Skocz do zawartości
Nerwica.com

cichywidz

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez cichywidz

  1. Nerwica lękowa, a może...? Serdecznie was witam jako nowy użytkownik forum, mam nadzieję, że wasze doświadczenie (niestety, niemiłe, no chyba - co to kto lubi ) pomoże mi w przybliżeniu się o krok do rozwiązania zagadki. Dla tych, którzy chcą uniknąć czytania mojego 'krótkiego życiorysu' polecam przeczytać ostatnie dwa akapity! Wiem, wiem, że powinienem udać się do lekarza, ale moje spectrum objawowe w swojej obszerności uniemożliwia mi zrozumienie co tak naprawdę dzieje się wewnątrz mnie. Urodziłem się w rodzinie, w której z samego początku nie było zbyt dużo miłości. Moi rodzice stwierdzili, iż byłem, że tak powiem 'kleikiem' na ich rozpadający się związek. Nadmienię także, że mam brata, o 8 lat starszego, u którego tak jak w moim wieku (20lat) stwierdzono nerwicę maniakalno-kompulsywną. Jako, że rozwód moich rodziców miał miejsce, kiedy miałem ok. 3 - 4 lata, mało pamiętam, jednak pewne "urywki" typu policja w domu, przypadki przemocy zostały w mojej pamięci. Nigdy jednak nie uważałem, że miały jakikolwiek wpływ na moje przyszłe życie. Potem przez 2 lata wychowywała mnie niańka, i generalnie po rozwodzie moich rodziców, gdy już chodziłem do szkoły byłem 'oczkiem w głowie' mojej mamy. Zawsze otrzymywałem od niej wystarczająco, albo nazbyt dużo miłości (może dlatego, jestem teraz tak delikatny jako mężczyzna - przyjaciółki mówią, że nawet kobiecy). Mój brat zawsze zazdrościł mi tego, że on nigdy nie doznał takiej uwagi od rodziców, mimo swobód, których w tym samym wieku ja nie zaznałem. W wieku 14 lat zaczęła się moja przygoda z marihuaną, i tak jak mówiły mi osoby z bliskiego otoczenia, że z piątku i soboty zrobi się piątek-sobota-niedziela-poniedziałek itd. Rok później paliłem już regularnie, ale nie uważałem (i do dziś nie uważam, że palenie marihuany jest złe, choć ujawnia pewne cechy słabej psychiki, do czego dojdziemy później), że jest to czymś złym. Oczywiście w tym czasie przeszedłem okres pierwszej miłości i tuż przed rozpoczęciem liceum poznałem dziewczynę, z którą byłem 3 lata. I jestem do dziś, choć nie wiadomo czy do jutra.... Muszę powiedzieć, że generalnie z natury jestem pesymistą i czarne myśli towarzyszą mi od dawien dawna. Także jakiś dziwny blok przed nowościami w życiu, bo przecież tak jak jest - jest dobrze. Często też myślałem o chorobach, oczywiście urojonych, bo gdy było mi ciężko po prostu chciałem uciec od tego wszystkiego, a przecież samobójstwo jest zbyt dużym wyzwaniem, więc wolałem skonać np. na raka otoczony ludźmi, czując, że jestem dla kogoś ważny. Ale to były tylko epizody, i szybko te myśli mijały. Dziś już się nie pojawią, może dlatego, że czuje już swój problem. Przejdźmy do meritum. Otóż z dziewczyną, którą jestem wszystko szło w porządku, przynajmniej tak mi się wydawało. Oczywiście tłem dla wszystkich wydarzeń opowiadanych (tj. 3 lata wstecz) jest marihuana, kilka razy dziennie. Dlatego, bądź co bądź ataki szału poprzez nerwy są usprawiedliwione, bo przecież gdy się denerwowałem, paliłem i już było ok. A gdy nie palilem - bum, wybuch złości, ból łba i łzy, żeby w końcu ulżyło. W