Skocz do zawartości
Nerwica.com

Raito

Użytkownik
  • Postów

    37
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Raito

  1. W sumie założyłem już swój temat ale skoro można się tu wyjęczeć to ok: - Nienawidzę siebie - Do niczego się nie nadaje i nic nie potrafię - Nie mam zainteresować ani celów - Jestem zerem - Życie boli - Nie mam i prawdopodobnie nie będę miał dziewczyny (w sumie to sam nie wiem czy chciałbym nawet jakąś mieć no ale niech będzie) - Nie mam z kim szczerze pogadać w realu - Nie wiem co zrobić ze swoim życiem - Nie mam pojęcia gdzie iść na studia - Przeraża mnie wizja tego co może być za rok/dwa. - Mam gdzieś swoją przyszłość. - Tak mi kurna źle i niedobrze - Chyba puszczę egzystencjalnego pawia.
  2. Ja myślę dokładnie tak samo. Śmierć - ok, ale szybka i bezbolesna, bez męczenia się. Tak, "coś" dało nam życie. Nie wiem co, bo w Boga nie wierzę, ale czasami myślę sobie że może moje życie byłoby bardziej przydatne komuś innemu, komuś kto na prawdę by z niego korzystał i czerpał przyjemność. Jest jedna rzecz, która jest w śmierci fascynująca. Umierając, (jeśli istnieje cokolwiek po śmierci) dowiadujesz się co tak na prawdę jest po drugiej stronie, możesz odkryć największą tajemnicę życia, jeśli oczywiście nasza świadomość w jakikolwiek sposób dalej istnieje. Z drugiej strony bardziej skłaniam się ku stwierdzeniu że po śmierci po prostu zostajemy odłączeni, nasza świadomość umiera razem z nami nas nie ma. Coś jak sen, w końcu śpiąc nie zdajemy sobie sprawy z tego że żyjemy, nie jesteśmy świadomi naszego istnienia i pomimo snów, nasz mózg jest częściowo wyłączony, tak jakby "nas" nie było. Ładnie (wręcz pięknie) brzmią stwierdzenia żeby wykorzystać swój czas, zaryzykować itp. Ale próbując na siłę coś zmieniać, wmawiać sobie że jesteśmy szczęśliwi będziemy tylko oszukiwać sami siebie.
  3. Taaa... szczegolnie ze wychodzi to z ust osob, ktore nigdy nie doswiadczaly takich stanow i nie zdaja sobie sprawy jakie to wielkie g*wno Nie zakladaj z gory, ze zycie nie ma juz nic wiecej do zaoferowania, wiem ze walczyc jest trudno... no ale co masz do stracenia? Moze udaj sie do psychologa/psychiatry. Warto przynajmniej sprobowac zanim calkowicie przekreslisz szanse na normalne funkcjonowanie Z drugiej strony, co taki psycholog mi powie? coś czego jeszcze nie wiedziałem? raczej nie. Na razie wolę popisać na takim forum jak to z ludźmi w podobnej sytuacji co ja.
  4. Dokładnie. Komuś kto na to patrzy z boku, łatwo mówić takie rzeczy. "Weź się w garść", "wyjdź do ludzi" itp. bullshit! Niestety sytuacje które opisujesz, ile to kto nie wypił, są bardzo częste. Ja jak już wspomniałem wcześniej nie byłem na studniówce. Nie rozumiałem podniecania się ludzi kilka dni po niej. Mało się nie zesrali. Podejrzewam że nawet gdybym tam był to tak bym się nie podniecał. Ale często patrząc na kogoś kto imprezuje, chleje itp. to trochę takim osobom zazdroszczę. Przynajmniej trochę korzystają z życia. Ja tak nie potrafię, ale nawet nie mam okazji.
  5. Ja ciągle czuje że przegrywam życie. Mimo iż wiele nie przeżyłem to czuje że życie nie ma mi już nic więcej do zaoferowania. To trochę tak jak sytuacja w której czekamy na jakiś film, jesteśmy podjarani, oczekujemy kolejnych trailerów/informacji. Gdy przychodzi moment premiery oglądamy ten dwugodzinny film a potem zastanawiamy się: i co?, to wszystko?, nie masz mi nic więcej do zaoferowania? Tylko że ja z mojego seansu wyszedłem trochę wcześniej bo było tak nudno że nie mogłem wysiedzieć.
