Skocz do zawartości
Nerwica.com

Spylacz

Użytkownik
  • Postów

    95
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Spylacz

  1. Kiedyś też po nich ledwie żyłem. Teraz jednak coś się odmieniło i po atakach czuję się znakomicie.

     

    -- 25 wrz 2011, 00:09 --

     

    Problem w tym, że one same są koszmarem, ale jak mijają ja jestem w dobrym nastroju. Problem kiedy nie mijają, kiedy mnie łapią za słabo, wtedy są dłuuuuuuuuuuuuugie i męczące , ale jak mnie trzepną solidnie to jest ok.

  2. Ostatnio byłem trochę zajęty innymi sprawami i nie miałem czasu opisać dalej swojej historii. Poza tym doszedłem w niej już do momentu pierwszego wyzdrowienia. Moment ten był dla mnie jednocześnie bardzo smutny i na dzień dzisiejszy nie jestem gotowy aby zdarzenie, które mną wstrząsnęło opisać choćby tak dokładnie jak tę operację. Kiedyś może to zrobię , może uda mi się opisać coś najbardziej bolesnego w życiu, na pewno jednak nie teraz. Teraz zrobię to bardzo ogólnikowo i może mi wystarczy, jeśli nie to kiedyś do tego wrócę.

     

    Powiem Wam, że to opisywanie i analizowanie jednocześnie mojej lękowej historii przynosi taki efekt jakiego się spodziewałem. Zaczynam być coraz twardszy wewnętrznie i mogę dzięki temu zająć się sprawami, które od tygodni odkładałem przez lęki. Ponad dwa miesiące jestem w lęku i nie wiele mogę zrobić poza ucieczkami, ale to się zaczyna zmieniać. Zaczynam działać. Jutro wybieram się na wycieczkę do innej miejscowości. Jest to takie specjalne wywołanie lęków, o których pisałem. Będę w domu dopiero wieczorem i wtedy wezmę się za dalsze spisywanie wspomnień. Będzie jeszcze jedno traumatyczne zdarzenie, po którym miałem potężne problemy, ale to za kilka dni

     

    Czapla jeśli nie uciekasz to chylę czoła. To co piszesz o tym, że w czasie ataku wykonujesz swoją pracę, dla mnie jest nie do pomyślenia. Owszem bywało tak, że lęk dopadał mnie w pracy przy kliencie. Wtedy też musiałem podzielić się na dwie części, jedna zajmowała się klientem a druga lękiem ale to jest bardzo trudne.

     

    Noopi Masz szczęście, że leki Ci pomagają. Ja w czasie napadu lęku nie mogę wziąć leku bo się go boję.

     

    Lemac Ciąg dalszy już wkrótce, a pisanie chyba pomaga.

     

    Dolomit Wiem o czym piszesz pisząc o nie przerwanym lęku. Miałem taki też i wkrótce go opiszę, to dopiero była jazda. Dzień i noc, jawa czy sen, zawsze lęk!

    "Gdybym wiedział "czego" przestałbym mieć lęki w ciągu godziny...." - i tu mamy takie samo zdanie! Ja właśnie próbuję przeanalizować swoje życie i dowiedzieć się czego się boję. Prawdę mówiąc wiem już czego. Zawsze wiedziałem... Chcę jednak tym razem wyjść z choroby na dobre dlatego szukam czegoś ukrytego. Ta choroba sprytnie chowa swoje przyczyny. My dobrze wiemy o co chodzi ale za żadne skarby nie przyznamy się do tego przed nikim:) Ja spróbuję to zrobić.

     

    Pozdrawiam Was i życzę niedzieli bez lęków.

  3. Może źle się wyraziłem pisząc, że je wywołuję. Wcale ich nie chcę. Wywołuję rozumiem tu jako nie uciekanie od sytuacji lub miejsc, w których jestem pewny, że mnie złapią. Kiedyś ciągle uciekałem. Kiedy jednak sytuacja nie pozwala mi uciec, tak jak na przykład dziś, kiedy wiozłem człowieka na pociąg, wtedy lęki mnie dopadają. Jeśli uda mi się ich nie powstrzymać i wytelepią mnie porządnie, wtedy kończą się i czuję się świetnie. Osad polękowy miałem w czasie pierwszej choroby dziś jest inaczej. Dziś po ataku wszystko przechodzi dlatego niemal je wołam aby w końcu przyszły, abym nie trwał w lęku przed lękiem, bo ten jest paskudą, tylko abym przeżył lęk i miał święty spokój.

    Nie jestem jednak aż tak wielkim bohaterem. Dziś mając tyle ataków za sobą też potrafię wpaść w panikę. Ostatnio wysiadłem z busa, opisałem to w tym wątku:

    post649158.html?hilit=uciekanie#p649158

     

    Na temat lekarzy nie chętnie się wypowiadam, nie wierzę w nich, to tylko ludzie wspierający się wiedzą medyczną nauki, która jeszcze nie odkryła wszystkich elementów i nie rozwikłała wielu zagadek. Oni nie wiedzą wszystkiego. Bardziej skłonny byłbym zaufać Stwórcy niż im.

