Skocz do zawartości
Nerwica.com

kolo1250

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kolo1250

  1. Chyba najelpeij zgłoś się do zakładu psychiatrycznego, tam nie potrzeba skierowania a oni cię możliwe że ukierunkują na tę operację. Nie ma czego sie wstydzić, szczególnie w stanie którym jesteś teraz.
  2. To nie schizofrenia, aczkolwiek swoistego rodzaju męczarnia to jest napewno. Ja bym postawił na depresje. Ale podałeś za mało objawów. Triki, obsesyjne myślenie? Na jaki temat, czy cię to męczyło, jak długo? Polecam strony na temat depresji. Z tego da się wyjść! Chyba masz ochotę zmienić swoje myślenie z takiego, w którym boisz się wyjść do pracy na takie, w którym będziesz się cieszył każdym kolejnym dniem i zastanawiał co dobrego ci przyniesie? Jeśli tak to nie zwlekaj ani chwili i weź się do pracy nad sobą. Natychmiast odstaw alkohol i zaplanuj sobie aktywność fizyczną, która w depresji daje rewelacyjne wyniki. Znam wiele przypadków wyjścia z tego to jest jak najbardziej możliwe. W twoim przypadku konieczna może być wizyta u specjalisty, psychiatry dlatego udaj się do niego od razu. Powtarzaj sobie codziennie w myślach, że z każdym dniem jest coraz lepiej i lepiej, podobnie jak ktoś cię zapyta tak mu właśnie odpowiadaj. 3mam kciuki za ciebie, pisz tutaj o swoich postępach. Powodzenia.
  3. Masz osobowość skrupulancką, obwiniasz się o byle szczegół co cię ogranicza w twoich działaniach, ciągłe wyrzuty sumienia, katowanie siebie bzdurami. Weź sobie do serca regułę, że każde zastanowienie się nad swoimi słowami uwstecznia cię i pogłębia chorobę, zaś każde zignorowanie przybliża cie do wyjścia. Nie ma co dramatyzować ani walczyć. To nie walka bo nerwica lubi walkę nawet jeśli wydaje ci się po głębokiej analizie że tak jednak nie popełniłaś błędu i to nie był grzech to nic dobrego. Nad bzdurami nie można się rozkminiać ani nimi zajmować, najlepszy sposób ignorowanie i robienie rzeczy naprawdę potrzebnych. Powodzenia.
  4. Haha bezinteresowna pomoc dobry żart. Nawet jeśli zdaje ci się, że pomagałaś bezinteresownie to robisz to dla władzy czy by zachować kontrolę i wpływ na kogoś albo w niektórch przypadkach dla uznania. Nie brzmi to zbyt optymistycznie, ale to smutna prawda autorka to zrozumiałe, że oczekuje rekomensaty, ale czy ją otrzyma to już ciężko przewidzieć.
  5. Pewnie, że można wyjść z tego bez leków. Zacznij walczyć z lękami małymi krokami, ale do przodu stosując terapię behawioralną. Nie przyklejaj się do natrętnych myśli to poznikają. Ułóż sobie życie, badź aktywna, badź w pewnym i stałym związku. Wszystko jest w zasięgu ręki.
  6. rzeczywiście nikomu tego nie życzę, ale trzeba się wzmacniać takimi artykułami aby wiedzieć do czego mogą doprowadzić własne obsesje i kompulsje czytając takie historie chyba można nieco trafniej spojrzeć na własne postępowanie.
  7. Chorują, chorują czytając wywiady można się zorientować, ktoś mówi ze musi umyc ręke po podaniu jej komuś bo boi się bakterii...ta choroba ma to do siebie że atakuje bez względu na status społeczny i sytuacje życiową. A im lepiej nam idzie materialnie tym gorzej może być, bo robi się coraz więcej możliwości ulżenia swoim obsesjom, choroba ma to do siebie że potrafi ustąpić gdy pacjent jest postawiony pod ścianą i nie ma wyjścia albo w wyniku stale dopływających bardzo pozytywnych bodźców. Bez własnego wkładu intelektualnego nie ma szans na wygraną to ciężka i żmudna praca, ale można z tego wyjść baa można się polepszyć i uodpornić na inne przeciwności życiowe. Umiejętność rozróżniania rzeczy ważnych i nieważnych w życiu to świetna umiejętność niestety nn w czasie ataków zaciera ją u chorego.
