Skocz do zawartości
Nerwica.com

ciemieluch

Użytkownik
  • Postów

    35
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ciemieluch

  1. Bardzo Ci współczuję.. nie dość, że problemy na tle psychicznym to jeszcze prawdziwe problemy z sercem. Lecz się na wszystkie objawy i dbaj o siebie. Życzę powodzenia. A co do tematu mojego związku to jest drażliwa sprawa. Opisując sytuację zdawkowo pisząc to ciężko to dokładnie opisać. Różnie moje słowa mogą być odczytywane (wyrachowanie, humory etc). Nie znamy się i trudno nam się porozumieć. W rozmowie na żywo byłoby łatwiej. No w każdym razie on jest ze mną świadomie czyli mimo, że wie, że nie jest w tym związku tak jak być powinno. Mimo, że wie że powinniśmy się albo rozstać albo mocno nad nami popracować. Ja nie robię żadnych humorów. Zawsze tak było, że on nie chciał rozmawiać o trudnych sprawach. Myśli, że problemy same się rozwiążą ot tak kiedyś przypadkiem. I tu mamy problem. Także nie oceniajcie tego pochopnie bo wymieniając parę zdań na tym forum się nie dogadamy. Albo się kiedyś z chłopakiem porozumiemy albo to się rozpadnie. No sami musimy między sobą to załatwić. Wybiorę się do byłej terapeutki i popytam o ośrodki zamknięte. Ona będzie wiedziała co jest w najbliższej okolicy (może jakieś mniej znane ośrodki). Gdyby udało się blisko coś załatwić to bym mogła przyjeżdżać do domu na weekendy (wysprzątać mieszkanie, zająć się kotem, naszykować dla chłopaka jakiegoś jedzenia na kilka dni). Może na taką opcję by się zgodził...
  2. Kot był prezentem dla mnie, on wiedział, że ja się do niej bardziej przywiąże. Normalne, że w tej sytuacji ustaliliśmy takie rzeczy. Podejrzewałam, że kot do mnie bardziej się przywiąże bo tak zazwyczaj bywa przy takim wychowaniu i takim podziale obowiązków nad nią jak sobie wcześniej określiliśmy. Ale dosyć o tym kocie bo to nie jest miau.pl. Nie wiem gdzie widzisz tu wyrachowanie. Ja streszczam fakty, nie opisuję tu dokładnie naszych relacji. A to, że nie ma tu wypowiedzi mojego faceta...to o co Ci właściwie chodzi??? Masz pretensje, że on tu ze mną nie siedzi i nie pisze nic? czy niby co? Ja cytowałam tu kilkakrotnie jego wypowiedzi. I skąd wiesz, że on znosi moje humory? Skąd wiesz, że okazuję jakieś humory? I co w tym dziwnego, że jest ze mną ale nie będzie czekał? W związku z tym nie będzie zajmował się kotem, czyt. nie wyrzuci go na ulicę bo kot nie będzie z nim mieszkać!! Jak może wyrzucić coś czego nie ma. A to, że rozmowa jest sztuką i trzeba rozmawiać to może sama mu to powiedz. Bo ja już pisałam, że z nim próbowałam wielokrotnie rozmawiać i to jest niewykonalne bo on żadnej rozmowy nie podejmuje. Sory ale straciłam cierpliwość. Piszesz jakoś tak chaotycznie, gubisz litery, ciężko się to czyta, połowy treści nie zrozumiałam. Ucinam ten temat. Sprawa naszego związku czy metod wychowawczych kota raczej nie koniecznie musi być tu omawiana. Idę spać