     

    -- 23 wrz 2011, 23:31 --

     

    Aha jeszcze jedno: pozbyć się ataków można tylko wtedy kiedy się chce a nie wtedy kiedy się nie chce i godzi na nie.

  4. Leczyło mnie czterech psychiatrów i kilku psychologów - efekt jest taki, że po 15 latach ciągle jestem w lęku. Owszem radzę sobie ale wiem, że gdyby tych lęków nie było to radziłbym sobie dużo lepiej i byłbym szczęśliwszy.

    Postanowiłem więc wygrać z tą chorobą. Ludzie wychodzą z raka i AIDS, dlaczego ja nie mam wyjść z lęków? Nie widzę powodów dla których miałoby mi się to nie udać. Nie znam się na lekach. Staram się zażywać ich jak najmniej bo żaden nigdy mi nie pomógł naprawdę. Niektóre mnie usypiają inne nadmiernie pobudzają, żadne nie likwidują lęków. Dwa razy w życiu pokonałem tę chorobę. Ona jednak wróciła, kiedy w moim życiu działo się coś co jej na to pozwoliło. Szukam więc tego czegoś spisując swoje wspomnienia. Kiedy to znajdę zmierzę się z tym.

    Jeśli chodzi o lekarzy psychiatrów to, do żadnego nie mam zaufania oni nie potrafili mnie wyleczyć. Być może jest gdzieś jakiś lekarz, który leczy z lęków ale ja go jeszcze nie spotkałem.

    Na temat terapii mogę powiedzieć tyle, że jest to rzecz bardzo bolesna a jednocześnie bardzo skuteczna. Brałem udział w kilku ale i one mi nie pomogły do końca bo bałem się otworzyć a psycholodzy nie potrafili ze mnie nic wydusić. Chętnie poszedłbym i pewnie pójdę na ostrą terapię ale nie teraz bo teraz mam problemy z przemieszczaniem się a w mojej miejscowości takich terapii nie ma.

    Co do bezpiecznych miejsc, to owszem mam je a raczej miałem bo teraz kiedy choroba dopadła mnie po raz trzeci to ataki mam wszędzie i sa nieprzewidywalne tak jak u Ciebie.

    Mam też takie które mogę przewidzieć, na przykład zawsze mnie łapie w podróży i przez to zacząłem się bać jeździć. Kiedyś uciekałem przed lękami. Dziś wręcz staram się je wywoływać. Ataki są nie przyjemne, bolesne, upokarzające, osłabiające, straszne itd, ale nie są wieczne!

    Ja po ataku czuję się świetnie a atak trwa zaledwie kilkadziesiąt minutek. Najgorsze jednak ostatnio jest to, że nie mogę wywołać pełnego ataku, takiego mocnego, po którym wracam do zdrowia i cała reszta dnia jest świetna. Dziś mam ataki słabsze ale częstsze, dłuższe i niekończące się.

    Pozbędę się ich bo tak chcę!

  5. Dziś zostałem zmuszony przez życie do pojedynku z lękami. Musiałem pojechać do miasta "X" odwieźć pewnego człowieka na pociąg. Lęki i napięcie towarzyszyły mi zarówno w jedną jak i w drugą stronę. Dziś jednak to ja byłem kierowcą więc mogłem w każdej chwili zawrócić w stronę "bezpiecznego miejsca", co przerwałoby atak. Jednak pociąg nie poczekałby i byłby problem. Musiałem więc przez około godzinę prowadzić samochód w lękach. Najgorzej jest zawsze w korkach i na czerwonym świetle. Jak się jedzie jest łatwiej niż kiedy się stoi mając przed sobą sznur samochodów. Nie wiadomo co wtedy robić, czy wysiąść, czy męczyć się dalej. Ja dziś dojechałem, wygrałem, byłem mocniejszy. Poniżej opiszę jednak swoją porażkę. Kocham porażki bo z nich jest zbudowany sukces.

     

    Moja pierwsza spektakularna ucieczka przed lękami.

     

    Robiłem to setki razy, uciekałem z miejsc w których łapały mnie lęki. Wystarczyło tylko zacząć uciekać aby lęki odpuściły. Nawet nie potrzebne są żadne tabletki, ważne aby zacząć uciekać by znowu być sobą, by nie mieć lęków!

