Skocz do zawartości
Nerwica.com

mistral

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mistral

  1. ja też jestem jedynaczką, może coś w tym jest Póki co, nastrój mam nieco depresyjny, więc śmianie się do siebie poszło w odstawkę...
  2. wiola249 no chyba nie każdy, jak tak obserwuję ludzi
  3. Kiedyś, jak byłam dzieckiem, takim 5-6 letnim, to potrafiłam pół dnia przesiedzieć na podłodze i prowadzić ze sobą monologi- że niby rozmawiam z drugą osobą, a tak naprawdę sama sobie odpowiadałam. Teraz mam coś takiego, że patrzę się na jakiś przedmiot np. obrazek wiszący na ścianie i się śmieję do siebie, bo mi się nagle coś przypomni/skojarzy. Albo jak jadę np. autobusem i przypomni mi się jakaś zabawna sytuacja to też potrafię się mimowolnie śmiać. Nieraz ludzie patrzyli się na mnie jak na obłąkaną
  4. Byłam u innego lekarza skonsultować się, bo już nie ogarniałam rzeczywistości- zwiększono mi dawkę do 20 mg.
  5. Mój stan się wręcz pogarsza. Kiedy mi lekarz to zapisywał, to jeszcze nie było tak źle. Teraz z dnia na dzień jest gorzej. Zastanawiam się, czy nie iść na konsultację do innego psychiatry.
  6. Od dwóch tygodni biorę dawkę 10 mg tego leku, tak jak mi lekarz zalecił, ale nie widzę żadnych rezultatów póki co...
  7. Witam. Opisałam moją historię tu kiedyś, ale bez większego odzewu...Mój partner ma depresje, a ja sama już podupadam psychicznie. Wchodząc w ten związek, zdawałam sobie sprawę w co brnę, lecz sytuacja jeszcze nie była tak zaawansowana, można powiedzieć- prawie już nie istniała. , Sądziłam, że dam radę wspierać partnera, niestety odkąd poszliśmy na studia, wszystko się sypnęło i pojawił się nawrót tych stanów, a ja też już pomału nie daję rady psychicznie. Jednakże nie wyobrażam sobie bycia z kimś innym niż z tą konkretną osoba, i chcę Go wesprzeć na tyle, na ile dam radę i zagwarantować, w miarę możliwości pomoc. Niestety chęci to jedno, ale trzeba też mieć siły, których mi brak. Sama jestem osobą znerwicowaną, nie radzę sobie ze stresem i emocjami. Od świąt stres, dołki... Wczoraj w końcu pękłam. Z tego wszystkiego, wylądowałam o 2 w nocy na ostrym dyżurze z atakiem nerwowym. Dostałam zastrzyk w tyłek, po którym nie kontaktowałam i tym sposobem zawaliłam dzisiejsze koło...(całe szczęście, że jakimś cudem pozaliczałam wcześniejsze egzaminy) Zamiast być dla niego wsparciem, to jestem cięzarem, obciązamy siebie nawzajem...
  8. Kogo polecacie z psychologów bezpłatnych we Wrocku? Pilnie poszukuję i nie mogę znależć żadnej opinii...
  9. Witam. Zacznę od tego, że jestem tu nowa, lecz nie przychodzę tu ze swoim problemem, a z problemem ukochanej osoby, której chce pomóc, ale niestety nie potrafię do końca. Problem depresji dotyczy tu mojego chłopaka- P., z którym jestem w związku ok. rok. Historia jest dość ciężka do opisania, może sie zdawać chaotyczna, ale postaram się jak najklarowniej opisać tą sytuację. P. zanim wszedł w związek ze mną, chodził z inną dziewczyną, której zachowanie oraz wiele innych przykrych sytuacji życiowych spowodowało u P. narodzenie się depresji. Nie leczył się u psychiatry, tylko był na paru wizytach u psychologa, który stwierdził u Niego depresję i zalecił psychoterapię, a którą w końcu P. przerwał z powodu braku odczuwalnych skutków. Kiedy