  3. tahela po pierwsze on mnie nie kocha. Po drugie my nie potrafimy ze sobą rozmawiać.. Tzn ja nie raz próbowałam ale on zaraz ucina i kończy. Dziś mu powiedziałam, że chcę iść do ośrodka to przecież mnie wyśmiał i powiedział jasno, że nie będzie czekał tyle czasu. Gdy planowaliśmy kota to ustaliliśmy, że kot będzie mój (w razie rozstania kot idzie ze mną), umowa kupna-sprzedaży jest na mnie. A nawet gdyby mimo naszego zerwania zgodził się na trzymanie kota to i tak by nie mógł na okres kilku miesięcy. On będzie chciał wyjechać np na wakacje albo inne sprawy. Nie zgodzi się. A co do odwyku to nie kwalifikuję się na pewno. Atropos nie wyrzuciłby kota na ulicę ale nie podejmie się tego. -- 01 kwi 2012, 00:21 -- w sensie opieki nad nim -- 01 kwi 2012, 00:27 -- I to nie jest wymówka. Po prostu muszę być za tego kota odpowiedzialna a poza tym nie zniosłabym gdyby coś jej mogło się stać itd. To nie jest takie proste. Ostatnio jeżdżę na terapię kręgosłupa i raz lub dwa razy w tygodniu nie ma mnie w domu przez całe popołudnie i wracam wieczorem. I chłopak mi mówił, że jak po pracy siedzi to kotka kręci się pod drzwiami, miauczy i tęskni za mną. Dla niej takie długie rozstanie może być traumatyczne więc już to mnie boli strasznie. Chciałabym żeby mój chłopak się poświęcił i zajął się nią bo ona go też potrzebuje. -- 01 kwi 2012, 00:40 -- Tahela dodam jeszcze, że akurat jestem raczej przekonana, że ten miejscowy psycholog mi nie pomoże. Bo są specjaliści lepsi i gorsi. Np tam gdzie studiowałam poszłam do psychiatry i lekarz powiedział mi żeby szukała miłości w Bogu i przepisała mi antydepresant. O tak bez żadnej diagnozy czy badań. To ma być psychiatra?! Raczej jakiś fanatyk. Na szczęście szukając dalej trafiłam na ten ośrodek, w którym się leczyłam. Tam na pierwszej wizycie spędziłam kilka godzin na rozmowach z psychoterapeutami i psychiatrą, testach itd. Dostałam skierowanie, musiałam porobić badania krwi. Wątroba "pozwoliła" na stosowanie leków i potem dopiero dobrano mi leki. Powiedzieli, że ten co przepisał mi tamten psychiatra był za słaby i w ogóle źle dobrany. Widziałam naprawdę profesjonalne i odpowiedzialne podejście. I właśnie w tym ośrodku ta psychoterapeutka powiedziała, że w tym mieście mi nie pomogą. A naprawdę była zorientowana w temacie. Dlatego myślę, że nie warto.
  4. Sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. A ja nie o wszystkim tu wspominam. Trochę wręcz chaotycznie to wszystko opowiadam. Także rozumiem, że tak odebrałeś ta sytuację. Ale gdyby tak było jak Ty to widzisz to bym nie mieszkała teraz ze swoim chłopakiem a raczej znalazłabym sobie "sponsora".... On doskonale wie jaka jest sytuacja (więc nie musisz mu współczuć bo on robi wszystko świadomie). Nieraz go pytam kiedy mnie wkońcu wyrzuci z tego mieszkania. Miałabym problem, żeby odejść bo ja nie umiem odchodzić. To mnie się porzuca! Chciałabym umieć to zakończyć bo oboje się niszczymy będąc razem. Zresztą nie ważne. Myśl sobie co chcesz. Ale za to wkurzyłeś mnie stwierdzeniem, że nic ze sobą nie robię! Wyżej opisałam sytuację, że nie mam możliwości by się leczyć!!!!!!!!!!!!!!!!!! To czy to jest moja wina?!?!?!!?!?!?!? Jedyna nadzieja właśnie w jakimś zamkniętym ośrodku ale też odpada bo mój chłopak nie podejmie się opieki nad kotem podczas mojej nieobecności skoro nie będzie na mnie czekał... A nie mam nikogo innego by prosić o taką pomoc.