  8. Tak całkowite wyleczenie choroby następuję poprzez przebudowę osobości z typu niepewnego na pewny, z pesymisty na optymistę. Osoby które się wyleczyły lub za takie się uważają stają się jednostkami niesamowicie silnymi i odpornymi psychicznie właściwie nie do poznania z czasów choroby, dobrze by chory naśladował innego domownika albo osobę która wg niego żyje właściwie. To także osoby z którymi fajnie i przyjemnie się przebywa. Co do źródeł to nie myśli czy czynności są charakterystyczne dla osób z nn ale sposób ich interpretacji i zbyt duża skłonność do emocjonalności. Wadliwe połącznie podstawy i kory powoduje konieczność ciagłych i nieustannych analiz oraz wzmaga tendencję do strachu oraz lęku. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 12:58 am ] Tak chcoroba jest wynikiem afunkcyjnego połączenia między podstawą a korą. Co do operacji mózgu to dużo za wcześnie dla ciebie i nikt ci takiej operacji raczej nie zrobi. W polsce wykonuje ją tylko jedna osoba w Bydgoszczy. Technika bechawioralna wygląda mniej więcej tak (przedstawię na przykładzie nn czystości): - wypisuje się na kartce czynności, przedmioty i osoby, które wywołują u nas lęk, strach, - każdej z nich przyporządkowuje się ocene w skali 1-10, - prace rozpoczyna się od czynności które wywołują względnie najmniejszy lęk i sa mniej wiecej na poziomie 5, -wykonuje się daną czynność i odczuwa strach przed niewykonaniem kompulsji, przeczekuje się aż poziom strachu spadnie do takiego poziomu w którym nie zdezorganizuje dalszego dnia (ok. 10-15 min). ( po pewnym czasie mózg zaczyna się nudzić straszeniem nas lękiem po mniej więcej 2-3 tygodniach systematycznej pracy), -następnie przechodzi się do wyższych nr i powtarza te same czynności robi się czynność 8 i przeczekuje aż poziom strachu spadnie do 4, co ciekawe czynności które niegdyś były dla nas niewyobrażalne przestają byc postrzegane jak jakiekolwiek zagrożenie. Leczenie techniką bechawioralną trwa ok. 5-6 miesięcy. Szybsze efekty przynosi leczenie w oddziale zamkniętym, np. chorych często myjącyh ręce stawiano w sytuacji w której czuli silną potrzebę umycia rąk przed umywalką ale nie pozwalano im tych rąk umyć. Inna metoda psychoterapeuta brudzi sobie przy pacjencie ręce po czym zachęca go do tego samego uśmiadamiając mu że bród nie jest aż tak straszny. Albo karze mu dotknąć czubka buta po czym pyta "i co żyjesz". Najważniejsza w tej technice jest systematyczność małymi kroczkami do przodu. Ale działa prawdziwe cuda.
  9. To lepiej, że inni tego nie rozumieją ani nie dają się wciągnąć w kompulsje. Trudna i wymagająca sytuacja zewnętrzna potrafi wymóc wkońcu odejście od zachowań nerwicowych i powrót do bardziej społecznego współżycia. Niestety nie zawsze czasem wszystko to może zakończyć się tragicznie. Nn to choroba emocji myślę że ciężej ją przechodzą i bardziej narażone są na nią kobiety ze względu na nieco inną budowę mózgu niż faceci. Ciężko tez zwalać chorobę na ciężkie warunki życia, niechlujność innych domowników czy brak pieniędzy itp. problemy ponieważ chorują też na nią tak znane osoby jak David Beckham, Shanon Doherety, Mariah Carey.
  10. Tak to ważne myśl do ciebie nie może się przyklejać najłatwiej nie zwracać na nią uwagi to po chwili zniknie. Te myśli żyją podsycane emocjami i ich ciągłą analizą. Trzeba zdać sobie sprawę że to jest tylko i wyłącznie w głowie. To co nie obiektywne jest nieprawdziwe i nie warte uwagi. Problem osób z nn jest taki że poświęcają się czynnościom obiektywnie bezsensownym i zatracają w tym większość życia, nie mogąc swobodnie wypocząć. A co do oswajania chodzi o osoby z nerwicą czynnościową, czyli czujące lęk przed czynnościami, brudem, osobami, miejscami. Najlepszy jest tu bechawior a więc zaczęcie od miejsc, myśli, czynności które wywołują względnie najmniejszy lęk i sukcesywne przełamywanie kolejnych. W ciągu 5-6 miesięcy sumiennej pracy nad sobą można zdziałać cuda. To choroba emocjonalna. Właściwie należy zacisnąć zęby i zacząć podchodzić do życia w sposób czysto rozumowy co niestety mają utrudnione kobiety będące bardziej narażone ze względu na inną budowę mózgu od facetów.
