Od czterech lat borykam się z chęcią zmarnowania sobie życia. Codziennie zadaje sobie ból psychiczny myślami i czynami, a raczej brakiem jakichkolwiek działań mających na celu zmienienie życia. Odczuwam pragnienie bólu psychicznego. Szczęście jest dla mnie jak smutek dla normalnego człowieka. Nie chcę go.
Od roku nie ma dnia, w którym nie myślałabym o samobójstwie. I mam coraz doskonalszy plan.
Pewnego dnia chwyciłam ostre narzędzie i chciałam przeciąć żyły, ale powstrzymałam się. Bałam się o ludzi, którzy pomimo mojego zachowania, kochają mnie. Ciągle planuje popełnić samobójstwo poprzez nałykanie się tabletek.
Na początku września miałam jeszcze siły i chęci do zmian, lecz to już znikło. Do niedawna bycie szczęśliwą było całkiem sensowne, teraz ani w ząb.
Na rodzinę nie mam co liczyć. Wszystkich przyjaciół odtrąciłam swoim wrednym zachowaniem. Czasami są takie dni, w których wszyscy są dla mnie zerami. Mam ochotę ich powybijać...
Nie mam odwagi porozmawiać z kimś o moich uczuciach, bo po pierwsze nie wiem jak zacząć, a po drugie od zawsze nie umiałam okazywać emocji. Nigdy nie mówię "Kocham Cię", nawet zwykłe "Lubię Cię", bo to po prostu nie chce mi przejść przez gardło.
Jak mam poradzić sobie z tym ciągłą chęcią bycia nieszczęśliwą? Odtrącam wszelkie propozycje spotkań, a jeśli się zdobędę i wyjdę, jestem wredna i przeważnie nie mam ochoty na rozmowę. A potem ryczę po nocach, że nie mam nikogo...