  5. Kota kocham strasznie! Ale żadnego mężczyzny w zdrowy sposób nie potrafię. Wiem teoretycznie co jest podstawą w związku, jak powinno się funkcjonować, jak rozwiązywać swoje problemy. Wiem jaki powinien być facet dla mnie. Ale to wszystko jedynie TEORETYCZNIE. A wsparcie mam w nim jedynie finansowe. Dzięki niemu utrzymuję kota. Czasem jest w miarę dobrze ale to raczej tak po koleżeńsku. Nie jest dla mnie partnerem. Najgorzej jest mi znieść to, że nie jest dla mnie wsparciem w moich dolegliwościach. On nie uważa żeby mi coś dolegało. Wszystko ja sobie wymyśliłam sama. Prawda jest taka, że po prostu muszę wziąć się w garść, nie dramatyzować. Jakoś ludzie mają gorsze ode mnie problemy i jakoś żyją. Osiągają sukcesy zawodowe itd. Szkoda tylko, że nie zainteresował się nigdy moimi problemami i doświadczeniami. Dobija mnie non stop swoimi wykładami. Wk**wia mnie niesamowicie, że u swoich przyjaciół to już widzi różne dramaturgie i bardzo im współczuje. Np. jego koleżanki ojciec popełnił samobójstwo gdy była mała i on jej tak szalenie współczuje. Tłumaczy tym faktem jej nieodpowiednie zachowywanie się i chamstwo. Ja zdaje sobie sprawę, że samobójstwo rodzica to straszna trauma. Nie wiadomo co tam się jeszcze działo. Na pewno rzutuje to na życie tej dziewczyny no ale k**wa sory!!!! Potrafi być empatyczny ale tylko nie w stosunku do mnie!!!!!!!!!!! Teraz od kilku dni jest mi lepiej bo do tej pory żyłam z przekonaniem, że tylko ja na tej ziemi jestem taka pierd**nięta. A teraz przeczytałam o DDD i czytam wypowiedzi innych ludzi i to wszystko tak idealnie pasuje.. Lepiej mi wiedząc, że są inni. Teraz to on sobie może gadać i mnie dołować. Noo.. dziś zapytałam się go czy teoretycznie mogłabym wyjechać na dłuższy czas. Powiedziałam, że do psychiatryka. On na to, że da se rękę uciąć, że mnie nie przyjmą do żadnego ośrodka tego typu bo się nie kwalifikuję. Niby z czym ja tam pójdę. Że niby co mi jest?! Kazał mi wymienić choć jedno zaburzenie. Ja mu niczego nie zamierzam wymieniać. On i tak swoje wie!! Kiedyś próbowałam ale nawet mnie nie słuchał. Dodał też, że teraz między nami jest kiepsko a co dopiero gdybym wyjechała. Stwierdził, że nie byłoby do czego wracać. A mogę wiedzieć ile masz lat? Dlaczego nie pracujesz? Jak sprawa wygląda u Ciebie? Masz kogoś?
