Skocz do zawartości
Nerwica.com

the_knife

Użytkownik
  • Postów

    29
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez the_knife

  1. Witajcie, zaczynam właśnie swoją "przygodę" z sertaliną. Zaczęłam od dawki 25 (2 dni), a dziś chcę już wziąć przepisaną dawkę 50. W porównaniu do wenfalaksyny, którą próbowałam brać, skutki uboczne są mniejsze - odczuwam lekką senność w ciągu dnia, suchość w ustach i płytki sen. Obawiam się, że po dawce 50 zacznę cierpieć na bezsenność, a miałam okropną po wenfalaksynie 75 - ale to była większa dawka od razu i może dlatego tak źle się czułam. Co mnie ucieszyło, to to, że po 8 godzinach poza domem nie czułam się padnięta jak zwykle, a wieczorem miałam ochotę wyjść na spacer - a dodam, że wychodzenie z domu, szczególnie bez powodu, jest dla mnie trudne. Za tydzień idę na psychoterapię - na nfz, pierwszy raz w życiu i jestem pełna nadziei.
  2. Witajcie. Kolejny raz podchodzę do leczenia i już nie wiem co robić. Pierwszy raz dostałam velaxin kilka lat temu. Pomógł mi nawet przejść ciężkie chwile. Ostawiłam go po ok. 2 miesiącach bo bałam się, że nie jestem sobą i miałam spore skutki uboczne. Jakiś rok temu poszłam do innego psychiatry znowu z depresją i dostałam lafactin - pomimo tego że powiedziałam lekarzowi że źle się czuje po tych lekach. Dostałam też tritico na noc. Brałam lafactin kilka dni, ale czułam się tak paskudnie że odstawiłam, po tritico bałam się w ogóle sięgać. Wczoraj - kolejna próba. Po kilku godzinach od wzięcia leku poczułam się jak kiedyś po tych tabletkach, ale jeszcze gorzej... podskoczyło mi ciśnienie, serce zaczęło szybciej bić, dostałam okropnych napadów ziewania - takie ziewanie z chwilową utratą świadomości, zrobiłam się senna, zmulona, w gadle zrobiło mi się sucho i dostałam jakby zgagi - piekło mi gardło. Noc była straszna - niby poszłam wcześniej spać, ale sen był tak płytki i sny tak natrętne, że czuję się dziś jak na kacu. Do tego biorąc te leki odczuwam strach, że coś mi się stanie, że będę miała zapaść, albo moje serducho nie wytrzyma. I nie wiem co robić. Brać czy nie, czy się przemęczyć? Mimo, że źle się czuję fizycznie, to psychicznie widzę lekka poprawę - nie mam doła i natrętnych nerwowych myśli, nie myślę za wiele. Czuję poprawę nawet po 1 tabletce. (75mg) Poza tym, zmniejsza mi się apetyt co jest pozytywne, bo zwykle zajadam nerwy i smutki.
  3. Dziękuję za odpowiedzi. Łazarz... dobre pytanie czy jak moje otoczenie się zmieni czy będę szczęśliwa? prawdopodobnie nadal będę niespełniona, nieszczęśliwa. może wygrana 5 milionów w lotto i wizja wiecznych wakacji? tak, myślę że to jest to. A tak poważnie.. dojrzewam do pewnych kroków. Niestety wciąż myślę, że może dam radę sama. Że może moja motywacja jest zła, że zmienię/wzmocnię charakter. Że uda mi się być bardziej odważną, asertywną, konsekwentną.. że potrzebuję czasu żeby się oswoić z nowymi sytuacjami w życiu. a tak nie jest i oszukuję sama siebie. Przede wszystkim tyczy się to mojej pracy. Na ten moment nic mi innego nie pozostaje, praca zajmuje mnie (życie rodzinne odpada chociaż bym chciała). Praca mnie stresuje, niszczy i wiem, że nie nadaję się do niej - skoro tak mnie niszczy. z drugiej strony zaszłam już daleko, mam dość prestiżowe stanowisko, ale nikt nie ma pojęcia ile wysiłku w to włożyłam. do tego firma bardzo źle prosperuje, redukują etaty, a innym dodają obowiązków, nie płacą, oszczędzają w wręcz chory sposób na wszystkim na czym tylko się da. Czuję się wykorzystywana, niedoceniana... i wierzcie mi, niełatwo jest znaleźć lepszą pracę. No ale nie o tym miałam pisać jaka firma jest zła, tylko o tym jak ja jestem nieprzystosowana do niesprzyjających warunków, podczas gdy patrzę jak inni obok sobie dobrze radzą i nie tracą tej radości z życia, której ja już dawno nie mam. Pisząc to wszystko mam wrażenie że krążę wokół tematów, że brzydko mówiąc "pier...olę o niczym", że w sumie czego ja się czepiam? Że patrząc z boku to czy czegoś mi brakuje? I czuję się winna że marnuje miejsce w internecie, że narażam kogoś na czytanie tych wypocin, które nie są napisane ani dobrym językiem, ani też nie mają w sobie nic interesującego. Nie napisałam na forum "bo mam zły dzień i chcę się wypłakać, pocieszcie mnie". Ja nie chcę pocieszania. Nie chcę słyszeć że będzie dobrze i wesoło i przyjdzie wiosna bedzie kolorowo... chciałabym realnych, wniosków, może ktoś by się pokusił na ocenę mojego charakteru z tego co napisałam, może trzeba mi dosadnie powiedzieć, że jestem zgorzkniała, egocentryczna, malkontencka...
