózg i czasami ciężko mi sklecić zrozumiałe zdanie). Legalnie brałam już Depralin, Setaloft i aktualnie Parogen. A nielegalnie, chwilę po wypadku brata, łatwiłam sobie na własną rękę Miansec, Pramolan, Xanax i sporo alkoholu (tak, wiem, nierozsądne, ale nie myślałam wtedy o tym)... Co do byłego-nie złamałam się. On oczywiście napisał najpierw, że mam rację i on ma problem ze sobą, potem że kocha, następnie, żebyśmy udawali, że nic się nie stało i żebym przyjechała na weekend, tak jak się umawialiśmy. A mnie to, tak prawdę mówiąc, wkurwiło! Podobno jestem miłością jego życia, a ten kretyn chciałby, żebym wróciła po kilku SMSkach! No, ale sama go do tego przyzwyczaiłam, że znikam na dłużej lub na krócej, a potem i tak wymiękam i wracam Mam dzisiaj rozmowę w sprawie stażu w jakiejś gównianej firmie. Opuchnięty ryj od ciągłego płaczu i brak motywacji, żeby się ubrać i wyjść z chałupy. Cudownie. -- 08 kwi 2015, 11:11 -- Umówiłam się na wizytę do psychiatry w Szpitalu Psychiatrycznym. Niestety, dopiero za miesiąc, ale lepsze to, niż nic. -- 09 kwi 2015, 14:50 -- Napisał, że będzie się leczył, jeśli wrócę. Myślicie, że jest taka opcja, czy wali ode mnie naiwnością na kilometr? Oczywiście w dalszym ciągu się do niego nie odzywam. -- 13 kwi 2015, 12:31 -- Jak mam poradzić sobie z tymi nieustającymi natrętnymi myślami o moim byłym?! Przestałam przez nie normalnie sypiać, chodzę rozkojarzona, smutna i nie mam siły na cokolwiek, nawet na ubranie się Zwariuję przez tego człowieka do reszty!
  7. Gówno i diamenty mnie rozśmieszyły, a nie mam za bardzo powodów do śmiechu. Dziękuję Trafna metafora. Co do tego, że ten emocjonalny rollercoaster jest mi potrzebny, to niestety wiem. Sama czasami prowokowałam jakieś debilne sytuacje, byle tylko poczuć trochę adrenaliny Zresztą, nie tylko w kontaktach z byłym. Z ojcem tak samo. Wszczynałam awantury o byle gówno. No, i to wieczne rozstawanie się i wracanie do siebie z byłym, pomagało mi choć na chwilę powrócić do cudownych początków w związku, bo on oczywiście starał się, obiecywał i przez chwilę cały mój żywot widziałam w cieplejszych barwach. A tak już poza tymi moimi żalami, sama powiedz, nie rozczuliłoby Cię do reszty, gdybyś nie widziała się z kimś ponad półtora roku, nie utrzymywała z nim żadnego kontaktu przez ten czas, a jak niespodziewanie pojawiłabyś się w miejscu, w którym on aktualnie przebywa i nie jest to jego dom, znalazłabyś na centralnym miejscu prezent, który podarowałaś mu jakieś 4 lata wcześniej? Jak o tym myślę, to aż mnie w dołku ściska... On zamilkł, czeka pewnie, aż ja się złamię i w końcu napiszę. Albo pije. Oczywiście korci mnie, żeby wziąć telefon w łapy i się odezwać. Cholernie mnie korci
  8. A najbardziej rozczuliło mnie, jak przy teraźniejszym, trzecim poważnym powrocie pojechaliśmy (niespodziewanie dla mnie i dla niego) na tę stancję jego kolegi i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to szachy, które kiedyś mu dałam w prezencie. Zapytałam się, czy to te same, a on odpowiedział, że tak. Że jak pokłócił się z matką, to wcisnął w plecak kilka par gaci, skarpety, bluzę, spodnie i właśnie te cholerne szachy, bo dostał je ode mnie...Nie widzieliśmy się wtedy od ponad 1,5 troku, a on zabrał prezent ode mnie! Siedzę i wyję, jak pojeb, aż łeb mi pęka
  9. Tylko co z tym zrobić, jak wykaraskać się z tego gówna? Sama nie dam sobie rady z tym wszystkim ;/ Jeszcze dzisiaj nie jestem na siłach, ale jutro będę dzwoniła po ośrodkach w mieście wojewódzkim (ja z mieściny jestem) i dopytywała się, czy mam szansę na jakąś terapię, skoro tamta została urwana mniej więcej po 8 miesiącach, a miała trwać rok. W ośrodku, w którym odbywałam tamtą, nie miałam szans na żadne zastępstwo lub zmianę terapeuty.