  6. cudak, Pigułą się nie przejmuję bo i tak nie mam tam po co iść. Ale wiele innych osób może to zniechęcić... Co do tych ośrodków z noclegiem to nie miałam pojęcia, że takie rzeczy istnieją na NFZ!! Muszę nad tym pomyśleć. Tylko, że musiałabym rozstać się z kotem... A mój chłopak sobie sam z nią nie poradzi. xanonymous, nie opisywałam tu dokładnie swoich objawów i historii bo chciałabym tylko dać "ogłoszenie" w sprawie wspólnego zamieszkania i wyjaśniłam dlaczego nie pracuję jak normalny człowiek. objawy somatyczne mam różne, nie występują nigdy wszystkie jednocześnie na raz. Różnie z tym jest. Zawsze i nieustannie są tylko drżenia kończyn. W pakiecie naprzemiennie różne inne. Napady jakiejś dziwnej paniki w miejscach publicznych miewałam kiedyś jeszcze w liceum. Później to się nie zdarzało. Teraz to tylko w nocy, przed zaśnięciem lub po przebudzeniu ale to z powodu kłopotów z oddychaniem i mocnego bicia serca i kłucia w klatce piersiowej. Ale to inny rodzaj paniki niż kiedyś. Co do bezsenności to taki mocno nasilony problem był przez hmm jakieś dwa miesiące (że spałam tylko około godziny nad ranem choć zdarzało się, że nawet chwili w ciągu całej nocy. Za to w dzień potrafiłam zasnąć nawet na wykładzie. Na początku brania benzo problem zniknął. Ale bardzo szybko przestały działać. Wzmacniałam ich działanie więc alkoholem. Musiałam pić coraz więcej by zasnąć. Dlatego to nie było uzależnienie typowo od alkoholu. To był tylko wzmacniacz tabletek. Potem skończyło się wydawanie recept i to co później się działo to pominę. Teraz jestem w stanie zasnąć. Wybudzam się kilkakrotnie w nocy. Budzę się też wcześnie rano i już nie mogę zasnąć mimo zmęczenia. Ale to jest do zniesienia. Różne objawy somatyczne mam już od bardzo wczesnego dzieciństwa i już przyzwyczaiłam się do bólu i dolegliwości. Ale utrudnia mi to mieszkanie z kimś obcym... Np. codziennie rano biegunki itd albo chodzę i żygam no jest to bardzo krępujące! Trudno mi się wypowiedzieć co bym zrobiła gdybym miała benzo.. Nie wiem czy bym wzięła wiedząc co kiedyś było.....nie przeżyłabym kolejny raz odstawienia z przymusu!! Za benzo bardzo tęsknię. Wtedy czułam jakby umarł ktoś mi bardzo bliski, cierpiałam fizycznie ale i opłakiwałam stratę jedynego mojego sojusznika. Nie ma dnia żebym nie myślała o benzo. Wspominam i tęsknię jak za zmarłą mi bliską osobą. Ale czy bym zażyła...nie wiem. A alkohol?? Też mi brakuje. Czuję ciągle tą potrzebę. Nie piję bo nie mam na to pieniędzy a chłopak nie zgadza się na to żebym na to ruszyła jego pieniądze. Więc mimo, że alkohol jest w mieszkaniu nie ruszę! Ale gdy tylko pozwoli mi wypić drinka to gdy on idzie spać ja wypijam wszystko co jest w domu. Albo aż padnę. Nie ma wtedy momentu stop!!!! A gdyby mi pozwalał regularnie wypić sobie jednego drinka czy piwo tak jak to robią normalni ludzie to by to się we mnie tak nie kumulowało!! Po alkoholu słabnie lęk ten nieokreślony. Jestem wtedy odważniejsza właściwie to wtedy jestem normalna. Tzn udaję normalną. Nawet mój chłopak kiedyś gdy mnie osobiście nie znał myślał, że jestem taką femme fatale.. dziewczyną bardzo pewną siebie, która z podniesioną głową wojuje świat. A widywał mnie na