Przez mój stan (strach, niskie poczucie własnej wartości, obawa przed odrzuceniem, kompleksy itp) mam niewielu znajomych, dodatkowo zostawiła mnie dziewczyna...po prostu jej wysiłki wkładane w ten związek nie dawały efektu, kocha mnie bardzo ale straciła wiarę, że może się coś zmienić po prostu nie potrafiła zrozumieć jak się czuje i że to jest coś więcej niż zwykły pesymizm, sam jestem sobie winien i długo nad tym pracowałem. Mój "dół" nie jest związany z zerwaniem, nie jest to młodzieńcza zawiedziona miłość ... tylko dopiero teraz parę rzeczy musiałem w końcu zauważyć, teraz dopiero zdałem sobie sprawę jakie mam puste i bezsensowne życie, jaki jestem beznadziejny, po prostu potrafiłem spierdolić nawet coś takiego, a trwało to 3,5 roku wiec powiedzcie mi po co ja mam żyć jak i tak wszystko po drodze muszę spierdolić. Długo mógłbym pisać co schrzaniłem w swoim życiu ale uwierzcie mi nie ma prawie żadnych sukcesów za sobą. Piszecie że sens życiu nadaje cel, ja tego celu nie potrafię sobie znaleźć, nie widze dla siebie przyszłości, odstaje od wszystkich. Teraz dodatkowo zostałem z tym prawie sam...zaczynają mnie nachodzić myśli samobójcze, czasami się poprawia ale na krótko, nie mam żadnej odskoczni i dużo wolnego czasu, za dużo bo cały czas myślę o tym wszystkim i sam siebie napędzam negatywnie ale nie potrafię innaczej, po prostu zaczynam bać się ludzi, zaczynam bać się wychodzić z domu, przeraża mnie wizja samotności bo kto będzie chciał poznać takiego zdołowanego człowieka bez celu w życiu, pasji i energii do życia...jest źle i gorzej z każdym dniem...:/