  10. Nie, ominęła ten wątek, tak naprawdę...Ale ona chyba już wtedy była w ciąży, więc mogła mieć to po prostu w dupie. Ja nie jestem DDA, raczej DDD. Mój mój ojciec pił, ale powiedzcie mi, który facet po robocie w fabryce nie pił z kumplami w latach 90tych? U mnie na dość sporym osiedlu był taki jeden, ścisłowiec, żaden prawdziwy chłop go nie lubił. Stary lubi wypić, ale alkoholikiem bym go nie nazwała. A co do DDA, to mój były(?) miał ojca alkusa. Zapił się, jak on był w gimnazjum. Znalazł go martwego w jego zapuszczonej chałupie... Kurwa, on przestał pisać. Nie odzywa się od jakichś 10h, a ja dostaję pierdolca sprawdzając non stop telefon. Już nawet chciałam go zablokować (na fejsbuniu zrobiłam to od raz ), ale jakoś nie mogę
  11. ...z poczuciem bezkresnej wdzięczności za to, że raczył się kimś tak beznadziejnym jak ja zainteresować... ... albo z wątpliwościami, jakim cudem w ogóle chce mieć ze mną kontakt. Że to na pewno nieprawda. ...i że zaraz na pewno znajdzie sobie lepszą/mądrzejszą/ładniejszą. Zaraz, zaraz, a może już właśnie teraz, w tej chwili z jakąś rozmawia?
  12. Dziękuję, że przebrnęłaś/ąłeś przez ten elaborat. Myślę, że w tym przypadku książka jest dla mnie idealna. Jak tylko zdobędę trochę kasy, to natychmiast ją kupię i zmuszę się do jej przeczytania. A co do mojego związku, cóż, teraz sporo się zmieniło. Przestał mnie krytykować, chciał się mną chwalić przed znajomymi (ja nie chciałam. Bałam się, że zaraz znowu wszystko się rozpadnie, a że nie jestem towarzyska, to wolałam się nie zmuszać do wyjść i obcowania z nieznanymi mi wyluzowanymi ludźmi), codziennie utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny (rozmowy, wiadomości. Mieszkamy 50 km od siebie), często się widywaliśmy raz u mnie, raz u niego. Pozostały tylko jego zmienne nastroje, picie i kłamstwa w sprawie picia. Oboje jesteśmy popieprzeni emocjonalnie... Widzę, że zrobił postęp przest ten czas (5 lat, to jednak sporo), ale alkoholizm go dyskwalifikuje. On oczywiście twierdzi, że nie ma problemu i że piwo to nie alkohol (jego nieżyjący już ojciec alkoholik też tak mawiał). Czasami tylko mówił, że wie, że coś z nim nie tak, że chciał się zaszyć, że przestanie, ale to oczywiście było w chwilach, kiedy ja w furii go zostawiałam. Oglądałam nawet wczoraj z tej bezsilności "Wszyscy jesteśmy Chrystusami". Jestem w stanie wyobrazić sobie, że tak właśnie wyglądałaby nasza przyszłość, ale kurwa, nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek będę w stanie o nim zapomnieć, bo to on spędził ze mną noc, w którą zginął mój brat. On mnie przytulał i głaskał, mimo tego, że był siedemnastoletnim dzieckiem. Chciałabym, żeby umarł, żebym miała pewność, że już nigdy nie przyjedzie, że już nigdy się nie odezwie, że go nie spotkam i wtedy dam radę układać sobie jakoś mój beznadziejny żywot...
  13. Zaczęłam ten wątek od słów "krótko, zwięźle i na temat", ale jak widać, nie da się. Napisałam niekończącą się opowieść o moim toksycznym związku (i nie tylko). Liczę, że ktoś się przez to przebije, bo nie wiem już, co ze sobą zrobić: Poznałam go 2010 roku na imprezie(nazwijmy go X). Dzieciak, szalony, pijany (ja również, choć byłam trzy lata starsza). Od razu wpadliśmy sobie w oko, choć mnie nigdy wcześniej nie interesowały za bardzo związki. Spotykałam się z kimś czasami, ale większą część życia przeżyłam bez faceta i byłam z tego zadowolona. No ale, zaczęliśmy się spotykać, łazić na spacery, przesiadywać po klatkach na naszych romantycznych schadzkach, potem spotykaliśmy się na mojej stancji i u niego w mieszkaniu. Zauroczyłam się, jak gimbazjalistka. SMSki, telefony itp. Był bardzo uczuciowy, choć to dzieciak mający wtedy zaledwie 17 lat. Wokół nas mnóstwo alkoholu, ale ja wtedy też lubiłam się