Przejrzalam prawie wszystkie wasze posty poczytałam,przeanalizowałam.i niedobrze mi się robi jak czytam większąsc z was. Tkwicie po same uszy w nerwicy lękowej , cierpicie niewyobrażalny ból..Wiem bo sama cierpiałam 5 lat . Bierzecie prochy i odwalacie fuszerkę chodząc do psychiatry ..kiedy czujecie ze to nie ten lekarz ze nie pomaga wzruszacie ramionami ze widocznie tak musi byc..Rozlazli w chorobie zniecheceni umiecie jedynie zrzedzic ze juz nie macie siły walczyc ze to was przerasta..ze nic nie pomaga. Kazda moja wizyta u psychoanalityka byla podroza w najbardziej bolesne fragmenty mojego zycia trzeba CHCIEC sie na to odwazyc a wy boicie sie mówic szczerze o swoich problemch , mówicie" ja nie umiem z obcą osobą, nie chce rozdrapywac starych ran, chce zapomniec. ..." Po każdej wizycie dlugo analizowałam spotkanie i zawsze miałam na zadanie jakąś prace , ćwiczenia wiec godzina wizyty dawała bardzo długotrwale efekty..przeczytałam mase ksiazek i nie mowilam wtedy " to nie pomaga , ja mam gorzej ..." czytałam chłonęłam uczyłam sie tej choroby az wreszcie spojrzałam strachowi w oczy ..Na spotkaniach z moim psych. Jak pisałam omawialismy bardzo trudne rzeczy z przeszlości ..bolało bardzo...czasem płakałam u niego okrutnie ..czesto miewałam ataki u niego wtedy on uczyl mnie jak je opanowaac..wszystko pod JEGO okiem a nie cichutko w czterech scianach"bo mi juz nikt nie jest w stanie pomóc".. Kazdy nawrót choroby traktowałam z przyzwoleniem. Pozwalałamzeby kazdy atak mnie ogarnął...trwał...i minął..przestałam sie bac A tu co czytam? bojęsie wiem ze niepowinnam ale nie umiem..jestem za słaba.."Ktos radzi nie uciekaj spojrz lękowi w oczy a wy odpowiadacie " nie moge bo chyba bym zwariował nigdy sie nie odwaze. ZYGAC sie chce. Nie macie za grosz CHECI zeby wyjsc z tej choroby . wiec dalej nazekajcie tkwijcie w tym uścisku lęku i nie szukajcie tu pomocy bo jej nie znajdziecie ..