zaczęliśmy znajomość koleżeńską, P. był już mocno załamany, miewał myśli samobójcze i inne objawy charakterystyczne dla depresji. Na pierwszym spotkaniu rozszyfrowałam Go, gdyż sama kiedyś miałam stany depresyjne, trwające ok 3 lat i które na szczęście, ustąpiły (brałam przez jakiś czas Doxepin- ok 2 miesięcy, potem odstawiłam). Wniosek z tego, że swój swojego zawsze pozna :) Ale nieistotne. Znajomość nasza się coraz dynamiczniej rozwijała, spotykaliśmy się w miarę możliwości co weekend (mieszkaliśmy w różnych miejscowościach oddalonych o siebie kawałek), aż w końcu zaczęliśmy związek. Spędzaliśmy ze sobą każdy weekend (rok szkolny, w dodatku klasa maturalna), P. twierdził, że już sama rozmowa ze mną Mu pomaga, że czuje coraz większą poprawę i to dzięki mnie. Ja starałam się Go pocieszać i wspierać w miarę swoich możliwości. Czułam poprawę w Jego nastroju. Owszem, zdarzały się chwile słabości jak przed maturą np., ale widać było, że wszystko jest na dobrej drodze. Nadeszły upragnione, ponad 5 miesięczne wakacje. Oboje zdaliśmy dobrze maturę i dostaliśmy się na wymarzone studia. Podjęliśmy także decyzję o zamieszkaniu razem na studiach. U P. depresja nie była praktycznie dostrzegalna, wyglądało na to, że prawie ustąpiła. Funkcjonował zupełnie normalnie, sprawiał wrażenie szczęśliwego młodego człowieka. Pojechaliśmy na wspólne wakacje- wydawało mi się, że był szczęśliwy i zadowolony. Pod koniec września wprowadziliśmy się do naszego małego mieszkanka. I wraz z początkiem studiów pojawił się u P. nawrót depresji. Na początku było to zwykłe obniżenie nastroju, potem zaczęło się to pogarszać. Widziałam co się dzieje, wspierałam Go i starałam pocieszać, jednak moje starania zdawały się nie być wystarczające. Starałam się dociec przyczyn pogorszenia nastroju u P. i doszłam do wniosku , że to przemęczenie + ostry zapieprz na studiach + pogoda + rutyna dnia codziennego dały mieszankę wybuchową. P. stał się markotny i przygnębiony, starałam się Go wyciągać gdzieś z domu (do kina, galerii handlowej, pizzerii, znajomych), aby zabić tą rutynę chociaż , ale nie na wiele to się zdawało i zdaje. Miewa huśtawki nastroju, była smutny i rozdrażniony, nic Go praktycznie nie cieszy, tylko siedzi i rozwiązuje zadania, by zapomnieć o bólu psychicznym. Czasem przyjdzie i się sam z siebie przytuli do mnie. Cały czas narzeka, że ciężko na studiach, tyle nauki, że się nie wyrabia- i faktycznie, uczy się dużo. Wiem, że znów zaczęły się pojawiać myśli samobójcze. Staram sie Go wspierać jak tylko się da, rozmawiać,przytulać, pocieszać, ale czuję, że nie daje rady. Czuję, że przegrywam z depresją, która Go opanowuje, że nie jestem w stanie Mu pomóc tak, jak poprzednio. Namawiałam Go na wizytę u lekarza, ale nie chce, boi się, ze po lekach nie będzie sobą albo, że będzie czuł się jeszcze gorzej. Twierdzi, że jak tamtym razem poradził sobie sam, bez lekarza to i teraz sobie poradzi. Coraz bardziej śmiem w to wątpić, widząc Jego stan, ale na siłę nie zaprowadzę Go do lekarza, nie jest dzieckiem w końcu. Patrząc na Jego cierpienie, sama cierpię, chce mi się płakać z bezsilności. A przecież Go kocham i chce Mu pomóc sie z tym uporać. Tylko działam po omacku. Nie mam pomysłów, jak jeszcze wpłynąć pozytywnie na Jego stan...Pomóżcie...
×