bawić i chlać. Miesiąc po poznaniu, wtedy już mojego chłopaka, w wypadku samochodowym zginął mój jedyny starszy brat, z którym mieszkałam na wyżej wymienionej stancji...Zaznaczę, że mieliśmy bardzo dobre relacje, często jeździliśmy razem na koncerty, słuchaliśmy podobnej muzyki, pomagaliśmy sobie. Aha i zawsze wiedziałam też, że jestem od niego gorsza, głupsza. Został potrącony na pasach przez naćpanego skurwiela, który nawet na sekundę się po tym zdarzeniu nie zatrzymał i zostawił mojego brata konającego na ulicy. Dostał 3 lata, jako niekarany małolat, znając polskie prawo wyszedł po 1,5 roku... Przez dwa miesiące po wypadku nie wychodziłam z domu, z nikim nie rozmawiałam, prawie nie jadłam. Potem mama siłą wypchnęła mnie na staż w moim rodzinnym mieście, bo inaczej pewnie wyskoczyłabym sobie radośnie z trzeciego piętra i rozpłaszczyła się na chodniku. Odnowiłam też kontakt z chłopakiem. Pisał, chciał się spotykać. Kilka razy umawialiśmy się, że przyjedzie-nie przyjechał, bo się schlał lub przyjechał na jebitnym kacu. Jeden raz szczególnie zapadł mi w pamięć-miał przyjechać z samego rana, cieszyłam się, wyszłam na PKP, żeby go odebrać. I co? I gówno, ludzie wysiedli, pociąg odjechał, a jego nie było. Informacji oczywiście też żadnej nie dostałam. Wróciłam do domu sama, a matka spanikowała, że pewnie coś mu się stało, żeby dzwonić do szpitali, pytać. A ja już wtedy wiedziałam, że najzwyczajniej w świecie znowu się najebał i mnie olał. Mimo wszystko kontakt utrzymywaliśmy dalej. Ja siedziałam na stażu, on czasami chodził do szkoły. Pisaliśmy, rozmawialiśmy, widywaliśmy się, tęskniłam za nim, bo dawał mi choć minimalne poczucie radości w tym beznadziejnym dla mnie czasie. Międzyczasie powiedział mi, po jakichś siedmiu miesiącach od poznania się, że mnie kocha. Ja wtedy nie byłam gotowa na tak odważne wyznania, ale niedługo po tym też mu to powiedziałam. Jako pierwszemu facetowi w życiu. Po skończonym stażu, siłą rozpędu postanowiłam wrócić na studia, żeby tylko coś robić. Nie wyobrażałam sobie mieszkania w mieście, w którym zginął mój brat, więc dojeżdżałam na zajęcia i często nocowałam u mojego faceta. Z jednej strony uwielbiałam z nim przebywać, bo jest piekielnie inteligentny, a z drugiej wiele razy się kłóciliśmy, on non stop mnie krytykował (nawet za to, jak chodzę, lub jak mówię...), pił, olewał itp. Rozstawaliśmy się i wracaliśmy do siebie setki razy. Po każdym rozstaniu oczywiście wysyłał mi SMSy z obietnicami poprawy, pisał długie maile, które niestety były tylko czczą pisaniną, w którą ja usilnie chciałam wierzyć i dawałam kolejne szanse. Raz, podczas imprezy studenckiej, gdy byliśmy pokłóceni, przyszłam tam z innymi znajomymi. Kumpel miał fajną koszulkę, więc ją od niego pożyczyłam i na siebie założyłam. Przypadkiem spotkaliśmy X, chciał ze mną porozmawiać, oczywiście był już ostro wstawiony. Odeszliśmy w ustronne miejsce, on wykrzyczał, że noszę białe ubrania na sobie, a przecież mam żałobę, że jestem śmieszna, że skoro to jakiegoś faceta, to mam to zdjąć! Nie chciałam, więc rozszarpał na mnie tę koszulkę. Pierwszy i jedyny raz uderzyłam wtedy jakiegokolwiek człowieka w twarz...Bałam się go, myślałam, że mnie uderzy. Akurat przechodziła jakaś grupka mężczyzn, więc poprosiłam, żeby mi pomogli i go zatrzymali, a sama uciekłam do znajomych. Po dłuższym czasie kajania się z jego strony, co zrobiłam? Oczywiście, wybaczyłam. Znowu przez jakiś czas było miło. Przytulał, obsypywał komplementami, cieszył się, że jestem. Aż pewnego razu, kiedy on był w szkole, a ja miałam wolne na uczelni, coś mnie tknęło i prześledziłam jego historię na GG. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, choć miałam całkowity dostęp do jego telefonu i komputera. Miliony razy zostawiał włączone GG i gdzieś wychodził, a ja sprawdziłam to ten jeden jedyny raz. I odkryłam, że gdy byliśmy pokłóceni on zainteresował się jakąś inną dziewczyną. Pisał ze znajomymi okropne rzeczy, żeby wypytali się, czy jest dziewicą, czy jest nim zainteresowana, ale pisał też, że oczywiście bardzo mnie kocha, ale jak nie wrócę w ciągu dwóch tygodni, to rucha tamtą i wszystkie inne, i wiele innych wspaniałości Byłam jak w jakimś amoku, spakowałam swoje rzeczy, poczekałam aż wróci ze szkoły, wykrzyczałam mu wszystko i odeszłam, w końcu odeszłam całkowicie. To co wtedy przeczytałam, przeważyło szalę. Nie widziałam go przez ponad 1,5 roku. On pisał, dzwonił, błagał ale ja nie reagowałam. Ciągle o nim myślałam, kochałam go, ale nie byłam w stanie z nim być. Po jakimś czasie zaczęłam się widywać z kolegą z uczelni (nazwę go Y). Zupełnie niezobowiązująco, przynajmniej z mojej strony. On był wyraźnie zaangażowany. Lubiłam z nim spędzać czas. To miły, inteligentny, pracowity i odpowiedzialny chłopak (całkowite przeciwieństwo mojego już wtedy byłego X). Na wakacje on wyjechał do Anglii, do swojego ojca do pracy. Przez cały ten czas utrzymywaliśmy kontakt mailowy. Wymieniliśmy ich mnóstwo, a to pisanie było dla mnie jedynym sensem życia, bo przez trzy miesiące wakacji praktycznie nie wychodziłam z domu i z nikim się nie widywałam. Ale nie mogłoby być przecież tak słodko-ciągle myślałam o byłym, a on ciągle się odzywał, nie dawał o sobie zapomnieć. Y wrócił z Anglii we wrześniu, odwiedzał mnie w moim rodzinnym mieście, ja jego, postanowiliśmy być razem. Zaczął się rok akademicki i on postanowił przenieść się na bardziej prestiżową uczelnię do większego miasta, oddalonego o 350 km. Było mi bardzo ciężko, wiedziałam, że będę strasznie tęsknić, że nie będę miała pieniędzy, by do niego jeździć zbyt często. Jednak spróbowaliśmy. Długie godziny przed komputerem, wisząc na telefonie, SMSy, a nawet listy. To było urocze, ale moje zafascynowanie jego osobą nie przekształciło się w nic więcej. Wszystko zaczęło mnie w nim irytować, nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Jak przyjeżdżał, to ciągle się sprzeczaliśmy, choć nie jest on konfliktowym człowiekiem, a przynajmniej nie w stosunku do mnie. I tak od słowa do słowa zostawiłam go. A on na odchodne powiedział, że i tak będzie mnie kochał. Nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu, bo on nie chciał, bolało go to. Wiedziałam, że jest bardzo zasadniczym człowiekiem i na pewno nie będzie wypisywał. Tak też się stało, a ja, no cóż, wcale nie tęskniłam za Y, tylko za starym dobrym X Byłam sama przez jakiś czas, potem na chwilę odnowiłam znajomość z chłopakiem, z którym spotykałam się jeszcze w czasach liceum, ale trwało to jakieś 3-4 miesiące, nawet mieszkaliśmy chwilę ze sobą na stancji, jak wróciłam na studia, ale nic z tego nie wyszło. Zostawiłam go. I na czyje SMSy wtedy w końcu odpisałam? Oczywiście, mojego ukochanego. Wydawało mi się, że po tak długim czasie będę w stanie się z nim spotkać i tylko porozmawiać, bo w niczyim innym towarzystwie nigdy nie czułam się tak dobrze, jak przy nim. Niestety, wytrzymałam może z miesiąc i powiedzieliśmy sobie, że kochamy się nad życie i jedno bez drugiego żyć nie może. Tradycyjnie sielanka nie trwała długo. On znowu pił, kłamał, olewał, ale z drugiej strony był, kochał, komplementował, przytulał, rozmawiał, mówił, że jestem miłością jego życia...Wybaczyłam mu nawet to, że w rocznicę śmierci mojego brata, zamiast być ze mną (jeszcze rano z nim rozmawiałam i mówił, że zrobi dla mnie wszystko, żebym się nie smuciła), najebał się jak świnia i zignorował ten tragiczny dla mnie dzień...Wiem, nie mam do siebie za grosz szacunku. Definitywnie rozstaliśmy się po