imprezach... pijaną. Co do naszego bycia razem.. ja wiem, że to bez sensu bo nie umiem kochać. Pamiętam, że zanim zdecydowałam się z nim zamieszkać i być razem pytałam się koleżanki czy go kocham. Powiedziała, że nie wie. To spytałam czy mogę z nim być. Powiedziała, że czemu nie. No i dostałam pozwolenie i tak się stało. Był to błąd. Nie pasujemy do siebie, mamy inne poglądy dot. wychowywania dzieci itd. Nie mamy wspólnych tematów do rozmów. On widzi to ale myśli, że jak znajdę pracę to się zmienię. I wtedy będzie jak w bajce. Nie wie, że mam takie problemy, które nie znikną ot tak raz dwa. Wie, że mam nerwicę ale w sumie to u niego nie ma takiego pojęcia w słowniku. Dla niego nerwica= nieudolność życiowa. Nie wie czego doświadczałam kiedyś. Poznał moich rodziców ale nie ma pojęcia jacy to ludzie. Nasz związek nie ma sensu. Nie sypiamy ze sobą już od długiego czasu. Co do pracy.. szukałam pracy jako opiekunka też. Nie ma praktycznie żadnych ofert pracy dla kobiet. Drzwi nie otwieram bo wstyd mi, że jestem osoba dorosłą a nie jestem w tym czasie w pracy. Nie chcę żeby sąsiedzi widzieli, że ciągle siedzę w domu. Z powodu wyglądu też. Nie mam pieniędzy by dbać o siebie. Poza tym wory pod oczami, szara cera, jestem tak blada, że wyglądam jakbym była martwa. Często jestem zaryczana to też głupio akurat drzwi otwierać. Trudno mi tez by było rozmawiać z tym kimś. A to co robię w ciągu tych iluś tam godzin to już jest maksymalnie porypane.... Szeptem rozmawiam z innymi ludźmi. Tzn "przeprowadzam terapie" innym ludziom albo wcielam się w ich role i uczucia. Np przeczytam coś w gazecie o np jakimś występku młodego człowieka i natychmiast przeprowadzam z nim rozmowę. Czasem zamiast "terapii" przenoszę się do swojego świata gdzie np mam męża i dzieci i rozmawiamy o planach na jutrzejszy obiad. A czasem po prostu siedzę i ryczę w poduszkę bo mi się przypomina co się działo w domu. Albo z żalu o rodzica. Raz o matkę raz o ojca. Innym razem, że chciałabym ich zabić. Marzę też o swoim samobójstwie (spokojnie..to tylko sfera marzeń bo nie mam odwagi by to zrobić). Od kilku dni za to przeważająca część czasu to myślenie jak z tego wyjść bo już ani fizycznie ani psychicznie dłużej nie dam rady. No cóż, wiem jakie to chore co ja robię ale nie mogę przestać! Naprawdę to się dzieje poza moją kontrolą!! No ale jak już nieubłagalnie zbliża się moment powrotu z pracy mojego chłopaka ogarniam się. Korektor pod oczy, ubieram się, idę do sklepu, wracam. I czuję ulgę, że już po wszystkim.. Obiecuję sobie, że jutro wyjdę do sklepu szybciej. Szybko sprzątam mieszkanie i robię obiad. Gdy w tym momencie, ktoś zapuka do drzwi to otwieram. I najlepsze jest to, że jak mój chłopak wraca to ja jestem uśmiechnięta, żartuje ciągle. Jakieś drugie oblicze.. Wkurzam się na siebie, że jestem taka nienormalna, obiecuję , że ostatni raz zje**łam dzień. Ale to się za każdym razem powtarza. A kotka ma na imię Nadia. I w ciągu dnia cały czas śpi więc mogę wtedy prowadzić te swoje "terapie"... Trochę się rozpisałam.... tyle pytań dostałam, że chyba za bardzo wzięłam to do siebie -- 31 mar 2012, 10:50 -- cudaku drogi czyli byłaś kiedyś w ośrodku tego typu? jak było? jak efekty leczenia?