  6. -- 13 mar 2012, 19:50 -- Eh, już ja znam takie wmawianie sobie że wszystko jest ok. Potem wraca mi świadomość i okazuje się że jest gorzej niż źle. Mam gdzieś gadanie że samobójstwo to tchórzostwo. "Lepiej walczyć" JASNE!, tylko że ta walka to walka z wiatrakami. Może jedynym ratunkiem byłoby stracić całą pamięć i uczyć się wszystkiego od nowa. -- 13 mar 2012, 19:53 -- Lepsze okresy? Jeśli kilka godzin/minut uniesienia można tak nazwać. Jednak stanowczo szybko zostaje to stłumione, szkoda gadać.
  7. Łatwo powiedzieć. Może i mogę wiele zmienić ale nie potrafię. Zabije mnie sama świadomość że kiedyś byłem w tak beznadziejnym położeniu. Z resztą, mam nadzieję że dożyję tylko 20 lat. -- 13 mar 2012, 19:43 -- Co mnie powstrzymuje? Wszystko. Brak konkretnego towarzystwa, brak jakiegokolwiek wartościowego hobby i słomiany zapał. Z tym nie da się walczyć.
  8. To trochę podobnie jak ja. Ja też gram w gry, z resztą, temu poświęcam większość czasu. Może nie tyle graniu co przeglądaniu newsów, oglądaniu nowych materiałów. Jestem ze wszystkimi newsami ze świata gier wideo na bieżąco. Ale, co to za zainteresowanie? Każdy po części się interesuje grami. Nie muszę raczej wspominać że na żadnych koncertach/konwentach nigdy nie byłem. Edit: Trochę dziwnie brzmi w tym kontekście tekst o radości życia
  9. Są takie leki. Jeden nawet kiedyś spaliłem w szklanej rurce, ale nie zadziałało Może lepiej byłoby zaaplikować sobie kompletnie otumaniający lek żeby zapomnieć o tym wszystkim.
  10. Jest dokładnie tak jak mówisz. A takie leki to według mnie często zwykłe placebo. "Ból istnienia" bardzo dobre określenie, niestety chciałbym coś z tym zrobić Jest jeden lek na to ale potem nie ma już odwrotu ale może to i dobrze. -- 13 mar 2012, 19:28 -- Tak, najlepsze lata przede mną. Najlepsze lata zmarnowałem przed komputerem, ale nie miałem innego wyboru. Praca przy której nie będę zwracał uwagi na takie rzeczy? to znaczy że stanę się wypranym z uczuć i emocji robotem którego ktoś nakręcił aby codziennie robił to samo bez zastanowienia. A poza tym jeszcze nie poszedłem na studia a już nimi rzygam. Nie mam pojęcia gdzie iść, a wielkiego wyboru raczej nie mam. Niektórzy tak się podniecają pójściem na studia że mało nie popuszczą, nie ogarniam.
  11. "L" podpisałem się od imienia. Nie chodziło mi o Ruuzakiego :) Dopiero teraz sobie to uświadomiłem xD Takie ognisko na jakim byłem jest żałosne. Sami chłopacy jak jakieś gej-party. Ok, w stanie upojenia alkoholowego trochę inaczej się na to patrzy ale jak potem się przeanalizuje to żal. Szczerze to chciałbym mieć taką przyjaciółkę z którą mógłbym o wszystkim pogadać ale nigdy nie miałem żadnej :) Ja nawet nie mam z kim sobie browara strzelić. Chyba że na prawdę jakaś specjalna okazja. Jedyny kolega z jakim wychodzę czasami się przejść woli wypić soczek/colę. A z nadwagą walczę i raczej wygram bo jak się za coś wezmę to przeważnie tego dokonam.