  11. Ostatnio przeglądając zachodnią prasę da się zauważyć pewien nowy trend w podejściu do zagadnienia nn. Wiele osób pisze czy też poszukuje źródeł choroby w dzieciństwie, jakiś traumatycznych przeżyciach, rozstaniach rodziców, konfliktach świadomości czy też podświadomości a z lektury najnowszych artykułów na ten temat da się wywnioskować, że jest ono spowodowane specyficzną budową mózgu (nadczynne czy też afunkcyjne połączenia między jądrami podstawy mózgu a korą przedczołową) i co za tym idzie skłonnością do niewłaściwej jego biochemii (szybszy rozpad serotoniny), tzn. jest potrzebna większa jej ilość do utrzymywania konstans niż u osoby zdrowej. To wadliwe połączenie i funkcjonowanie powoduje stany lękowe i natręctwa, które sprawiają, że życie chorego staje się nie do zniesienia (wg mnie szczególnie w chwilach samotności). Jeśli chodzi o leczenie to 1. jezeli nn nie jest bardzo zaawansowana stosuje się przeróżne techniki bechawioralno-poznawcze (najskuteczniejsza metoda) jak również jest wg mnie możliwe samoleczenie po zdobyciu niezbędnej wiedzy na ten temat mechanizmu działania zaburzenia. Konieczne jest ustabilizowanie sobie życia, tzn. szeroko rozumiana aktywność (im więcej zajęć tym lepiej, najlepiej wśród ludzi). Ważne jest niezwracanie uwagi na myśli natrętne, tzn. nie mogą one wywoływać u chorego żadnych uczuć ani wstydu ani złości ani jakichkolwiek innych ani prowadzić do analizy, bez tego przejdą przez mózg jak u osób zdrowych. Różnica wg mnie polega na tym, że takie same myśli mogą przejść przez głowe osoby zdrowiej jak i osoby cierpiącej na nn z tym, że u tej pierwszej zostaną za chwilę zapomniane a u nn potrafią wywołać dogłębną analizę i dezorganizację życia na wiele godzin, dni a nawet tygodni. Bardzo ważne jest również stopniowe ale systematyczne oswajanie i przełamywanie się. 2. Leki tylko pomagają, ale nie są konieczne w terapii nn. 3. W przypadkach najcięższych stosuje się neurochirurgiczne rozcięcie połączeń między jądrami podstawy mózgu a korą przedczołową. Nn nie ma powiązań z psychozą i nigdy do niej nie prowadzi. Może, ale nie musi prowadzić do coraz bardziej uciążliwego utradniania sobie funkcjonowania, wszystko tu zależy od sytuacji i obiektów obsesji ( mogą być też dobre, np. informatyka, sporty - nn doprowadzi do takiej specjalizacji i doskonałości w jakieś konkretnej dziedzinie, że w konsekwencji osoba taka osiągnie duży sukces w konsekwencji czego nastąpią w jej życiu inne radosne wydarzenia co spowoduje dużą dawkę serotoniny w mózgu co z kolei spowoduje reemisje choroby, z reguły jeśli problem jest nieuświadomiony tylko na jakiś czas choć mogą to być lata). Na nn cierpi między innymi słynny piłkarz David Beckham wśród ciekawostek na jego temat można dowiedzieć się, że co dwa tygodnie kupuje 14 par bokserek calvina cleina a na zgrupowaniach kadry układa wszystkie swoje rzeczy w kosteczkę, a koledzy robiąc mu na złość rozrzucają je. Chętnie usłyszę waszą opinię na temat tych spostrzerzeń.[/b]
  12. przekopiowałem z http://miasta.gazeta.pl/bydgoszcz/1,35608,1228524.html?as=2&ias=4 Historia jest długa, ale warto ją znać krok po kroku do czego może doprowadzić nn, czy zespół obsesyjno-kompulsywny. Demony już odeszły Joanna Bujakiewicz - Pamiętam jak przez mgłę. To pani rozmawiała ze mną przed operacją? - pyta Sławomir Szczepański, otwierając drzwi. Wysoki, w pasiastym podkoszulku, ciemnych dżinsach. Na ogolonej głowie jeszcze widoczne blizny. Ślad po operacji mózgu, którą przeszedł w Bydgoszczy. Prof. Marek Harat po raz pierwszy w Polsce przeprowadził zabieg mający uwolnić pacjenta od choroby psychicznej. - Byłem wtedy oszołomiony - tłumaczy gospodarz, wprowadzając do dwupokojowego M-3, w którym mieszka z żoną Izabelą. Za