której z kolei awanturze spowodowanej przez jego pijaństwo. Ale nie, nie, to oczywiście nie koniec, zmierzam do teraźniejszości. Znowu było jakieś 1,5 roku przerwy. On czasami coś pisał, czasami dzwonił, ale rzadziej. Ja przez jakieś 10 miesięcy byłam sama. Nie mogłam patrzeć na facetów, no i oczywiście ciągle moje uzależnienie od X dawało o sobie znać. Potem był niespełna pięciomiesięczny związek ze starym znajomym, z którego też nic nie wyszło i też nie było mi żal. Międzyczasie zaczęłam uczęszczać na terapię, wcześniej dostałam leki od psychiatry. Znowu byłam sama i często myślałam o X. Odezwał się w moje 25. urodziny, wysłał SMSa z życzeniami, oczywiście pijany. Ja byłam wtedy w innym mieście na imprezie urodzinowej u znajomych, z którymi nie bawiłam się zbyt dobrze. Po jego wiadomości nie mogłam się opanować. Wyjeżdżając z tamtego miasta zapytałam się, czy jest sam. Odpisał, że tak. Spotkaliśmy się wieczorem. Mieszkał wtedy na stancji u kumpla, bo pokłócił się z matką. Zostałam na noc, oczywiście upiliśmy się, uprawialiśmy seks, ja powiedziałam mu, że jest miłością mojego życia, że cały czas za nim tęsknię, że nie mogę bez niego żyć. On oczywiście powiedział to samo. Znowu zaczęliśmy się spotykać. I co? I powtórka z rozrywki. Znowu picie, zazdrość, nieufność i kłamstwa, przeplatane wielką miłością i komplementami, która trwa niespełna 5 miesięcy. Zdążyłam go już zostawić i wrócić chyba z pięć razy. W tę sobotę stało się to po raz kolejny, bo znowu się upił, choć mówiłam, żeby tego nie robił. Nie odzywam się do niego od 48h, on wciąż pisze. A ja ciągle tylko zerkam na telefon z nadzieję, że jest już jakaś wiadomość. Czytam ją, płaczę, ale nie odpisuję. Tutaj zakończę, i tak już zaryczałam całą klawiaturę. CO mam zrobić? Jestem uzależniona od tego człowieka. Kocham go i nienawidzę jednocześnie. Wiem, że jest alkoholikiem (jego ojciec też był, zapił się, gdy X był jeszcze w gimnazjum), kłamczuchem, manipulantem, ale z drugiej strony nikt nigdy tak mi nie pasował. Z nikim nie potrafiłam spędzić tyle czasu i się nie nudzić, zawsze mam z nim o czym rozmawiać, dostaję od niego potężną dawkę czułości, której niesamowicie zawsze mi brakowało. On jest taką samą przylepą, jak ja. Uwielbiamy razem leżeć, całować się, dotykać, głaskać. To najcudowniejsze uczucie, a jednak on wszystko psuje! Ja zresztą też, jak łatwo zauważyć, pamiętam wiele krzywd, które mi wyrządził i bardzo często mu je wypominam/wypominałam. Chciałabym nigdy go nie spotkać, żebym nie musiała przeżywać tego, co się teraz ze mną dzieje. Moje życie i tak jest popierdolone od samego początku (fatalne relacje z ojcem, który pił jak wszyscy w tamtych czasach, wieczne kłótnie w domu, zapracowana matka, niska samoocena, gnębienie w szkole, depresja w gimnazjum, której nikt nie zauważył, poczucie bycia kawałkiem gówna, skrajne emocje, choroba nowotworowa mojej matki, wahania nastrojów, przechlane liceum, potem wypadek brata i znowu chlanie, a potem X i cała ta jazda bez trzymanki...) Nie mam już siły, od dwóch dni nie wychodzę z łóżka, nie wiem, co mam robić. Chcę, żeby on wrócił, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale wiem też, że nie będzie. Że on się stoczy, a ja będąc przy nim wysiądę psychicznie od tych wiecznych sinusoid emocjonalnych. Terapeutka, jak powiedziałam jej, że znowu do niego wróciłam, uznała, żebym go bacznie obserwowała. I stwierdziła, że dlatego tak trudno mi się z nim rozstać na dobre, bo w bardzo krótkim odstępie czasu kogoś ważnego zyskałam, a straciłam jedną z najbliższych mi w życiu osób. Niestety, od 4 miesięcy nie kontynuuję terapii, bo terapeutka zaszła w ciążę, a zastępstwa mi nie zaproponowano. Zastanawiam się nad szukaniem pomocy gdzieś indziej.
  14. rosomak89

