Skocz do zawartości
Nerwica.com

janet

Użytkownik
  • Postów

    33
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez janet

  1. bretta, na początku był to tylko zwykły psycholog. choroba się dopiero rozwijała, a ja miałam jeszcze na tyle rozsądku, żeby próbować ją powstrzymać. Potem moją najbliższą rodzinę pochłonęła choroba mojej Babci i nie było czasu na mojego psychologa. Wtedy jeszcze nie mieszkałam na stałe we Wrocławiu i nie mogłam sama do niego przyjechać. Z czasem, kiedy anoreksja na dobre rozgościła się w mojej głowie, traciłam na wadze dość prędko, ale wciąż nikt tego nie zauważał (co było mi bardzo na rękę). Kiedy zaczęło się najgorsze - czyli bezustanne omdlenia, utraty przytomności i dwutygodniowe głodówki na coli zero - zaczęłam zwracać na siebie uwagę. I zamiennie wtedy był psycholog, psychiatra, psycholog, psychiatra i szkolna pielęgniarka w przerwach. W końcu osiągnęłam niedowagę i psychologowie odmawiali mi leczenia, mówiąc, że to jest stan zagrożenia życia. Trafiłam do szpitala, zwykłego. Na badania i żeby ludzie mogli sobie popatrzeć na przechadzający się szkielet. Następnie był psychiatra i skierowanie do szpitala. Żeby się uchronić od najgorszego, zaczęłam mówić lekarzom to, co chcieli słyszeć. Po wzlotach i upadkach (których było więcej) pewnego lata wpadłam w bulimię. Ponieważ tyłam i osiągnęłam normalną wagę mogłam udać się do psychologa. We Wrocławiu Ci ludzie są koszmarni, w ogóle nie polecam. Trafiłam do gabinetu pani psycholog w Warszawie, dzięki której zaczęłam wychodzić z tego bagna. W międzyczasie zdiagnozowano mi border line, na który to brałam szeroką gamę leków i w ogóle był "fun".
  2. Chorowałam na anoreksję bulimiczną 5 lat, do niedawna byłam pewna, że mi się udało pożegnać na zawsze z tymi zaburzeniami, ale przez ostatnie lęki wpędzam się w głodówkę znowu. Brawo Kasia. Tak czy inaczej, służę pomocą, jeśli kogoś interesuje jak przechodziła terapia. Mogę też polecić psychologa w Warszawie i doradzić kogo unikać we Wrocławiu (ze względu na nieowocne poszukiwania specjalisty w moim mieście, jeździłam 360 km, żeby się wyleczyć, ale było warto).
  3. We mnie gorszy lęk od zwymiotowania budzi fakt, że mogę zawalić studia, rozczarować siebie, Mamę i wszystkich dookoła. Poza tym męczy mnie myśl, że ludzie sądzą, że jestem leniwa i dlatego opuszczam zajęcia i nigdzie nie wychodzę.
  4. janet

    Mdłości w nerwicy?