oknem widać pozostałe bloki osiedla Jagiellonów w Środzie Wielkopolskiej. Od operacji w Bydgoszczy upłynęły trzy tygodnie. - Tamte dni nie należały do przyjemnych. Mam nadzieję, że już wszystko poza mną - Szczepański uśmiecha się. Mówi trochę niewyraźnie i bardzo wolno, jakby ważył każde słowo. Te zaburzenia mowy to prawdopodobnie skutek uboczny przyjmowania bardzo dużych dawek leków psychotropowych. Żona zaprasza do maleńkiego pokoiku gościnnego. Na 10 metrach Izabela i Sławomir zmieścili kanapę, sprzęt RTV, szafę i stoliczek. Gospodyni częstuje herbatą i ciasteczkami. - Operacja przywróciła nam nadzieję na normalne życie - mówi. Zagubiłem się Sławomir Szczepański zachorował w trzeciej klasie ogólniaka. 20 lat temu. Mieszkał wtedy z rodzicami w Lesznie. - Zawsze byłem dobrym uczniem. Odrabiałem lekcje, wkuwałem do klasówek. Czytałem książki. W trzeciej klasie wszystko to, co robiłem, nagle straciło sens. Poczułem się zagubiony, jakby mi nagle zabrakło busoli. Wstanie z łóżka i pójście do szkoły stało się nagle nadludzkim wysiłkiem. - Przychodziłem na lekcje i nic mnie nie obchodziło. Nauczyciel coś tłumaczył przy tablicy, ale to do mnie nie docierało. Najczęściej pokładałem się na ławce i patrzyłem w okno. Nie miałem siły ani chęci, żeby zająć się czymkolwiek - wspomina. Po szkole przychodził do domu. Kładł się w swoim pokoju na kanapie i słuchał muzyki. The Who, Black Sabbath, Deep Purple, Led Zeppelin. - Mogłem tak godzinami. Nie potrafiłem się na niczym innym skupić. Tylko muzyka dawała mi jakieś schronienie - mówi. Do dziś słucha tych zespołów. W pokoiku, w którym rozmawiamy, stoi stara wieża "Diora". Na półeczce dziesiątki kaset ze Stilonu, na które nagrywał kiedyś płyty z radia. Każda kaseta opisana drobnym maczkiem. Jest też kilkanaście kompaktów. Szczepański: - Rzadko je kupuję, bo są bardzo drogie. Od kilku lat jest na rencie. Żona, bibliotekarka, też zarabia niewiele. Lwią część domowego budżetu pochłaniają kosztowne leki. Początek wędrówki Na początku lat 80. Sławomir związał się z hipisami. - Jak nie leżałem w swoim pokoju i nie słuchałem muzyki, to snułem się z z długowłosymi kumplami po lasach i parkach. Oni mnie rozumieli. Różnica między nimi a mną była taka, że ja chodziłem do szkoły, ale nic tam nie robiłem, a oni nie chodzili do szkoły i też nic nie robili - uśmiecha się do swoich wspomnień. Nie został wyrzucony z liceum tylko dlatego, że dyrektor był znajomym jego ojca. - To był w porządku facet. Nie powiedział mi, że mnie zostawia w klasie na drugi rok, tylko, żebym sobie zrobił przerwę w nauce i wrócił, jak mi się wszystko poukłada - mówi. Ale nic się nie poukładało. Porzucił naukę w czwartej klasie, bo nie miał już siły chodzić do szkoły. Rodzice, z zawodu ekonomiści, byli przerażeni. Zanim zaczęli szukać pomocy u lekarzy, prosili, perswadowali, grozili. Był rok 1983, gdy po raz pierwszy trafił na oddział psychiatryczny szpitala w Poznaniu. Spędził tam dwa tygodnie. To był początek trwającej do dziś wędrówki po szpitalach. Pobyty w Poznaniu, Warszawie, Międzyrzeczu, ostatnio w Bydgoszczy, można by przeliczać na lata. - Mąż, jak sobie nie może przypomnieć jakiegoś zdarzenia z przeszłości, mawia zwykle: "Muszę zajrzeć do pudła" - żartuje żona. W tym pudle Szczepański trzyma historię choroby. Wynika z niej m.in., że to w Poznaniu po raz pierwszy postawiono mu diagnozę - zespół neurasteniczny. Docent Alicja Borkowska, która oceniała stopień zmian w mózgu Szczepańskiego przed operacją w Bydgoszczy, tłumaczy: - Neurastenia to jest określenie stosowane jeszcze w tzw. starej psychiatrii. Kilka lat temu wszystkie zaburzenia psychiczne wrzucano do jednego worka i nazywano je albo neurasteniami, albo nerwicami. Przypuszczam, że u pana