    [Olsztyn]

    A jak czujesz? Wolałbyś to jeszcze z kimś skonsultować? Jeśli czujesz potrzebę porozmawiania z innym psychiatrą, to czemu nie. Dzwoń, teraz ludzie są trochę zabiegani, może akurat jakieś miejsce się zwolniło i będziesz mógł wskoczyć w ciągu tygodnia/dwóch. Sam musisz zdecydować, co będzie dla Ciebie najlepszym rozwiązaniem. Ja byłam ostatnio u Kibiłdy i dostałam przedłużenie Parogenu o trzy miechy. Na razie chyba czuję się po nim lepiej, więc tego się trzymam.
  15. rosomak89

    [Olsztyn]

    Hm, może w takim razie z Kibiłdą Ci nie po drodze. Zapisz się do kogoś innego. W sumie ja Mossakowskiej też nie polecam, byłam u niej daawno temu prywatnie i jakaś taka obojętna mi się wydała, miała mnie całkowicie w dupie ;/ Podobno Dzbańska-Kruk jest ok. Jak myślisz, może z kobietą łatwiej by Ci się rozmawiało? Aktualnie nie pracuję, zrobiłam sobie półroczny urlop od życia, na koszt mamy...Teraz poszłam na magisterkę zaoczną i planuję spiąć dupę i ruszyć na jakiś staż. Wróciłam do mojej rodzinnej mieściny, więc innej możliwości, niż oferta z Urzędu Pracy lub robota po znajomości, nie mam.
  16. rosomak89

