Dzień dobry, trzeźwy.
Zbieram się i zbieram juz chyba z dekadę żeby rzucić to w cholerę. Od najmlodszych lat podatna, wiele spróbowałam, ale alko zostało do dziś. Ileż to razy... od jutra, od nowego roku, obiecuję lol. Ciężko powiedzieć, czy osiągnęłam swoje dno, chyba nie, zawsze mi się jakoś upiekło, komfort picia, emigracja, po pracy rausz. I zawsze taka myśl: przestanę, ale chociaż ostatni raz tak się sponiewierać, żeby mi zbrzydło, żebym poczuła, że wystarczy... do następnego razu.
A może po prostu bez większych ekscesów przestać, po prostu po cichu odpuścić, bez oklasków czy marsza żałobnego?