Sławka była to już zapowiedź zespołu natręctw, choroby, która w pełni dała o sobie znać kilka lat później. A z poznańskiego szpitala zapamiętał bezradność lekarzy: - Była tam lekarka, która mi powtarzała w kółko: "Weź się, chłopcze, w garść, przecież tak nie można żyć" albo "Zamiast tak leżeć, mógłbyś się wreszcie wziąć za naukę". Zupełnie załamała mnie takim stwierdzeniem: "Życie jest podporządkowane prawom natury. Silne jednostki przetrwają, słabe muszą zginąć". Nie miałem celu Dziś Sławomir Szczepański uważa, że chyba wie, co było przyczyną jego choroby: - To wszystko wzięło się z braku celu w życiu. Gdy tak leżałem w szkole na ławce, patrzyłem na kolegów, zastanawiałem się: "Po co wy się, kurczę, tak uczycie? Chcecie iść na studia , ale po co"? Próbował sobie ten cel w życiu sam znaleźć. W jakiejś gazecie przeczytał artykuł o facecie, który kiedyś był narkomanem, ale potem wyszedł z tego i zaczął pomagać innym. Powołał ośrodek, w którym różni życiowi rozbitkowie znaleźli przystań. - Ten artykuł zrobił na mnie ogromne wrażenie. W reportażu nie było, niestety, nazwiska tego człowieka ani nazwy miejscowości, tylko informacja, że to jest gdzieś w górach. Bardzo chciałem tak żyć i coś robić dla innych. Skontaktowałem się z tą autorką artykułu. Prosiłem, żeby mi podała jakieś namiary do tego ośrodka, ale ona jakoś mętnie mi tłumaczyła, że nie może robić takich rzeczy - opowiada. Potem usłyszał o księdzu Andrzeju Szpaku z Przemyśla, który organizował pielgrzymki dla narkomanów i innych zagubionych. - Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że też chciałbym coś takiego robić, ale on mnie wyśmiał. Powiedział, że to nie jest dobry pomysł. To był dla mnie cios. - Szczepański przerywa opowieść i zamyśla się, po chwili dodaje: - To było dla mnie naprawdę okropne. Obsesja pierwsza: planowanie 1984 rok przyniósł poprawę. Niechęć do jakiegokolwiek działania nagle ustąpiła. Na prośbę rodziców zapisał się do szkoły wieczorowej. Niespodziewanie dla wszystkich maturę zdał dobrze. - Wtedy wstąpiły we mnie nowe siły - wspomina. W 1985 r. poszedł do pracy. Zatrudnił się w leszczyńskim pogotowiu ratunkowym jako sanitariusz. - Praca mi się podobała, poczułem się nawet na siłach, żeby podejmować nowe wyzwania - mówi. Postanowił zdawać na studia. Na germanistykę. Po niemiecku mówił płynnie już w podstawówce - rodzice od pierwszej klasy posyłali go na prywatne lekcje. Lata kompletnego nicnierobienia w liceum nadrobił przygotowując się przez rok do egzaminów na Uniwersytet Adama Mickiewicza. Poszło mu bardzo dobrze. W październiku odebrał indeks. Zamieszkał w Poznaniu na stancji. Pierwszy rok był absorbujący. Dużo zajęć. Ale radził sobie dobrze. Po semestrze dostał nawet stypendium naukowe za dobre oceny. Drugi rok miał być już łatwiejszy. Ale dla niego zaczął się dziwnie. - Byłem przemęczony po ostatnich egzaminach. Wydawało mi się, że jak sobie nie zaplanuję dokładnie dnia, to nie zdążę się wyrobić z codziennymi obowiązkami. Przed wyjściem z pokoju dość szczegółowo ustawiałem sobie dzień. Ale na tym się nie kończyło. Siedziałem na wykładzie i nie mogłem się skupić, bo cały czas układałem sobie harmonogram dnia. To polegało mniej więcej na tym: o wpół do jedenastej kończę wykład, o 12 mam ćwiczenia, potem półtorej godziny przerwy, więc pójdę do biblioteki, przeczytam dwa zadane rozdziały książki, rozdział ma około 15 stron. Jedną stronę będę czytał trzy minuty, muszę wyjść z biblioteki najpóźniej o 14, żeby zjeść obiad w stołówce, będę jadł najwyżej 20 minut, bo inaczej nie zdążę na następne ćwiczenia itd. Szczegółowe planowanie stało się obsesją. Najpierw układał sobie to wszystko w głowie, potem zapisywał na kartkach. W zajęciach nie brał udziału, bo cały czas