    [Olsztyn]

    U kogo masz terapię indywidualną, jeśli wolno spytać? Moja w Aksonie lada moment się kończy i nie bardzo wiem, co dalej mogłabym ze sobą zrobić. Też mi ona jakoś magicznie nie pomaga, ale przynajmniej mam świadomość, że coś robię, a nie tylko siedzę na dupie i użalam się nad moim popieprzonym losem. -- 24 paź 2014, 19:36 -- Ale byłeś na jakichś testach diagnostycznych? Chyba ciężko stwierdzić po 15-20 minutach rozmowy, czy oni prowadzą odpowiednią do Twoich potrzeb terapię. Powinien Cię skierować na diagnozę i dopiero wtedy coś wyrokować. Przedzwoń do Aksonu i dopytaj się, kiedy mógłbyś się zapisać na testy diagnostyczne do którejś z terapeutek. Oj, po Miansecu miałam niezłe jazdy, nie wspominam go dobrze i nawet zapomniałam, że brałam ten lek. U mnie to zaczęło się w gimnazjum, czyli 12 lat temu. Przez pierwsze 7 lat też nic z tym nie robiłam. Kilka razy byłam tylko u psychologa i raz u psychiatry po leki, jak moja mama zachorowała na raka. Potem leki porzuciłam, poszłam na studia i poczułam się trochę lepiej, a potem zdarzyło się coś, po czym nie mogę otrząsnąć się (i nie otrząsnę już nigdy) do tej pory i mniej więcej od dwóch lat zaczęłam wędrówki po lekarzach i terapiach, bo inaczej skończyłabym na cmentarzu. Mam dokładnie tak samo, jak Ty. Też wszystko to, co mnie interesowało jest odłożone na półkę, spędzam dni bezmyślnie przed komputerem lub telewizorem, natrętne myśli przykuwają mnie do łóżka i nienawidzę tego, nienawidzę siebie, mojego życia, tego co mnie spotkało, ale nie mam wyjścia, jakoś egzystuję. Prochy naprawdę pomagają. Na początku ciężko w to uwierzyć, bo samopoczucie się pogarsza, ale jednak trochę w tym naszym myśleniu zmieniają. Nie rezygnuj z farmakoterapii.
  17. Bez leków miałam tragiczne samopoczucie i iście króliczy popęd. Z lekami mam odrobinę lepsze samopoczucie i ochotę bliską zeru (choć też nie zawsze, zdarzają się przełomowe momenty w ciągu całego miesiąca ). Aktualnie niesamowicie cieszę się z takiego obrotu sprawy, bo od dłuższego czasu jestem sama i dobrze mi z tym, że nie wyję w poduszkę z powodu braku sprawnego penisa obok Niemniej, jeśli kiedyś jakimś dziwnym trafem wejdę w kolejny związek, to wiem, że będzie z tym kłopot A wtedy pewnie zacznę sobie znowu roić w głowie, że w kolejnej sferze coś jest ze mną nie tak, bo kiedyś mogłam uprawiać seks codziennie, kilka razy dziennie
  18. rosomak89

    [Olsztyn]

    Ej, jak nie prowadzą, jak ja na takiej jestem. Co prawda to namiastka psychoterapii, bo w ramach NFZ przewidzianych jest tylko 20 spotkań, ale lepszy rydz, niż nic Jak pisałam kilka postów wstecz, ja na swoją czekałam trochę ponad pół roku, więc o 2014 nie zahaczysz na pewno, ale zapisać się w kolejce można. Czas przecież i tak upłynie, a tak to przynajmniej będziesz czekał na coś konkretnego. Pogadaj z babeczkami z rejestracji lub z Mossakowską. A co do tego Krakowa, to chyba trochę popłynął Spoko, u mnie też powiedział, na podstawie przewertowanego wywiadu i testów psychologicznych, że leki mi nie pomogą. I ja to wiem. Lek nie jest w stanie "wyleczyć mnie" z żałoby, ale pomaga choć trochę się zaktywizować. Nie chcę już nawet sobie przypominać momentów na studiach, kiedy jeszcze leków nie brałam. Myślałam, że zdechnę siedząc na zajęciach. Teraz jest minimalnie lepiej, z czego się cieszę. Oczywiście nie zawsze i nie w każdej sytuacji, ale jednak bez porównania. Co do gorszego samopoczucia, to nie zniechęcaj się. To Twoje pierwsze leki? Ja biorę już w swojej "karierze" chyba siódmy lub ósmy lek (większość to właśnie SSRI), a przy przejściu z jednego na drugi, też pojawiało się obniżone samopoczucie, skołowanie, drętwienie i sztywność ciała, bezsenność i inne takie przyjemności. To całkowicie normalne, słowo. Uczysz się, pracujesz? Może weź sobie tydzień wolnego od życia, przetraw te skutki uboczne, uświadamiaj siebie samego, że to wszystko stan przejściowy, że to mózg dostosowuje się do nowych bodźców i staraj się nie załamywać się gorszym dniem. Pogoda nie sprzyja, ale zmuszenie się do wyjścia z domu na spacer, rower, spotkanie ze znajomymi (nie wiem, co lubisz i co jesteś w stanie robić) pomaga trochę oderwać głowę od tych wszystkich paskudnych i galopujących myśli. Trzymam kciuki, jako starsza, bardziej zaprawiona w bojach koleżanka po fachu
  19. rosomak89

    [Olsztyn]

    Widocznie nie wszystkich tam wymienili. Np. Szostakowskiej-Tabak też tam nie ma, a przyjmuje w Aksonie (ale nie idź do niej, no chyba, że chcesz być workiem treningowym ).
  20. rosomak89

    [Olsztyn]