  7. Trochę za mało dokładnie opisałam swoją sytuację i nie zrozumieliście mnie. Trafiłam kiedyś do poradni ale nie odwykowej (to nie był ośrodek z noclegiem) tylko zwykła poradnia do której dojeżdżałam na umówione terapie i wizyty u psychiatry. Na odwyk się nie zgodziłam bo byłam w trakcie studiów, pisałam pracę dyplomową itd. Poza tym to miałoby trwać chyba 2 tygodnie i co by to niby dało, że akurat przez dwa tygodnie bym nie piła... Bo ja nie byłam w tzw ciągu tylko wieczorami i w nocy piłam a rano szłam na uczelnię.. W ciągu dnia nie piłam. Bardzo żałuję, że przerwałam terapię bo czuję teraz straszną bezsilność i to jest najgorsze! Wizyty nie były przyjemne ale chociaż miałam poczucie, że coś robię by było lepiej. Ale nie miałam wyjścia.. Koszt dojazdu na jedną wizytę to 25zł. A wizyty musiały być minimum raz w tygodniu choć terapeuci mówili, że przydałoby się 3 wizyty na tydzień. Twierdzili, że leczenie potrwa minimum kilka lat i zniechęciło mnie to. Nie miałam już na to pieniędzy. cudak, ten ośrodek w Komorowie to typowy odwyk? Nie mam po co iść na odwyk bo teraz nie piję praktycznie wcale. Nie zarabiam i mój chłopak nie pozwala mi wydawać JEGO pieniędzy na alkohol. Żadnych leków nie biorę bo przecież nie mam psychiatry więc nie mam recept (zresztą kasy na leki też bym nie miała). Rodzinni od dawna nie chcą przepisywać mi benzo (właśnie z tego powodu trafiłam kiedyś do poradni). paweł3, jestem w szoku.. Gratuluję odwagi i zaradności... A mój aktualny stan... ile trwa?? Trudno powiedzieć.. Nienormalna byłam chyba od urodzenia. Psychicznie tragedia od dziecka. Wyjechałam daleko na studia i od tego czasu zaczęły się dziać nowe rzeczy. W skrócie.. bezsenność- benzo-alkohol-terapia. Mniej więcej w tym czasie poznałam swojego chłopaka. "Pomagał" mi z tego wyjść (wtedy mi się wydawało, że to była pomoc). Po studiach skończyła mi się umowa na wynajmowane mieszkanie, musiałam się wyprowadzić. Mój chłopak dostał pracę w innym mieście i podjęliśmy decyzję, że się przeprowadzimy i wynajmiemy razem mieszkanie. Na początku ojciec mi pomagał jeszcze finansowo. Ponieważ poradnia do której jeździłam była mniej więcej w tej samej odległości co z poprzedniego miasta to nie było takiego problemu i kontynuowałam terapię. Ale w międzyczasie przyjmowano mnie do "pomocy" w niektórych miejscach pracy (niby w celu sprawdzenia, przyuczenia..oczywiście charytatywnie a potem i tak się jakoś dziwnie składało, że jednak nikogo nie potrzebują) to utrudniało mi dojazdy na terapię. Przeciągnęło się.. do tego koszty dojazdu i przepadło. W każdym razie..od momentu przeprowadzki do rozpoczęcia stażu minęło 10 m-cy. Następnie 6 m-cy stażu. I mój AKTUALNY STAN (tj.bezrobocie i coraz większy strach i nieporadność, 400zł miesięcznie od ojca) 5 m-cy. Co do Waszych rad.. Mam załatwiony meldunek tymczasowy w innym mieście niż mieszkam tj. tam gdzie studiowałam (u rodziców mojego chłopaka). Tu gdzie się przeprowadziliśmy nie dostałam meldunku... Bardzo trudno było załatwić staż itd (inny powiat). Nie załatwię w tym wypadku żadnego kursu ani możliwości. Z PUP mam tylko ubezpieczenie. Z tego co wiem to w obu miastach (tu gdzie mieszkam i tam gdzie mam meldunek) nie ma żadnych konkretnych ofert dla bezrobotnych. Ale jutro poczytam, poszukam i sprawdzę inne instytucje. Za granicę nie wyjadę bo po pierwsze średnio u mnie z językami a po drugie gdzie ja sama i jak i za co sobie nie poradzę... I co najważniejsze- nie miałabym co zrobić z kotem (do rodziców jej nie oddam bo zrobiliby jej krzywdę a poza tym nie dam rady się z nią na dłużej rozstać.. to jedyna moja miłość, moja osłoda, moja ulga; poza tym ona też by nie zniosła rozstania, kot to nie zabawka).. Tą kotkę mam