Skocz do zawartości
Nerwica.com

tylerisdead

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez tylerisdead

  1. Cześć. Pisałem już gdzieś, że mam skończone tylko dwie klasy LO (dzienne, normalne) i z przyczyn ode mnie niezależnych będę miał drugi rok do tyłu - teraz powinienem być na pierwszym roku studiów. Znacie może jakieś LO dla dorosłych, najlepiej na Śląsku, które prowadzą taki nabór, ale od klasy trzeciej? Dzwoniłem tutaj http://www.oswiata.slask.pl/ , ale przyjmują tylko od pierwszych klas. Z góry dzięki.
  2. Jestem już jakiś czas zarejestrowany, ale nie udzielam się zbytnio, tak więc wypada się przywitać. - Tak więc witam wszystkich! Przejdźmy do tematu. Otóż wielu z Was(nas) ma ten okres w życiu, kiedy chcę się już poddać, powiedzieć koniec i spisać testament. Tylko, czy warto się poddawać? Czy nasza egzystencja miała polegać na tym, że poddamy się tak szybko? Nie ma opcji, nie przyjmuję tego do wiadomości. Generalnie, to mój życiorys jest strasznie niepoukładany - nie było tam czasu na adrenalinkę, na zabawę, przyjaźń czy miłość, a w każdym razie nie w takim stopniu, żeby się jakoś z tego cieszyć. Czyż nie mieliście podobnie? A może dalej macie? W skrócie, to taki standard poniekąd - ojciec alkoholik, matka za granicą, wychowywany przez siostrę, która po studiach również wyjechała za granicę. Jej się udało, zawsze była twarda. A co ze mną? - No cóż, drugi rok w szkole zawalony, utracone znajomości, zabawa dragami i ograniczone życie towarzyskie. Tylko uświadomiłem sobie dzsiaj, po rozmowie z siostrą, a właściwie to wylałem wszystkie swoje "żale", o których nie wiedziała... Uświadomiłem sobie, że ciągłe poddawanie się, odstawianie czegoś, nie ma sensu. Niby do niczego twórczego nie doszedłem, czy też Ameryki nie odkryłem, ale tutaj nie chodzi o ogólne znaczenie, tylko o wdrożenie tego we własne życie, co już jest trudniejsze do zrealizowania. Doszedłem do tego, że jednak chcę coś osiągnąć w życiu i chcę mieć swoje "5 groszy" na tym ziemskim padole oraz, że jak umrę, to pozostawię coś po sobie, a nie tylko nadgnite truchło. Z rozpoczęciem się 2012 roku, w którym, przy okazji, życzę Wam wszystkiego, co najlepsze, stuknęło mi 20 lat. Swoim CV tak naprawdę nie mogę sie zbytnio pochwalić, ale naprawdę, czas to zmienić. Tak więc od Lutego, o ile mnie przyjmą, zaczynam szkołę, odbuduję stosunki ze starymi znajomymi oraz moją bardzo dobrą koleżanką, z którą już dawno byłoby coś więcej, ale nie pozwalała mi na to głowa. Byłem za słaby, żeby pokonać pokręcone myśli tworzone przez psychikę. Trzeba poszukać pracę, skoro szkoła w weekendy i zacząć funkcjonować - koniec chodzenia do psychiatry po antydepresanty. Czas powiedzieć koniec. Od jutra koniec ze spaniem do 14 i przesiadywaniem w domu. Grunt, to "mieć ikrę" i iść przed siebie, swoimi, nawet krętymi, ale swoimi ścieżkami. Nie patrzeć się więcej za siebie i przede wszystkim - nie patrzeć na innych. Trzeba być takim pozytywnym egoistą, że tak to ujmę. O całkowity egoizm w negatywnym tego słowa znaczeniu się boję, bo moja empatia mi na to nie pozwoli. Pozdrawiam wszystkich "chorych" i "nawiedzonych". Buźka ode mnie i do przodu...
