Rozmyslam bardzo czesto o miom chlopaku (jestesmy ze soba juz 2 lata i 8 miesiecy). Jestem w jakis sposob od niego uzalezniona, ciagle o nim mysle, mam wrazenie, ze ciagle mi go brakuje, chcialabym, zeby czesciej ze mna byl, ale przeciez nie moge go zamknac w "zlotej klatce", bo kazdy ma swoje zycie, swoje sprawy, znajomych itd. Wiem, ze oboje musimy sie spelniac, wykonywac obowiazki, spotykac z ludzmi... Problem w tym, ze ja nie mam znajomych, albo nie potrafie ich miec! Dla mnie spedzanie czasu bez niego to ciagle oczekiwanie na nastepne spotkanie...
Nie wiem dlaczego tak jest, nawet jak chce zajac sie swoimi sprawami to najczesciej nie potrafie, czuje sie uzalezniona od rozmyslan o nim, zastanawiania sie co teraz robi, analizowania jego zachowan. Kiedy jestem na niego zla za cos to najczesciej placze. Robie to dlatego, bo sie boje ze go strace... Zachowuje sie tak jakbym sama sobie zakazywala pewnych reakcji w obawie przed jego zachowaniem. Ale kiedy juz jestesmy razem, przytulamy sie, to chcialabym zeby taka chwila trwala wiecznie i gdy juz sie rozstaniemy to po prostu za nim tesknie.
Nie mam ochoty na nic, nawet nie daje sie wyciagnac na jakies spotkanie z kolezankami... Wiem, ze to jest chore, ale ja juz nie wiem co mam z tym zrobic...
Z jednej strony mam swiadomosc, ze jestem czlowiekiem wolnym, ze jestem mloda i ze powinnam cieszyc sie z zycia, spotykac ze znajomymi i zapelniac sobie czas roznymi zajeciami, a nie tylko spotkaniami z moim chlopakiem i czestym rozmyslaniu o nim, co powoduje uczucie pustki gdy nie ma go przy mnie. Przy nim czuje sie bezpiecznie i tak blogo, a przy innych (oczywiscie oprocz najblizszych) nie badzo potrafie sie wyluzowac i otworzyc tak jak przy nim...
Z drugiej jednak strony - nie potrafie zyc inaczej... Probuje, ale jakos nie moge sie wyrwac z takiego trybu. Ciezko zawieram i utrzymuje znajomosci, nie czuje sie pewna siebie, nie wierze w siebie, w swoje mozliwosci (chociaz teraz, po tej maturze jest mi o wiele lzej i mam cicha nadzieje, ze dostane sie na studia). Tylko dlaczego sama siebie skazuje na taki dziwny styl zycia?... Sama siebie nie moge pojac. Moze ktos inny to zrozumie? Czy ja mam jakas obsesje czy po prostu za bardzo go kocham?...