    Witam, to mój pierwszy post na forum, więc chciałam się na początku przywitać. Trochę to zajęło, nim odkopałam ten wątek, mimo wszystko mam nadzieję, że znajdzie się garstka osób, które poradziły, lub radzą sobie z podobnym problemem. Mam problem z mdłościami. Uczucie, że zaraz zwymiotuję męczy mnie od listopada zeszłego roku. Najpierw zaczęło się niewinnie, poczułam nudności jadąc autobusem na uczelnię, ale udało mi się przejechać całą drogę, a kiedy tylko wysiadłam wszystko ustało. Na początku byłam przekonana, że wszystko jest winą zaburzeń gastrycznych. Mój Brat już od dawna cierpi na refluks oraz przepuklinę żołądka, a ponieważ takie choroby nierzadko są genetyczne, nie miałam wątpliwości, że mnie dopadło coś podobnego. Całe lato w 2011 roku miałam dolegliwości w postaci zgagi, czasami nawet po zwykłej herbacie, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to wina tylko mojego żołądka. Pierwszym krokiem była morfologia oraz test na obecność helicobacter, następnie udałam się do dietetyka, wierząc, że zmiana sposobu odżywiania poprawi moje samopoczucie. W grudniu 2011 wszystko zaczęło się pogarszać, czułam mdłości każdego dnia, od rana do nocy, Brat polecił mi Anesteloc, który powinien łagodzć objwy refluksu, niestety nic takiego się nie działo. Zaczęłam szukać różnych innych tabletek, które w składzie podobne były do tego poprzedniego, ale żaden nie przynosił mi ulgi. W grudniu także postanowiłam udać się na gastroskopię, wierząc znów, że po tym zabiegu dostanę leki, które mi ulżą. Niestety nic z tego badania nie wyszło, bo pomimo desperackich poszukiwań rozwiązania mojego problemu, stchórzyłam przed badaniem bez narkozy. Uzbieranie na taki zabieg endoskopowy z narkozą zajęło mi aż trzy miesiące. W tym czasie mój stan się pogarszał, przestałam wychodzić z domu prawie w ogóle, jeżeli już mi się to udawało, to tylko na uczelnię. Dzięki wyrozumiałości moich prowadzących, udało mi się zaliczyć pierwszy semestr studiów bez warunków ani awansów. Podczas jednego z egzaminów w sesji zimowej, musiałam wyjść, żeby zwymiotować. Przez cały tamten czas, aż do teraz, prześladuje mnie lęk przed zwymiotowaniem, szczególnie w miejscu publicznym. Jeżeli już gdziekolwiek jestem zmuszona się udać, to muszę mieć pewność, że jest tam swobodny dostęp do toalety. W torebce zawsze mam ze sobą worki na ewentualne wymioty, ale sama myśl o konieczności ich użycia napawa mnie ogromnym strachem. Samo przemieszczanie się z miejsca na miejsce i myśl o tym powowduje natychmiastowy paraliż i nudności. Od dawna nie jechałam zadnym środkiem komunikacji miejskiej, poruszam się tylko taksówkami, na które nie bardzo mnie stać. W związku z tym, że idzie wiosna kupiłam rower, ale w głowie mam już wizje jak wymiotuję na środku ulicy jadąc nim (to nawet zabawna wizualizacja, jeśli nieustanne mdłości kogoś nie męczą). Moje życie towarzyskie przestało istnieć i brak lęku odczuwam jedynie będąc w domu. Z każdym dniem jest coraz gorzej, aktualnie mam trudności nawet z udaniem się do bankomatu, ktory jest ok. 2 minut drogi od mojego mieszkania. Kiedy tylko muszę wyjść od razu czuję, że zbliżają się wymioty, nawet jeśli od rana piłam samą wodę i wzięłam leki. W połowie marca zrobiłam zabieg gastroskopii z rozpoznaniem, które wcale mnie nie zdziwiło. Lekkie zapalenie przełyku z refluksowym zarzucaniem treści żołądka, niedomykanie się żołądka oraz halicobacter. Z wynikami w ręce od razu umówiłam się do gastrologa (podobno jednego z najlepszych w mieście). Dostałam radę, żeby nie przejmować się dolegliwościami i tyle. Dostałam też 4tygodniową kurację na helicobacter i refluks (nie antybiotyk). Dowiedzałam się również, że na moje objawy nie istnieją żadne leki i właściwie nie da mi się pomóc. Od tej wizyty czuję nic więcej, jak tylko zrezygnowanie. Wierzyłam bardzo mocno w to, że dostanę coś na mdłości, wyleczę żołądek i mój koszmar się skończy. Aktualnie moje życie przypomina agonię, nie wiem nawet, czy można nazwać to życiem, czy raczej wegetacją. Każdego dnia wstaję, doprowadzam się do porządku, ubieram się, wychodzę z domu i za chwilę do niego wracam, bo paraliżuje mnie strach i chce mi się wymiotować. Trwam w nieustannym zawieszeniu, bojąc się, co będzie jutro. Noce są zarazem najgorsze i najlepsze, ponieważ z jednej z strony, leżę bezpiecznie w łóżku, a z drugiej boję się dnia następnego. Czuję się wyjątkowo bezużyteczna i powoli przestaję widzieć sens w takim funkcjonowaniu. Nie widzę szans na ukończenie kolejnego semestru na studiach i martwię się tym, że te kilka lat nauki pójdzie na marne. wciąż gromadzą mi się nieobecności, które coraz ciężej będzie mi odrobić. Są chwile, że wierzę, że mi się uda, a są takie, że siadam i płaczę, bo nie wiem co dalej. Tęskni mi się też za ludźmi. Obecnie utrzymuję kontakt z kilkoma osobami, z czego wcale nie jestem zdziwiona, ponieważ nikt nie ma ochoty przesiadywać z dziwadłem. W przeszłości cierpiałam na zaburzenia odżywiana oraz border line, które z mozołem, ale i ze świetnymi specjalistami, udało mi się pokonać. Aktualnie jedyny sens zaczynam widzieć w autodestrukcji, powoli odzywa się stara przyjaciółka anoreksja. Z jednej strony głoduję z lęku przed wymiotowaniem, z drugiej, z chorej tęsknoty za czasami, kiedy byłam poukladana i na tyle owładnięta chorobą, że oprócz liczenia kalorii, liczyło się też to, żeby dać sobie radę. Na co kompletnie brak mi sił teraz. To tyle. Bardzo dziękuję, jeżeli ktoś przebrnął przez tą nużącą historię. Jeżeli ktoś z Was miał podobny problem i udało mu się przez to przejść, to byłabym niezwykle wdzięczna za jakąkolwiek odpowiedź. Kasia.
×