planował. - Poproszony o zabranie głosu na ćwiczeniach, najczęściej milczałem, bo nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje - opowiada. Im skrupulatniej wszystko planował, tym gorzej radził sobie z obowiązkami. Przyszedł dzień, w którym przestał chodzić na uniwersytet. To było zimą na przełomie 1986 i 87 roku. - Wypadnięcie z harmonogramu choćby jednego punktu zniechęcało mnie do robienia czegokolwiek. To było potworne zamknięte koło. Czułem przymus planowania każdej czynności, gdy mi się to nie udawało, ogarniał mnie upiorny lęk. Wydawało mi się, że świat wali mi się na głowę. Wpadałem w głęboką depresję. Na drugim roku wziął urlop dziekański. Wkrótce wylądował w szpitalu. Psychiatrzy postawili diagnozę: zespół natręctw. Obsesja druga: obżarstwo Na studia już nie wrócił. Jeszcze przez trzy lata był na liście studentów. Po trzecim urlopie zdrowotnym postanowił zrezygnować z nauki. Szpitale stały się niemal jego domem. Brał ogromne ilości leków, ale natręctwa nie opuszczały go. Trzy lata temu zawładnęła nim myśl, że musi dużo jeść, bo w przeciwnym razie umrze. Pochłaniał ogromne ilości jedzenia, choć wcale nie był głodny. - Przeciwnie, cierpiałem fizycznie z powodu przejedzenia. Codziennie jednak wpychałem w siebie potworne ilości chleba, mięsa, warzyw, wypijałem litry płynów - wzdraga się na to wspomnienie. Organizm nie był w stanie tego wszystkiego przetrawić. Ważył 135 kilogramów. Z trudem się poruszał. Podejmowane przez rodzinę próby przekonania go, żeby zaczął się odchudzać, trafiały w próżnię. - Wiedziałem, że moje obżarstwo jest absurdalne, ale nie mogłem nad tym zapanować. To jest największy koszmar tej choroby. Przez cały czas ma się świadomość, że ten nakaz płynący z mózgu jest całkowicie obcy. I nagle nastąpiła całkowita zmiana postępowania. - Któregoś dnia lekarz powiedział mi, że powinienem się odchudzać, bo inaczej umrę. Jego słowa zrobiły na mnie takie wrażenie, że jeszcze tego samego dnia prawie przestałem jeść - wspomina. Zaczął się głodzić. Skrupulatnie wydzielał sobie minimalne racje żywnościowe. Z ociężałego grubasa zmieniał się na oczach rodziny w wycieńczonego chorobą chudzielca. W ciągu kilku miesięcy schudł do 65 kilo przy wzroście 185 cm. Planowanie każdej chwili życia trwało. Nie mógł spać. Próbował zasnąć około północy, budził się o czwartej rano, żeby zdążyć zrobić to wszystko, co zaplanował poprzedniego dnia. - Miałem wyliczone, ile czasu zajmie mi pójście rano do łazienki, zjedzenie kromki chleba, połknięcie tabletek. Coraz mniej w tych planach było czasu na sen. Nastawianie budzika nic nie dawało. - Sama myśl, że mógłbym go nie usłyszeć, była tak przerażająca, że wolałem czuwać przez całą noc. Kilka razy próbowałem się otruć tabletkami. Płukanie żołądka zawsze udało się zrobić w porę. Zapałka w zamku To, że udało się go uratować po ostatniej próbie samobójczej, było już niemal cudem. - Nie miałem siły na dalszą walkę ze sobą. Postanowiłem z tym wszystkim skończyć. Zamknąłem drzwi od wewnątrz. Do zamka włożyłem zapałkę, żeby nikt nie mógł otworzyć z drugiej strony. Byłem sam, żona w pracy. Ustawiłem na stole wszystkie buteleczki z tabletkami, jakie miałem w domu. Przygotowałem sobie litr wody do popicia. Nie pamiętam, ile garści połknąłem. Wiem, że na pewno 200 sztuk najsilniejszego leku psychotropowego - tegretolu. To, co się działo później, znam tylko z relacji rodziny i lekarzy. Życie uratowała mu szwagierka. Przyszła przypadkiem. Gdy zauważyła zapałkę w zamku, natychmiast się domyśliła, że dzieje się coś złego. Na pogotowiu w Śremie nie można było już nic zrobić. Gdy erka dowiozła go na sygnale na oddział detoksykacyjny w Poznaniu, zostały minuty. Lekarze do dziś mówią, że wypłukanie trucizny z jego organizmu