Skocz do zawartości
Nerwica.com

poppy

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia poppy

  1. Mój mąż też czasem z trudem to wytrzymuje, ale zwykle jest mi oparciem. Bo tak naprawdę to dla mnie samej to jest najstraszniejsze, wiecie, przecież to życie w piekle. Zabawną zaś stroną całej sytuacji jest na przykład mój paniczny strach przed utratą wagi. Zawsze marzyłam o tym, żeby schudnąć, bo do szczuplaczków nie należałam nigdy, a teraz, gdy chudnę, panikuję, że to rak. A chudnąć mam powody, bo od ponad roku już karmię piersią, do niedawna wyłącznie. W związku z tym jestem teraz szczuplejsza niż nawet przed ciażą (ale nadal nie jest to figura do bikini). I zamiast się cieszyć, łzy gorzkie ronię za strachu. Nie trafiają do mnie argumenty, że przy karminiu się chudnie, że jako że niemal wyłącznie ja się zajmuję dzieckiem, mam taki aerobik, że hej, i tak dalej, i tak dalej... Co mi przypomina: w lecie panicznie się bałam zawału. Miałam duszności i takie bóle zamostkowe, że myslałam, że wyjdę z siebie. EKG niczego nie wykazywało, za to któryś lekarz uważny wypatrzył w mojej torbie pieluchę i spytał, czy noszę dziecko. A nosiłam synka wówczas bardzo dużo, po 8-9 godzin dziennie. I tak dowiedziałam się o bólach przeciążeniowych. Teraz zawału boję się tylko czasami, ale najczęściej potrafię sobie wytłumaczyć, że to bolą mięśnie... Śmiać się, czy płakać? :-)
  2. Dziewczyny, jak to czytam, to od razu mi lepiej. :-) Koniecznie musimy się trzymać razem i wspierać, łatwiej nam będzie nie dać się zwariować i NIE ZWARIOWAĆ. ;-))) Pozdrawiam serdecznie. :-)
  3. No właśnie. Gdyby nie dziecko, łatwiej by mi było się pozbyć tego paskudztwa, a tak to... Ech. Szczególnie, że lęki "wyzwoliły się" spod mojej kontroli nie bezpośredniu po urodzeniu synka, lecz po jego dość ciężkiej chorobie. Gdy miał 4 m-ce i najgorsze było już za nami - dopiero zaczęłam się bać. A teraz świruję maksymalnie, ręce mnie świerzbią, żeby coś sobie "wymacać", cały czas muszę się pilnować, jak palacz na odwyku. Ale się łamię, więc te moje ręce robią, co chcą. W piątek znów idę do lekarza, może jak mi ulubiona pani doktor pomaca szyję i powie, że te węzły, co tam są, to mają tam być, MOŻE wtedy uwierzę (i znajdę coś innego?). Na razie szyja mnie boli, a ratuje mnie poczucie humoru. Chyba tylko wyśmiewanie objawów w szerszym gronie przynosi mi ulgę. Niby, jak coś dolega, należy to sprawdzić u lekarza, żeby mieć pewność, że to "tylko" nerwica. Ale, kochani, przecież to niewykonalne. Musiałabym nawiązać bliskie stosunki ze specjalistami ze wszystkich dziedzin, bo moja nerwica naprawdę daje objawy somatyczne, więc w zasadzie to wciąż mi coś dolega. W samym tym tygodniu musiałabym odwiedzić lekarza ogólnego (skierowania), laryngologa, onkologa i endokrynologa, a w przypadku, gdyby to mi nie pomogło, zrobić jeszcze usg szyi, badania krwi i tak dalej. Powinnam tez zajrzeć do chirurga. I jestem absolutnie przekonana, że gdyby powyżej wymienieni specjaliści nie doszukali się niczego niepokojącego, w przyszłym tygodniu na tapecie byłby neurolog, kardiolog, okulista i jeszcze kilku. A potem apiać od nowa, jak siebie znam. Czy to się kiedyś skończy? Wiem, że tak, ale czasem po prostu już nie mam siły. :-) Słabosilne uściski. ;-)
  4. Cześć wszystkim, weszłam tu i poczułam się, jak w domu. :-) Od kilku miesięcy "przerobiłam" cały zestaw chorób: zawał serca udar mózgu tętniaka guza mózgu raka mięśni reakcje alergiczne z obrzękiem śluzówki astmę raka kości czerniaka i mnóstwo innych W tej chwili "na tapecie" mam chłoniaka, ze szczególnym naciskiem na ziarnicę. Wymacałam węzły chłonne na szyi i nie trafia do mnie argument, że nie są powiększone - ważne, że ja je wyczuwam (szyję od tego "badania" mam posiniaczoną). W zanadrzu mam raka kości (pourazowy guz na kości krzyżowej), odkąd guz na mięśniu łydki prawie zniknął. Maniacko się obmacuję w poszukiwaniu kolejnych objawów i przetrząsam net, żeby potwierdzić swoje obawy. Zaczęło się kilka miesięcy po urodzeniu dziecka: obsesyjnie się boję, że osierocę synka. Chodzę na terapię, jest nieznaczna poprawa, ale do dawnej jakości życia jeszcze mi daleko. Przyznam, że z ulgą widzę, że nie jestem sama z takimi lękami. Że nie tylko ja mam "objawy", że to naprawdę jest tak, że nerwica właśnie tak daje człowiekowi popalić. A Wami będzie mi raźniej. Pozwolę sobie tu zaglądać czasami. Pośmiałam się czytając listy chorób, choć sama wiem, jak bardzo nie do śmiechu jest je przerabiać na sobie. Boję się tego, jak będę funkcjonować, gdy ptasia grypa dotrze do Polski. Co z tego, że nie mam kontaktu z ptactwem. I tak będzie mi się wydawało, że ten kontakt, jaki mam (czyli ptaki na linii telefonicznej, czy innym kablu) jest wystarczający. Ha! Ale może wtedy nie będę już miała chłoniaka... Pozdrawiam ciepło. :-)
×