Dziękuję wszystkim za rady.Sprawa ma się tak,że na poczatku wszyscy lekarze twierdzili ,że mam nerwicę,dopiero ostatnia lekarka powiedziała,że to depresja. Jeżeli przyjmiemy,że ludzie z depresją nie mają chęci żyć, to ja raczej mam nerwicę. Mam wszystkie objawy nerwicowe-lęki przed tym,że coś mi się stanie( leki wyciszaja lęki),że zemdleję.W krytycznym momencie , to bałam się jeździć autobusem nie mówiąc o kościele.Nigdy wcześniej nie miałam takich"jazd",więc był to dla mnie szok,że muszę iść do psychologa, nie mówiąc o psychiatrze. Do tego doszedł strach przed lekami,że po nich zbzikuję, albo nie będę kontrolowac swoich czynów i jeszcze komuś coś zrobię -nie mając świadomości tego. Wiem,że te myśli są głupie, ale takie też miewam. im mniej myślę , tym lepiej. Teraz mogę już pracować, bo w grudniu, to nie dawałam rady. Myślałam tylko o swoim samopoczuciu. Jak zaczęłam brać Fevarin, to myślałam ,że zwątpię.Ma takie działanie uboczne,że szok. Ale dałam radę i teraz funkcjonuję normalnie. N aterapię chodzę, żeby było dobrze, kiedy przyjdzie czas odstawić leki, a wszyscy piszą ,że bez terapii ani rusz.A ja naprawdę chcę z tego wyjść.Jest jeden problem, jak była teraz pierwszy raz na grupowej, to na 9 osób ja mówiłam najwięcej( stwierdziłam,że jak będe mówić to mi ktoś coś podpowie), apotem miałam wyrzuty,że może gdybym tyle nie gadała,to np. dziewczyna , która nic nie mówiła odezwałaby się.Znowu się rozgadałam...
Pozdrawiam