od swojego chłopaka.. Wiem to był straszny błąd bo teraz jest duży problem.. Ale on mnie skusił bo wiedział, że kocham koty..Na pewno myślał, że kot polepszy stosunki między nami (w tym mieście co mieszkamy nie mamy żadnych znajomych, nigdzie nie wychodzimy bo tu nic nie ma). Wtedy była lepsza sytuacja między nami, ja robiłam staż, były jakieś tam pieniądze.. I kupiliśmy tego kota... ehhh Przepraszam, że tak długo to rozpisałam ale chcę pokazać, że jestem naprawdę w sytuacji bez wyjścia.. Już pomijając moją nieporadność. Dzięki za pomoc -- 30 mar 2012, 12:54 -- W mieście, w którym mieszkam jest mops i z tego co wyczytałam na stronie to aby uzyskać pomoc trzeba mieć obywatelstwo polskie. Więc meldunek pewnie nie jest potrzebny. Na stronie internetowej nie ma żadnych informacji o pomocy dla osób bezrobotnych, żadnych ofert czy programów.. Zadzwonię tam w poniedziałek i popytam. Z kolei nie znalazłam mopsu w mieście, w którym mam meldunek... znalazłam tylko dział pomocy społecznej w Urzędzie Miasta... Ale i tak to co jest w tamtym mieście to nie istotne bo jeśli by za coś zwracali koszty dojazdu to mimo wszystko na pewno na podstawie meldunku... ehhh Aha i znalazłam jakąś Poradnię Zdrowia Psychicznego w mieście, w którym mieszkam i zadzwoniłam tam (dopiero teraz bo tam gdzie się dawniej leczyłam moją terapeutką była osoba właśnie z tego miasta i powiedziała, że tu mi nie pomogą a wręcz mogą zaszkodzić...). No ale zadzwoniłam z ciekawości.. Okazało się, że tam przyjmuje psychiatra i psycholog (mi potrzebny jest psychoterapeuta). A tak jako ciekawostkę dodam, że telefon odebrała typowa komunistyczna "pielęgniara", która złości się, że wogóle musi odbierać czyjeś telefony.. Na moje pytanie jakie zaburzenia są u nich leczone wycedziła, że ona mi nie będzie odpowiadać na jakieś moje pytania, to psycholog stawia diagnozę i leczy. Ludzie co za ciemnogród!!! Gratuluję komuś kto po takiej rozmowie umówi się na wizytę i na nią dojdzie!! Wiadomo jak dla wielu ludzi ciężko jest podjąć decyzję o leczeniu... szok
  8. Witaj Cudak, dziękujemy za pozdrowienia (ja i kot).. Pracować w zawodzie narazie nie dam rady bo jest to dla mnie zbyt trudne. Trudno mi to wytłumaczyć.. Ciężko mi wyjść do sklepu, załatwienie jakiejś sprawy to już jest mega wyczyn i potem jestem wyczerpana z wysiłku i trudu. Jak mam w planach, że danego dnia wyjdę do sklepu obok to "zbieram się" do wyjścia ok. 4-5 godzin. (W tym czasie siedzę po cichu w mieszkaniu i udaję, że mnie nie ma. Gdy ktoś zapuka nie otworzę bo się wstydzę.) A gdy już wyjdę nie umiem przejść przez ulicę. Nie wiem o co chodzi, nie wiem jak to wytłumaczyć. Podjęłabym bardzo chętnie pracę, w której nie jestem obserwowana przez innych przy wykonywaniu czynności. W dodatku mam taki zawód, że moje wykształcenie pozwala mi na pracę albo w zawodzie albo właśnie jakaś praca fizyczna mało wymagająca. Mój chłopak twierdzi, że muszę iść gdzieś na kasę. Tylko, że on nie ma pojęcia o tym, że dla mnie to niewykonalne.. On myśli, że ja poprostu nie chcę pracować bo tak wygodnie w domu siedzieć i nic nie robić.. Z nim często jeżdżę na zakupy i zachowuję się w miarę normalnie. Z boku pewnie wyglądam na lekko niepewną i roztrzepaną. Tylko ja wiem co czuję i ile mnie to wszystko kosztuje. Do swojego zawodu też się zniechęciłam w trakcie stażu przez właśnie pracodawców. To był koszmar! Ponownie bym nie dała rady przez to przejść. A mój plan żeby coś w życiu zmienić nie jest doskonały. Właściwie to nierealny.. Nie wiem też czy jestem w stanie odejść od chłopaka. Raczej poprostu mam świadomość, że on w pewnym momencie nie wytrzyma i mnie wyrzuci z mieszkania i chyba próbuję się zabezpieczyć. Wogóle to już nie mam siły tak żyć.