czerwcu 2011 owa niewiasta oznajmiła mi, że mnie nie kocha. Oczywiście załamałem się, bo byłem w nią wpatrzony jak w obrazek, wybrałem to samo miasto do studiowania co ona, wszystko robiłem pod nią i była dla mnie całym światem. Załamałem się i wpadłem w (lubię to tak nazywać) 'okresowy alkoholizm', bo przecież ciężko przyjąć, że coś jest inaczej, bo ktoś tak chciał - ciach i nie ma. Wolałem znieczulać się, i tak po 1,5 miesiąca w końcu gdy odstawiłem butelkę byłem już w pełni świadom, że jest inaczej i pogodziłem się z tym. Jednak w sierpniu owa dziewczyna znów powiedziała mi, że mnie kocha no i jakoś się tak stało, że do siebie wróciliśmy. O tyle o ile w czerwcu było fatalnie, tym razem układało nam się wspaniale i wszystko było na naprwadę dobrej drodze. Pod koniec sierpnia ona musiała wyjechać na studia, a ja wraz z rodzicami na urlop za granicę. Nasze kontakty ograniczyły się do facebook'a i sms'ów. Mimo to czułem się stabilnie. Za granicą miałem być przez 4 tygodnie, więc ma niewiasta pisała mi sprawozdania z tego co robi. I wszystko było ok, gdy w końcu przestała do mnie pisać, odpowiadać na moje wiadomości. Nawet rozmowy przez komunikator ograniczyły się do oschłych wymian zdań. Jako, że od czerwca przestałem jej ufać, podglądałem jej bloga, w którym opisywała swoje myśli, bo przecież będąc z osobą nieobliczalną lepiej być krok do przodu, by móc ją utwierdzić w tym, że wszystko jest dobrze. Jednak nie było. Owa dziewczyna zdradziła mnie z moim kumplem z klasy. Oczywiście dowiedzialem się o tym juz po powrocie, gdyż jej notatka była zbyt zawila zeby cokolwiek wnioskować. Jednak zacząłem nastawiać się na to, że coś się stało. Gdy wróciłem z wakacji, spotkałem się z nią, zaczęła okłamywać mnie, że po prostu przestała mnie kochać i w końcu wydusiłem z niej prawdę. Tego samego dnia stwierdziłem, że nachlać się i zjarać to już nie wyjście, że potrzebuje się bardziej znieczulić. No i sięgnąłem po amfetaminę. To była decyzja naprawdę fatalna w skutkach. Na następny dzień przeprowadzałem się wraz z rodzicami do nowego mieszkania na studiach, nowi ludzie, jednak generalnie było mi wszystko obojętne. Przez dobre dwa tygodnie czułem się jak w alternatywnej rzeczywistości. Nic mnie nie cieszyło, nie chciałem jeść, miałem kłopoty z wypróżnianiem i nawet gdy paliłem trawkę mój stan się nie polepszał. Muzyka przestała mnie urzekać, sztuka, piękno, nowe rzeczy przestały być dla mnie rewelacją, stały się obojętne. Problemy innych ludzi spływały po mnie jak po rynnie. Od czasu do czasu zdarzało mi się popłakać, czasem cały ranek potrafiłem korespondować z mamą, że chcę wrócić, że mam dosyć życia, że chcę się zabić, wrócić do domu, bo przecież tam było tak błogo i beztrosko. Czułem, że życie, którym żyje jest nie moje, że wybrałem kierunek studiów ze względu na presję rodziców, to że chciałem być w jednym mieście z ukochaną, a to wszystko w jeden dzień straciło sens. Spadło mi libido. Do zera. Jako jurny młodzieniec zdolny do kilku razy dziennie nagle mając przed sobą piękną koleżankę nie czułem po prostu nic. Po czasie wszystko powróciło do 'teoretycznej normy'. Zszedłem się z dziewczyną, pomimo zdrady, która do dziś mnie boli, jednak wyparłem