było cudem. Ostatni ratunek: Harat - Po tej ostatniej próbie samobójczej zdałem sobie sprawę z tego, że farmakologicznie nie można mu już pomóc - mówi prof. Janusz Rybakowski, kierownik kliniki psychiatrii dorosłych w Poznaniu, który od dwóch lat opiekuje się Szczepańskim. - Nie miałem wątpliwości, że jedynym ratunkiem jest operacja mózgu. Takie zabiegi wykonują od kilku lat lekarze w Bostonie, w szpitalu Uniwersytetu Harvarda. Gdy dowiedziałem się, że prof. Marek Harat, neurochirurg z Bydgoszczy też przygotowuje się do takiej operacji, natychmiast zgłosiłem mojego pacjenta - mówi prof. Rybakowski. Dla Szczepańskich to była wygrana na loterii. - Jak obietnica nowego życia. Nie mogłem się doczekać tego zabiegu. Nic mnie nie obchodziło, że to pierwszy taki zabieg, że to ingerencja w mózg. Dla mnie to był wybór między życiem a śmiercią. Trzy tygodnie życia Od operacji minęły już trzy tygodnie. - Czuję się dobrze. Demony odeszły. Jest we mnie spokój, którego nie miałem przed operacją. Wreszcie się wysypiam. Dzisiaj obudziłem się o dziewiątej. I czuję się naprawdę dobrze. -Czy jest pan już zdrowy? - Mam nadzieję. Izabela Szczepańska: - Za wcześnie, żeby mieć taką pewność. Trzeba jeszcze poczekać kilka tygodni. Prof. Marek Harat: - Stuprocentową pewność będziemy mieli za trzy tygodnie, kiedy wszystkie czynności mózgu się ustabilizują. Pierwsze testy neuropsychologiczne wykonane po operacji, już wykazały pozytywne zmiany. Docent Alicja Borkowska zbadała pacjenta trzy dni po operacji: - Takie wyniki testów, jakie ma pan Sławek, osiągają osoby całkowicie zdrowe. Trudno jednak stwierdzić jednoznacznie już teraz, czy to jest efekt operacji czy krótkotrwałej mobilizacji organizmu. Trzeba jeszcze uzbroić się w cierpliwość. Na początku grudnia prof. Marek Harat, kierownik kliniki neurochirurgii bydgoskiego Szpitala Wojskowego, przeprowadził u 38-letniego Sławomira Szczepańskiego, mieszkańca Środy Wielkopolskiej, pierwszy w Polsce zabieg chirurgicznego leczenia zaburzeń psychicznych. Pacjent cierpiał od kilkunastu lat na lęki, obsesje i natręctwa. Przez niewielki, wywiercony w czaszce otwór wprowadzona została elektroda, dzięki której za pomocą wysokiej temperatury chirurdzy zniszczyli połączenia między jądrami podstawy mózgu a korą przedczołową. To właśnie ich wadliwe funkcjonowanie odpowiadało za stany lękowe i natręctwa, które sprawiały, że życie chorego stało się nie do zniesienia. Cel musiał być określony z dokładnością do pół milimetra. Zabieg trwał ponad dwie godziny. Zabiegi takie były dotąd przeprowadzane tylko w kilku klinikach na świecie. Głównie w szpitalu Uniwersytetu Harvarda w Bostonie. - W latach 40. przeprowadzano już zabiegi chirurgiczne na mózgach psychicznie chorych, ale w większości państw odstąpiono od tej metody jako od ingerującej w sferę osobowości pacjenta - tłumaczy prof. Harat. - Kilkadziesiąt lat temu nie było aparatury umożliwiającej precyzyjne określenie pola operacji, w efekcie często pracujący "na wyczucie" chirurg czynił nieodwracalne szkody w mózgu. Przy dzisiejszej technice zabieg można przeprowadzić z dokładnością do ułamków milimetra i uznać za całkowicie bezpieczny i nieingerujący w sferę emocji. jb
  13. rzeczywiście akceptacja lęku jest bardzo ważna może warto przeżyć te traumatyczne zdarzenia z podświadomości w świadomości. Należy stopniowo oswajać zakazane przedmioty, czynności, myśli, liczby, cyfry, wyrazy-uświadomić sobie, że nie niosą dla nas zagrożenia a są integralną częścią życia. Tylko przez oswojenie i nieunikanie sytuacji problemowych możliwe jest wyleczenie się z tego. Trzeba równocześnie budować pozytywny wizerunek siebie w swojej głowie, zainteresować się czymś i wzmacniać rozmową z ludźmi silnymi psychicznie.
