Witam
Juz gdziekolwiek szukam "pocieszenia", siły...czegokolwiek. 2 tyg temu stracilam ciąże w 6 tyg.....nieplanowana ciąża. A jednak- boli. Na dodatek odszedł przyszły ojciec dziecka. Tak po prostu. Nie znaliśmy się długo - zaledwie 2 miesiące. Było dobrze między nami, związek się rozwijał w dobrym kierunku. Pasowaliśmy do siebie. Planowaliśmy wspólne sprawy, wakacje, hobby-motoryzacja. Docieraliśmy się. Był opiekuńczy - w końcu poczułam się szczęsliwa. Myślalam,że po wcześniejszym rozwodzie - który przezyłam ,nie będę już szczęsliwa. a jednak była....byłam. To co przeszłam w szpitalu to trauma, strata brak szans na ratowanie dziecka. Łyżeczkowanie i koniec marzeń. Nie planowalismy dziecka póki co- ale przyjeliśmy to "na klatę". rzekomo.Jak trafiłam do szpitala- jemu się odwidziało. Zaczął mieć do mnie pretensje,że ratuję ciążę skoro jest zagrożona. Że jestem egoistką - bo zdecydwałam za nas- za nas,żeby urodzić dziecko. Teraz zostałam sama z tym wszystkim. Z anioła zrobił się diabeł. Nie wiem co robić. Zapisałam się do psychologa ale wątpię,że to cos da..... Jestem zrezygnowana, obwiniam siebie za to wszystko. Po nim to spływa, nawet się nie odezwie. Przykre ;-(
-- 11 lut 2012, 13:05 --
;-( ......
-- 11 lut 2012, 13:07 --
;-(....