ją gdzieś głęboko w podświadomość. A teraz objawy, które pomimo wszystko mi zostały. Zaburzenia trawienia, ból w podbrzuszu (jelita), duszności, nagłe lęki, nagła utrata sensu, która mija po ok. kwadransie. Ból pod lewą łopatką, przez pewien czas hemoroidy, które bardzo szybko minęły. Ból w klatce piersiowej, szczególnie na kacu, wtedy jestem bliski omdlenia, jest mi bardzo ciepło, wręcz gorąco. Oczywiście stałym elementem jest tik nogi (skacząca noga podczas siedzenia). Do tego doszło drżenie mięśni, które nie tyle mnie przeraża co nadzwyczajniej wkurwia. Ból żołądka, ostatnio tak silny, że nie mogłem zasnać. Marihuana już niestety mi nie pomaga. Po jej zażyciu nie odczuwam przyjemności, błogości, czuje się zwyczajnie, po prostu robię głupie rzeczy, co wcale mnie nie rozbawia, nawet na trzeźwo ciężko mnie już rozśmieszyć. Straciłem możliwość rozumienia ludzkich uczuć, nie jestem w stanie odczuwać takich uczuć jak pragnienie drugiej osoby, ciekawość, podziw dla sztuki. Muzyka wciąż jest tłem i utwory, które kiedyś wywoływały ciarki na moim ciele wydają mi się denne. A to źle, gdyż jestem muzykiem. Nie czuje się w stanie depresyjnym, nie czuje się cały czas przygnębiony, nie rozpaczam, nie uważam, że jest beznadziejnie, po prostu czuje, że coś jest nie tak. Często miewam też huśtawki nastrojów, złość bez przyczyny, czy nagła radość i debilne zachowanie to akurat jest na porządku dziennym. Ostatnio pod wpływem marihuany poczułem, iż wychodzę z ciała. Percepcja została całkowicie zaburzona, czułem pogoń myśli, że nie jestem sobą tylko siedzę obok samego siebie. Od tego czasu palilem kilka razy, lecz nigdy tak dużo i stan ten już się nie powtórzył. Pragnę nadmienić, że od czasu gdy paliłem codziennie kilka razy mój stosunek do tego specyfiku się zmienił, i palę max raz w tygodniu,nieduże ilości, oczywiscie z akompaniamentem alkoholu. Trawa teraz ani mi nie pomaga, ani nie szkodzi. A i zapomniałem też, że strasznie często drapię się po głowie, skubię skórki z palców, wygryzam suche usta, unikam ludzkich spojrzeń. Wydaje mi się, że mój dotychczasowy świat się zawalił, a cała złość, którą miałem w sobie po zdradzie zamiast ujść ze mnie, zaczęła niszczyć mnie od środka. Stąd pojawia się moje pytanie, co mi jest? Co sądzicie? Czy to aby choroba psychiczna, czy może dzieje się ze mną coś gorszego (czyt. nowotwór?). A i nie kadźcie za to, że napisałem taki esej, ale to pierwszy raz kiedy opowiadam tą historię z detalami... Nie proszę także o fachową diagnozę, po prostu jestem ciekaw czy jest ktoś, kto ma podobne objawy i podobną historię, w której po prostu coś w nim/niej "pękło".
  2. Zadałeś niewłaściwe pytanie - jak pozbyć się niechcianych myśli/uczuć. Z tego co piszesz, nie możesz pozbyć się tylko myśli, przez co czujesz się jak się czujesz. Skoro jest Ci dobrze z tą dziewczyną, po co porównujesz ją do swojej byłej? I czy gdy byłeś z wcześniejszą, było tak samo? Po jakim czasie "przeszedłeś z jednej dziewczyny na drugą? Bo jeśli to krótki okres czasu, impuls, możliwe, że podjąłeś decyzję wywołaną impulsem... i dlatego wciąż zastanawiasz się czy postąpiłeś zgodnie z samym sobą. To tylko przypuszczenie, więc rozwiej to jeśli się mylę.
×