  9. Witam Was wszystkich, to moja pierwsza wizyta na forum. I ostatnia nadzieja. Znajduję się obecnie w sytuacji bez wyjścia. W skrócie... jestem po studiach, mieszkam z chłopakiem (nie chcemy już być ze sobą dłużej) i kotem w mieście bez perspektyw (zarówno jeśli chodzi o pracę jak i o możliwość leczenia psychiatrycznego czy podjęcia terapii). Jestem na chłopaka utrzymaniu czyli mam z kotem dach nad głową i jedzenie. Dostaję też od rodziców 400zł miesięcznie na pokrycie kosztów mieszkania. Pieniądze te otrzymywać będę do grudnia. Pod koniec studiów trafiłam do ośrodka zdrowia psychicznego z powodu uzależnienia od alkoholu i benzodiazepin. Nie wiem dokładnie jaką tam diagnozę mi wystawiono ale mówiono coś o zaburzeniach osobowości, nerwicy itd. Terapię musiałam przerwać i odstawić leki ze względu na odległość do ośrodka i koszty dojazdu. W Polsce jest duży problem jeśli chodzi o możliwość zatrudnienia ale w mieście, w którym obecnie mieszkam problem jest wyjątkowo duży. Po studiach udało mi się odbyć jedynie staż w zawodzie. (Niby coś ale kosztem resztek wytrzymałości.. Stres z samego faktu pracy z ludźmi a do tego nieszczęśliwie trafiłam na pracodawców poniżających swoich pracowników i trudne warunki pracy). Oprócz niewielu miejsc pracy jest też problem innego rodzaju.. otóż boję się pracować. Nie chodzi o to, że jestem leniwa. Mogłabym wykonywać naprawdę ciężką pracę ale w sytuacji gdy nikt nie będzie na mnie patrzył, tj. np. klienci. Z tego względu starałam się bardzo o pracę sprzątaczek czy pokojówek ale na takie stanowiska przyjmowane są tylko osoby z grupą inwalidzką (na uzyskanie takiej grupy nie mam szans). A swoją drogą inwalidą właśnie się czuję.. Niezdolną do życia. Gdy ktoś mi mówi zrób coś ze sobą czuję się jak osoba sparaliżowana, do której ktoś mówi: Nie wygłupiaj się tylko wstań i idź!! Do sedna.. na dzień dzisiejszy jestem osobą bezrobotną, bez prawa do zasiłku z kotem na utrzymaniu. Żyję na koszt chłopaka i rodziców (od których nie łatwo mi przyjmować pomoc bo gdybym nie była od nich zależna to bym natychmiast zerwała jakikolwiek kontakt). Nie mam już na to siły. Jedynym wyjściem byłaby śmierć ale nie jest to dla mnie takie proste do zrealizowania. I tu mój desperacki apel... Czy jest ktoś w podobnej sytuacji? Może razem łatwiej byłoby coś zmienić. Wynająć mieszkanie w mieście gdzie jest możliwość leczenia. Może dałoby się coś załatwić w PUP. W sumie to nie wymyśliłam jeszcze skąd zdobędę pieniądze na życie zanim znajdę pracę, którą jestem w stanie wykonywać... Boję się też wynajmować mieszkanie z kimś kogo nie znam. Ale z kimś kto ma podobne problemy powinno być łatwiej. Musiałoby być to mieszkanie, którego właściciele zapewnią tymczasowy meldunek aby móc współpracować z PUP. Aha i dodam jeszcze, że poszukuję dziewczyny.. Mieszkać z obcym chłopakiem nie dam rady. Wstydzę się swoich ułomności. Gdyby był tu ktoś bez środków do życia i perspektyw to proszę o wiadomość
×