  3. Próbowałaś rozmawiać z mężem? Znam to uczucie zazdrości, ale to jest fikcja, błędne rozumowanie. Pogadaj ze swoim lubym co Ci leży na sercu i zobaczysz jego reakcje. Też jestem w fazie zbierania się do kupy, jak pewnie większość forumowiczów. Ja, co prawda, dopiero wchodzę w dorosłość, ale z takimi barierami, że głowa pęka w szwach. Postaraj się uciekać od tych myśli, że na Ciebie patrzą - ludzie po prostu na coś patrzeć muszą, wcale Cię obgadują, nawet nie myślą o Tobie, po prostu patrza. Też popatrz na nich i spróbuj się uśmiechnąć. Pare razy to stosowałem i powiem Ci... było lepiej, ale znowu nawrót i znowu dostaję baty. Nie ma co się użalać nad sobą, to bardzo złe podejście, które znane mi jest z autopsji. Tak więc, głowa do góry!
  4. Podepnę się tu pod Wasz temat, bo mam podobnie. Jestem jednak młodszy o od Was o prawie dekadę. Niemniej problem jest i widzę to na codzień. Fakt, niepełna rodzina, właściwie mieszkam sam z ojcem, którego nie lubię za "przeszłość i teraźniejszość", nasza rozmowa to może kilka zdań, niepełnych zdań w ciągu dnia. Rozumiem, że brak tak ważnej osoby, jaką jest twardy i silny ojciec mogło coś urąbać w psychice, no ale jednak już jakiś czas jestem letni i trochę sie pogubiłem. Co do męskości, to też średnio... ogólnie sprawy związane z dzieciństwem, a w każdym raize tak mi sie wydaję, uwrażliwiły mnie na pewne sytuacje dnia codziennego i nie tylko. Patrząc na znajomych widzę, że we mnie jest więcej empatii, niż w nich. Moja męskość gdzieś się zgubiła wśród tego psychicznego bajzlu, który mi siedzi w głowie. Zanik pewności siebie, deprecha, ogólnie mam wszystko w D. Przez tą depresję ogólnie nie lubię dawki adrenaliny, generalnie taka zamuła, choć niezawsze... czasem jeszcze wracam do normalności - gdzie imprezy, lekka agresja pobudzająca męskie instykty funkcjonuje, można powiedzieć, podręcznikowo. Seks też jest problemem. Zawaliłem szkolę - gdzie do cholery są te męskie, stanowcze decyzję i brak poddawania się? Powodzenia w szukaniu swojej męskości - wydaję mi się, ze druga połówka pomoże Wam ją odnaleźć.
  5. Fajeczka spalona, wieczorny ogar w łazience zrobiony, teraz tylko zasnąć... tylko jak się za to zabrać?
  6. Witam. Nie wiem do końca, czy mam nerwicę, niemniej objawy choroby zgadzają się z moimi dolegliwościami, niemniej chciałbym nauczanie indywidualne, bo chcę zdać klasę maturalną i zacząć studia (mam rok w plecy ze względu na wyjazd za granicę - sytuacja rodzinna mnie do tego zmusiła) W piątek mam wizytę u pedagoga, a za dwa tygodnie u psychiatry (chyba, że uda mi się dostać do niego poniedzieli). Jeżeli ktoś ma chęci, to niech rzuci okiem na to poniżej i naprowadzi mnie, czy to faktycznie jakaś choroba psychiczna i jak z tym nauczaniem, na którym bardzo mi zależy. Otóż, od zawsze byłem nieśmiały; jako dziecko jak bywałem u rodziny nigdy nie wziąłem ciastka, tylko szturchałem mamę, żeby mi podała, etc. No, ale problemów szkolnych jako takich nie miałem - podstawówka - jeden z lepszych uczniów, w gimnazjum bez uczenia się trzymałem się w okolicach średniej 4, więc też nieźle. Potem przyszła pierwsza klasa liceum - tutaj wiadomo - wiek 16 lat, pierwsze imprezy z alkoholem, ogólnie high life, bo nieźle się bawiłem, chociaż nieśmiałość ciągle była, ale w stopniu nie utrudniającym mi przebywania ze znajomymi, czy też w uczeniu się. Pod koniec pierwszej klasy, ze względów rodzinnych, wyjechałem na rok do anglii, tam początkowo mi się podobało, ale jednak nie umiałem się odnaleźć, nie umiałem zawrzeć nowych znajomości (ciągle byłem w kontakcie ze starymi znajomymi, którzy nie znali prawdziwego powodu mojego wyjazdu na wyspy). Po wakacjach zapisałem się do szkoły tam, ale tylko z językiem angielskim, ze wzgledu na wiek nie mogłem się zapisać do collegu. Dodatkowo zapisałem się do polskiej szkoły, gdzie miałem przysyłać pracę i 2 razy w roku egzaminy w Warszawie. Przez pierwsze 2-3 miesiące ogólnie ok, chodziłem do szkoły (2 razy w tyg) i pracowałem nad zadaniami do polskiej szkoły, oczywiście ciągle siedząc w domu. Po tym czasie wszystko się sypnęło, nie wiem, co się stało, ale rzuciłem tamtą szkołę, znacznie mniej czasu poświęcałem polskiej szkoly, którą też w końcu rzuciłem. Nie mogłem spać w nocy, bolała mnie głowa. Po powrocie do Polski rok później jakoś przebrnąłem przez wakacje, chociaż znajomi widzieli, że jestem nieco posmutniały i ogólnie przygnębiony, potem miała nadejść szkoła i cieszyłem się, że oderwe się od rutyny, poznam nowych ludzi i będzie ok. No niestety, nie podobało mi się, codziennie gdy miałem wstać do szkoły, to był dla mnie koszmar - nudności, zawroty głowy, ogromna senność, jak już wiedziałem, że na 100% nie pójdę do szkoły, wszystko mijało. W szkole ogólnie większość czasu chodziłem starając się unikać kontaków z innymi, bo każdy się na mnie patrzył dziwnie. Ogólnie pobladłem, wszyscy myśleli, że mam anemie, mam pełno czerwonych krostek na twarzy itp. No, ale jednak, nie była to anemia, bo robiąc badania m.in pobieranie krwi, to wszystko w normie, a wręcz idealnie. Teraz rozpoczęła się trzecia klasa liceum, maturalna. Nie ma mnie w szkole od dwóch tygodni, boje się tam chodzić, te same objawy. Zauważyłem, że nie potrafię wyrażać uczuć, gdyż teraz spotykam się z moją koleżanką, która może stać się kimś znacznie ważniejszym dla mnie (już jest) ale po prostu nie potrafię. Zamykam się w sobie. Mówię jej o tym, ale jednak nie chcę brnąć w związek, bo po prostu muszę najpierw uporządkować siebie. Dodatkowo - często omijam większą grupkę ludzi (nie chodzi mi tu o 20 łysych, ale często są to zwyczajne rodziny, ludzie wracający z kościoła itp.), nie lubię wychodzić z domu za dnia, słońce i ogólnie światło mnie denerwuje, za to wieczorami bardzo chętnie - czuję się, nie wiem, bezpieczny. Powiem jeszcze, że miewam coś w rodzaju złych dni (kiedy się boję) i dobrych (kiedy jest ok), tylko w 95% jest przewaga tych pierwszych. Na przykład - kiedy mam wyjść z domu i słyszę, że ktoś jest na klatce i będzie wchodził do windy, to patrze przez oczko w drzwiach kiedy wejdzie i dopiero wtedy wychodze. Również, jak wychodze z domu i widzę, że winda zjeżdza w dół i jest powiedzmy na 2 piętrze, czyli nie zdąże zamknąć drzwi i uciec, to wchodze z powrotem do domu. Z góry dziękuję za pomoc, pozdrawiam :)
×