  4. witam. od dawna próbuję znaleźć odwagę żeby napisać o swoim problemie w sieci i myślę że tu jest odpowiednie miejsce. chciałabym porozmawiać z kimś, kto ma odobne problemy, niekoniecznie chcę dowiedzieć się oczywistego - żebym poszła do psychologa lub psychiatry. wszystko zaczęło się bardzo dawno temu. właściwie zawsze byłam bardziej wrażliwa niż inni. już w przedszkolu byłam bardzo nieśmiała. nie wiem skąd to się wzięło - zawsze miałam koleżanki, rodzinę i niczego mi nie brakowało. Podstawówkę pamiętam jako okres czucia się gorszym od innych. Nie byłam nigdy taka przebojowa, ładna jak moje koleżanki. Zawsze stałam pod ścianą, na dyskotekach nigdy nie tańczyłam, nigdy nie krzyczałam, nigdy nie płakałam. W środku czułam smutek. Bywało, że dzieci śmiały się z mojego wyglądu - miałam kompleks który nie dawał mi spokojnie żyć. W liceum było podobnie. czułam się niatrakcyjna, płeć męska nie zwracała na mnie uwagi. koleżanki miałam zawsze. byłam inna, miałam poczucie humoru, inną wrażliwość. kiedy ktoś się ze mnie naśmiewał, na przykład grupa chłopców w autobusie, przeżywałam to przez kilka dni lub tygodni, ale mnie mogłam zrobić nic. mając 18 lat znalazłam pierwszą miłość. był to chłopak - bożyszcze wielu dziewczyn w moim otoczeniu. zawsze się zastanawiałam jak on nie wstydził się ze mną być przez 3 lata? na studiach związek się zakończył bez większych problemów. studia minely w miare dobrze. nie brakowalo osób które nadal mi dokuczały z powodu wyglądu, jednak miałam wielu przyjaciół. byłam ambitną dobrą studentką, ale potrafiłam być szalona. dzięki pomocy rodziców miałam operację plastyczną, która miała raz na zawsze sprawić że będę pewna siebie i że się zmienię też w środku. Rodzice zwykli wspierać mnie bardziej finansowo, niż duchowo. raz w życiu usłyszałam od mamy "kocham Cię". napisała mi to na gadu gadu, gdy byłam bardzo smutna. ja ich kocham z całego serca, jednak też im tego nie mówię. w międzyczasie poznałam faceta, od którego się uzależniłam w dziwny sposób. byłam "tą drugą", choć myślałam że jestem pierwsza, on wielokrotnie okłamywał. chciałam go mieć, ale nie potrafiłam go kochać. trawło to około 3 lat. był to okres wielkiej namiętności, emocji zarówno dobrych i złych, jednak bardzo skrajnych. mocno ucierpiała moja pewnośc siebie, którą przecież miałam odbudować. z trudnem, po wielu próbach Udało mi/nam się to zakończyć. to już był okres w którym zaczynałam pracę. dążyłam, by znaleźc pracę w zawodzie. studia wybrałam chyba takie żeby zadowolić mamę i mocno nie odbiegać od moich zainteresowań, a tak naprawdę nie wiedziałam do końca kim chcę być i co robić. dziś mam 28 lat, mam pracę w zawodzie, mam faceta. jednak nic mi nie pasuje i jestem na skraju wyczerpania. pracę mam poważną, kieruje ludzmi, nadzoruje, jestem robotem. teoretycznie zaszlam bardzo daleko. praktycznie jestem wrakiem samej siebie. moje cialo jest rozlaczone z dusza i tylko mi przeszkadza. zrobilam sie gruba. moja dusza ciagle placze. moje cialo plakac nie potrafi. nie wyrabiam, życie mnie przerasta, dorosłe życie mnie przerasta. odpowiedzialnośc za siebie , za ludzi, za wszystko, dązenie do doskonalosci, brak umiejętności przyjmowania krytyki, rozpamietywanie, lęki, koszmary senne, podjęte dwie próby leczenia psychotropami, brak chęci do życia, do pracy, brak entuzjazmu. nie mam ochoty wstawać. stresuje się wszystkim. z partnerem jestem chyba dlatego, żeby zupełnie nie zwariować. na dziś dzień niewiele nas łączy:(. do tego on ma problemy finansowe od dłuższego czasu, które również spedzają mi sen z powiek. jest cudownym człowiekiem, ale nie mam z nim przyszłości. gnębią mnie jego problemy i to, że go właściwie skreślam jako ojca moich dzieci ze względów finansowych. Mama nigdy nie była ze mnie dumna, dumna była z dzieci swoich znajomych, którzy mieli swoje firmy i stać ich było na mieszkanie. mnie na razie nie stać na nic specjalnego. mimo, że wyprówam flaki z siebie w pracy nic z tego nie mam. nie stać mnie na to o czym marzę. boje się że nigdy nie bede miała domu, rodziny, szczęścia. jestem sparaliżowana, zrezygnowana. już nigdy nie bedę normalna. nigdy nie byłam. nigdy nie czułam się naprawde dobrze ze sobą. nie potrafię zmienić podejścia, bo lęki są silniejsze ode mnie. nie stać mnie na psychoterapeutę. w lekarzy nie wierzę, bo byłam u wielu. co musi się stać, zebym chociaż przez jeden dzień od samego ranka chciała wstać, chciała wyjśc z domu i żebym w środku czuła radość? czasami myślę, że muszę odciąc swoje życie wielką grubą linią, zmienić pracę i faceta... ale nie mogę tego zrobić, bo boję sie pustki, boję się że sama sobie nie poradzę, boję się że będzie jeszcze gorzej. Jeśli chodzi o leki, brałam dwukrotnie wenfalaksynę. niby było lepiej - zrobiłam się jakaś taka obojętna, ale skutki uboczne, takie jak: problemy ze snem - jakbym w ogóle nie spała, problemy z seksem i ogólne poczucie że nie jestem sobą, skłoniły mnie do zaprzestania brania leku.
×