Witam. Zacznę od tego, że jestem tu nowa, lecz nie przychodzę tu ze swoim problemem, a z problemem ukochanej osoby, której chce pomóc, ale niestety nie potrafię do końca. Problem depresji dotyczy tu mojego chłopaka- P., z którym jestem w związku ok. rok. Historia jest dość ciężka do opisania, może sie zdawać chaotyczna, ale postaram się jak najklarowniej opisać tą sytuację. P. zanim wszedł w związek ze mną, chodził z inną dziewczyną, której zachowanie oraz wiele innych przykrych sytuacji życiowych spowodowało u P. narodzenie się depresji. Nie leczył się u psychiatry, tylko był na paru wizytach u psychologa, który stwierdził u Niego depresję i zalecił psychoterapię, a którą w końcu P. przerwał z powodu braku odczuwalnych skutków. Kiedy zaczęliśmy znajomość koleżeńską, P. był już mocno załamany, miewał myśli samobójcze i inne objawy charakterystyczne dla depresji. Na pierwszym spotkaniu rozszyfrowałam Go, gdyż sama kiedyś miałam stany depresyjne, trwające ok 3 lat i które na szczęście, ustąpiły (brałam przez jakiś czas Doxepin- ok 2 miesięcy, potem odstawiłam). Wniosek z tego, że swój swojego zawsze pozna :) Ale nieistotne. Znajomość nasza się coraz dynamiczniej rozwijała, spotykaliśmy się w miarę możliwości co weekend (mieszkaliśmy w różnych miejscowościach oddalonych o siebie kawałek), aż w końcu zaczęliśmy związek. Spędzaliśmy ze sobą każdy weekend (rok szkolny, w dodatku klasa maturalna), P. twierdził, że już sama rozmowa ze mną Mu pomaga, że czuje coraz większą poprawę i to dzięki mnie. Ja starałam się Go pocieszać i wspierać w miarę swoich możliwości. Czułam poprawę w Jego nastroju. Owszem, zdarzały się chwile słabości jak przed maturą np., ale widać było, że wszystko jest na dobrej drodze. Nadeszły upragnione, ponad 5 miesięczne wakacje. Oboje zdaliśmy dobrze maturę i dostaliśmy się na wymarzone studia. Podjęliśmy także decyzję o zamieszkaniu razem na studiach. U P. depresja nie była praktycznie dostrzegalna, wyglądało na to, że prawie ustąpiła. Funkcjonował zupełnie normalnie, sprawiał wrażenie szczęśliwego młodego człowieka. Pojechaliśmy na wspólne wakacje- wydawało mi się, że był szczęśliwy i zadowolony. Pod koniec września wprowadziliśmy się do naszego małego mieszkanka. I wraz z początkiem studiów pojawił się u P. nawrót depresji. Na początku było to zwykłe obniżenie nastroju, potem zaczęło się to pogarszać. Widziałam co się dzieje, wspierałam Go i starałam pocieszać, jednak moje starania zdawały się nie być wystarczające. Starałam się dociec przyczyn pogorszenia nastroju u P. i doszłam do wniosku , że to przemęczenie + ostry zapieprz na studiach + pogoda + rutyna dnia codziennego dały mieszankę wybuchową. P. stał się markotny i przygnębiony, starałam się Go wyciągać gdzieś z domu (do kina, galerii handlowej, pizzerii, znajomych), aby zabić tą rutynę chociaż , ale nie na wiele to się zdawało i zdaje. Miewa huśtawki nastroju, była smutny i rozdrażniony, nic Go praktycznie nie cieszy, tylko siedzi i rozwiązuje zadania, by zapomnieć o bólu psychicznym. Czasem przyjdzie i się sam z siebie przytuli do mnie. Cały czas narzeka, że ciężko na studiach, tyle nauki, że się nie wyrabia- i faktycznie, uczy się dużo. Wiem, że znów zaczęły się pojawiać myśli samobójcze. Staram sie Go wspierać jak tylko się da, rozmawiać,przytulać, pocieszać, ale czuję, że nie daje rady. Czuję, że przegrywam z depresją, która Go opanowuje, że nie jestem w stanie Mu pomóc tak, jak poprzednio. Namawiałam Go na wizytę u lekarza, ale nie chce, boi się, ze po lekach nie będzie sobą albo, że będzie czuł się jeszcze gorzej. Twierdzi, że jak tamtym razem poradził sobie sam, bez lekarza to i teraz sobie poradzi. Coraz bardziej śmiem w to wątpić, widząc Jego stan, ale na siłę nie zaprowadzę Go do lekarza, nie jest dzieckiem w końcu. Patrząc na Jego cierpienie, sama cierpię, chce mi się płakać z bezsilności. A przecież Go kocham i chce Mu pomóc sie z tym uporać. Tylko działam po omacku. Nie mam pomysłów, jak jeszcze wpłynąć pozytywnie na Jego stan...Pomóżcie...