  12. Witam. Mój opis może być trochę chaotyczny ale nie wiem tak na prawdę od czego zacząć. Mam 18 lat, jestem chłopakiem i obecnie uczę się w trzeciej klasie liceum. Mój problem polega na tym iż jestem kompletnie zobojętniony na moje żałosne życie. Nienawidzę samego siebie, jest tak od kiedy pamiętam. Nawet wiele lat temu myślałem tak samo teraz się tylko to coraz bardziej pogłębiło zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku lat. Już w wielu 14-15 lat mówiłem że nie chce mi się żyć. Na początku zacznę od mojej skromnej osoby. Jak już wspomniałem mam do siebie wstręt, czasami nie mogę na siebie patrzeć w lusterku. Pomijając fakt że mam nadwagę, co prawda nie jestem jakimś grubasem ale trochę kilogramów ponad miarę jest. Sam siebie nazywam życiowym nieudacznikiem i ślę pod swoim adresem najgorsze klątwy. Moje życie nie ma najmniejszego sensu, jestem zdesperowany do tego stopnia że zadaje mojej matce pytania o to po co mnie w ogóle urodziła, truję moją gadką życie nie tylko sobie ale także jej. Jak zwykłem też mówić, "przegrałem życie". Mimo iż mam 18 lat spisałem już swoją egzystencję na straty. Nie potrafię się cieszyć kompletnie z niczego. Co z tego że w szkole mi idzie całkiem nieźle, co z tego że udało mi się za drugim razem zdać prawko. Nic nie przynosi mi radości. Z obrzydzeniem wstaje codziennie rano. Sen to dla mnie najlepsza pora dnia, przynajmniej wtedy nie myślę o tym wszystkim. Mogłoby się wydawać że nie mam podstaw aby narzekać na swoje życie. Jestem w miarę zdrowy fizycznie, mam dach nad głową, mam co jeść. Ale co z tego? Może gdybym nie miał którejś z tych rzeczy bardziej bym docenił to moje życie. Nie mam żadnych zainteresowań. Wszystko za co się brałem bardzo szybko mi się nudziło a nie ma sensu robić czegoś na siłę. To że nie mam dziewczyny jest chyba oczywiste. Niestety nie wierzę w mity o wielkiej miłości dającej chęć do życia. Podejrzewam że nawet gdybym znalazł sobie jakąś to szybko by mi się znudziła jak wszystko. Z resztą, nie wyobrażam sobie siebie w towarzystwie kobiety, co nie znaczy że jestem gejem. W przyszłości nie zamierzam mieć ani dzieci ani żony i mówię tak od kiedy pamiętam. Nie chcę mieć dzieci bo nie chcę aby takie życiowe kalectwo jak ja się rozprzestrzeniało. A towarzyszka życia? Nie wyobrażam sobie żyć n lat z kobieta a do tego bawić się w żałosne śluby itp. Poza tym, obciachem byłoby zaprosić jakąś dziewczynę do mnie do domu. Niby nie mam najgorszych warunków ale mój dom mocno odbiega od standardów. Nie wyobrażam sobie spotkania z dziewczyną u mnie w domu. Spotykając się z dziewczyną nie miałbym jej nic do zaoferowania. Często myślę o samobójstwie. Ale popełniam je w myślach, nie zrobiłbym tego mojej rodzinie. Często zastanawiam się jak wyglądałby mój pogrzeb, co napisałbym w liście pożegnalnym. I mówię mojej mamie o tym otwarcie. Nie mam nawet prawdziwych takich stu procentowych przyjaciół. Może ze dwa razy w życiu byłem ja jakiejś imprezce (jeśli liczyć żałosne ogniska). Siedzę tylko w domu, przed komputerem, ale to raczej z braku innych perspektyw. Wyjdę z raz w tygodniu z kolegą/dwoma na spacerek ale to też jest żałosne. Nie byłem na balu gimnazjalnym, nie byłem na półmetku, nie poszedłem na studniówkę. Chciałbym gdzieś wyjść, poimprezować ale nie mam na to możliwości. Podejrzewam też że rozczarowałbym się że wcale to nie jest takie fajne albo by mi się znudziło. Nie mam żadnych ambicji ani planów na przyszłość. Niestety, mówicie co chcecie ale jestem zakompleksiony jak cholera i zdaję sobie z tego sprawę. Łatwo powiedzieć "twoje życie zależy tylko od ciebie, możesz się zmienić bla bla bla", dawno przestałem wierzyć w takie pierdoły, nie mam żadnych perspektyw na poprawę swojego stanu. Żyję z dnia na dzień. Nie daję po sobie poznać tego co dzieje się wewnątrz mojej głowy. Z reguły jestem raczej lubiany i żartobliwy. Podejrzewam że nawet gdyby coś się zmieniło to i tak świadomość tego że kiedyś było tak jak było nie dawałaby mi spokoju. Czy ktoś może mi coś poradzić? Pozdrawiam. L.
×