  14. Cieżko mówić ile trwa leczenie czy też kiedy nastepuje wyleczenie. Moim zdaniem dobrym kryterium jest to, w którym sytuacje przymusowe które są -czysto rozumowo- bezsensowne czy też takie, których nie zrobiły by inne osoby zanikają. Kiedy znika depresja i stany lękowe a pojawia się normalna swoboda i elastyczność działania oraz radość życia. Dla osoby upartej leczenie może trwać pięć sekund, bo co to za problem przestać robić coś czy bać się czegoś. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 11:08 am ] A tak racjonalnie mogę powiedzieć, że da się to zaleczyć w ciągu 5-6 miesięcy chba, że ktoś ma techniczne możloiwości znalezienia się w klinice wtedy czas ten skraca się do kilku tygodni.
  15. Tak ten film był o nerwicy natręctw. Dzień Świra to wizualizacji tej choroby. Polecam wszystkim którzy się zastanawiaja czy ją mają i czym jest ta choroba. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 10:41 pm ] Nie wszystko można podciągnąć pod nerwicę natręctw czasem są to tylko przyzwyczajenia. Problem zaczyna się wtedy kiedy takie czynności przymusowe a obiektywnie nieracjonalne zaczynają zabierać więcej niż godzinę z życia w ciągu dnia.
  16. Typ psychologiczny, samoocena osoby dotknięte, narażone: -wysoka, niepewna(w największym stopniu), -niska, niepewna. Skąd? Niejasny system nagród w przeszłości. Osoba, która osiągała sukcesy, ale nie była przekonana skąd one się biorą, nasilenie w przypadku w niepowodzeń życiowych i bardzo silnych stresów (długotrwałcyh, często wymaiginowanych). Choroba wiąże się z przypisywaniem nagród (sukcesów), kar (porażek) zdarzeniom przypadkowym i nie mającym żadnego związku z sytuacją, np. poukladaniem książek, umyciem rąk, wypraniem ubrań, wyborem żelu prysznicowego lub innej prozaicznej czynności, często w myśl zasady ukrycia braku własnych umiejętności. Reemisja w sytuacji utrwalenia własnej samooceny. Nasilenie w sytuacjach wyborów życiowych, często trudność dla osoby dotkniętej nn stanowi podjęcie najprostszych zyciowych decyzji i działań. Wszędobylskie kary w postaci nieustannego prania i mycia rąk ( wprzypadku nn czystości), lub odmawiania magicznych zaklęć, liczb, powtarzania wkókłko tych samych czynności (nn religijna, metafizyczna, dotykowa) powodują depresję i uczucie beznadziejności oraz bezsilności. Chory nie ma siły ani chęci robienia czegokolwiek ponieważ na każdym kroku czeka go kara. Kontroluje swoje myśli i zachowania przez co wydaje się osobą nudna i nieprzyjemną z którą cięzko przebywać. Leczenie Zmiana diety wyeliminowanie nadmiarów cukrów oraz substancji wysokoprzetworzonych a przedewszystkim alkoholu, szczególnie piwa oraz substancji psychopobudzających (kawa). Na siłe przez uniemożliwienie wykonywania czynności przymusowych (kompulsji) w sytuacji możności ich wykonania lub dopuszczeniu do świadomości myśli zakazanych (ruminacji). W leczeniu niezbędna jest silna wola i praca nad trwałością własnej samooceny oraz uświadomienie sobie co by się stało gdyby wyimaginowane obawy spełniły się. Budowanie sytuacji bezpieczeństwa i komfortu psychicznego i fizycznego. Nie ma sensu leczenia doraźnych lęków ponieważ na ich miejsce pojawią się nowe. Może to pomóc jedynie ad hoc gdy goni czas. Nn to choroba emocji do jej wyleczenia niezbędne jest podejści czysto rozumowe, gdzie kolor, cyfra nie ma znaczenia. Podobnie jak niepowodzenia życiowe, których osoba dotknięta tak bardzo się boi. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 12:53 pm ] Zapomniałem dodać: Uprzedmiotowienie strachu, aby go opanować utożsamia się go z jakimś przedmiotem lub myślą czy piosenką, filmem, nazwą, cyfrą, liczbą. Ważne przy leczeniu jest oddzelenie tych dwoch rzeczy strachu jako uczucia i danej osoby, rzeczy, czy innego przedmiotu niefizycznego. Nn daje poczucie kontroli nad własnym życiem, po wyleczeniu chory odczuwa niesamowitą ulgę i radość życia jednakże staje się bardziej "rozleniwiony" na początku. Post jest autorski.
  17. Jest możliwe leczenie operacyjne tego schorzenia pomimo śmiechów i chichów niektórych osób. Wykonuje sie je w najcięższych sytuacjach i przypadkach a polega ono na rozcięciu neurochirurgicznemu połączenia międzymi półkólami mózgu. Uwalnia to w dużym stopniu od choroby, ale niesie ze sobą dosyć poważne inne konsekwencje.
×