    Co do kobiety-psychiatry, to nie mam doświadczenia, bo chodzę do dr Kibiłdy, a to facet. Jeśli chodzi o psychoterapeutkę, to pewnie najpierw i tak czekają Cię testy psychologiczne, a potem będziesz mogła sobie wybrać kogo chcesz. Osobiście polecam mgr Mroczkowską. Bardzo ciepła osoba. I jeszcze mgr Piotrowską brałabym pod uwagę. Wydaje mi się, że ona jest taka bardziej konkretna, ale rozmawiałam z nią tylko dwa razy, więc mogę się mylić. Co do oczekiwania, to niestety ciągnie się to jak glut z nosa. Ja na moją terapię indywidualną czekałam ponad pół roku od momentu zakończenia całej procedury weryfikacyjnej. Może na terapię grupową łatwiej się dostać? Tam też są takie organizowane. Ja byłam kiedyś na jednej grupowej w Poliklinice i zdecydowanie nie czułam się na siłach, żeby iść do takiej dużej grupy i rozmawiać o swoich problemach. Potrzebowałam rozmowy sam na sam i teraz przynajmniej coś wynoszę z tych spotkań. Oczywiście wszystko na NFZ. Można też prywatnie, ale pewnie mocno uszczupla to portfel. Byłam kilka razy prywatnie u psychiatry i ceny za kilkanaście, bądź jedynie kilka minut rozmowy, wahały się od 120 do 150 zł Co do spotkania, to ja jesienną porą nie nadaję się na takie manewry. Siedzę w domu i nie potrzebuję rozmowy z nikim. Może jak przyjdą śniegi i mrozy, to się odważę. Poza tym, nie mieszkam już w Olsztynie od jakiegoś czasu, wróciłam do rodzinnej miejscowości.
  21. rosomak89

    [Olsztyn]

    joker27, jak po wizycie u Kibiłdy? Ja zmieniłam ostatnio leki. Z Setaloftu przeszłam na Parogen i prawdę mówiąc czuję się tak samo beznadziejnie
  22. rosomak89

    [Olsztyn]

    W jakim sensie olał? bo ja idę do niego, a wyżej ktoś pisał że właśnie jego poleca. Może nie tak, że go polecam, ale jak potrzebujesz szybkiej interwencji i leków, to jest ok. Mnie dobrze się z nim rozmawiało, co nie znaczy, że każdemu przypasuje. W każdym razie na pewno nie będzie na Ciebie burczał. Ogólnie rzecz biorąc od psychiatry można oczekiwać chyba tylko rozpoznania i wprowadzenia farmakoterapii, od rozmów i prostowania człowieka są psychoterapeuci Twoja_Cisza, a ktoś/coś Cię trzyma w Olsztynie? Jak nie, to rozglądaj się za przyszłością w większych miastach. Ja tam jestem wieśniakiem i miasta, takie jak Warszawa czy Poznań przyprawiają mnie o mdłości Poza Olsztynem (którego notabene też nie lubię), biorę jeszcze pod uwagę w przyszłości Toruń, ale ta przyszłość jest dość odległa, mimo tego, że już trochę lat na karku mam
  23. rosomak89

    [Olsztyn]

    O, też do niego chodzę od jakiegoś czasu. Bardzo sympatyczny facecik :) Lubię sobie z nim pogadać, bo zachowuje się normalnie w stosunku do pacjentów, a nie jak najmądrzejszy pan doktór Jak będziesz w kiepskim stanie, to pewnie wypisze Ci leki i to nie z wielką łaską i całą masą westchnień, jak pani Szostakowska-Tabak (wiem, że nie o niej temat, ale po prostu babka zalazła mi za skórę. Przed każdą wizytą byłam okropnie zestresowana, a mój stan psychiczny był na tyle zły, że wstydziłam się(?) zmienić ją na innego lekarza ).
  24. rosomak89

    [Olsztyn]

    Tylko nie zapisujcie się w Aksonie do pani Szostakowskiej-Tabak (najczęściej wolne terminy są właśnie do niej), bo można z płaczem wyjść. Okropne babsko Choć mam wrażenie, że mężczyzn traktuje inaczej (jam kobita ).
  25. rosomak89

    [Olsztyn]

    Może mgr Piotrowska? (przy kości, rude włosy). Ja akurat byłam u ten pani. Ale niekoniecznie musiałam trafić z nazwiskiem, bo z tego co pamiętam, to tych decydentów jest w Aksonie kilku.
×