     

    O tym, że musze poddać się operacji wiedziałem już chyba z pięć lat. Nigdy jednak nie miałem odwagi. W tamtym okresie nie chodziłem do dentysty a do fryzjera wybierałem się albo po kilku piwach albo w chwilach kiedy byłem w bardzo dobrej formie. Nie wsiadałem do autobusów ani innych pojazdów których sam nie prowadziłem. Po prostu bałem się powierzyć siebie komukolwiek. Operację odwlekałem więc jak tylko mogłem. Ból był coraz większy i trudno było mi się poruszać ale znosiłem to dzielnie, zapominając o bólu lub uciskając obolałe miejsce specjalnym elastycznym pasem. Był to okres rozwodu, więc postanowiłem, że pokarzę swojej znienawidzonej żonce jaki ze mnie twardziel.. i pokazałem :why::why::why::why:

    Przygotowałem się do tej operacji tak jak należy. Znalazłem więc najlepszego w okolicy chirurga i zaszczepiłem się przeciwko żółtaczce. Z chirurgiem omówiliśmy szczegóły operacji i ustaliliśmy termin. Opowiedziałem mu też o tym, że mam nerwicę z napadami lęku panicznego i, że w związku z tym musi mnie potraktować inaczej niż innych pacjentów. Powiedziałem mu o tym, jednak do tego gnoja to nie dotarło!!!

    Swoją operację omówiłem z psychologiem i psychiatrą. Wszystko wskazywało na to, że jestem gotowy do zabiegu. Moim znajomym i rodzinie powiedziałem o tym że idę do szpitala.

    Pojechałem tam swoim samochodem - szpital w którym pracował chirurg "złota rączka" był w miejscowości, którą będę teraz nazywaŁ "Z". Ta miejscowość też odegra dużą rolę w moim życiu choć nie tak dużą jak miasto "X".

    Na izbie przyjęć pobrano mi krew do badań i kazano podpisać mnóstwo dokumentów. Dałem radę, czułem się świetnie i byłem pewny, że nazajutrz będę na bloku operacyjnym. Przydzielono mi salę i łóżko a po jakiejś godzinie przyszła bardzo miła pani anestezjolog, która miała dbać o moje bezpieczeństwo w trakcie operacji. Wypytała mnie o przyjmowane leki i ustaliliśmy, że nie będę miał znieczulenia ogólnego lecz miejscowe i że przez cały czas operacji będę przytomny. Chodziło mi o to, żebym miał kontrolę nad całą sytuacją więc nie dałem się uśpić.

    Nastał wieczór. Pogaszono światła w szpitalu i wszyscy chorzy zaczęli kłaść się do łóżek. Byłem całkowicie sam i właśnie wtedy mnie dopadły! Nawet nie chce mi się ich opisywać.

    Natychmiast wyskoczyłem z pidżamy i ubrałem swoje ubranie. Na karcie szpitalnej napisałem coś w tym rodzaju: "Panie doktorze przepraszam ale dopadły mnie lęki. Ja tu jeszcze wrócę!!!".

    Wróciłem do domu w którym moja eks. żonka tryumfowała! Naigrawała się i cieszyła z mojej porażki. Znajomi, którzy dowiedzieli się o mojej ucieczce byli zaskoczeni, niektórzy byli jednak na tyle tępi aby nie zrozumieć co się tak naprawdę wydarzyło. Stan mojego przygnębienia porażką trwał przez miesiąc czyli do dnia kiedy po raz kolejny pojawiłem się w szpitalu.

    Przez ten miesiąc ze wstydu nie wychodziłem z domu i z nikim nie rozmawiałem. Byłem jednak u swojego psychiatry i u chirurga aby ustalić przebieg mojej operacji i sposób w jaki mnie do tego zmuszą. Psychiatra odbył nawet rozmowę z chirurgiem.

    O tym, że wybieram się po raz drugi na operację nie wiedział nikt oprócz mnie , chirurga i mojej mamy ( miałem wtedy około 40 lat).

    Do szpitala pojechałem tym razem z mamą i tym razem nie dzień przed operacją ale na godzinę przed nią. Wszystko było ustalone i podpisane wcześniej. Na izbie przyjęć dano mi taką małą tableteczkę do połknięcia. Omal ich nie wyśmiałem. I to ma waszym zdaniem być coś co mnie pozbawi lęków!!?? Ha ha ha takie małe coś??? Nic nigdy ich nie powstrzymało, nic nigdy nie uchroniło mnie przed lękami! Dlaczego miałaby to zrobić ta mała tableteczka??!!

    Nie pamiętam co się ze mną działo. Pamiętam, że poczułem ból i wybudziłem się ze snu. Leżałem na sali operacyjnej a chirurg grzebał w moim brzuchu i to mnie bardzo bolało. Powiedziałem o tym dwóm kobietom stojącym obok. One natychmiast coś mi podały i obudziłem się na drugi dopiero dzień na szpitalnej sali pooperacyjnej. Podłączony byłem pod jakąś kroplówkę. Po przebudzeniu natychmiast nacisnąłem na dzwonek. Miałem już pierwszy sygnał, o tym, że muszę uciekać bo zaraz będę miał lęki. Nie mogłem tam dłużej zostać bo nie miałem zamiaru przeżywać napadu lęku ani paniki. Atak jest doznaniem tak ciężkim do przeżycia, tak bolesnym, smutnym, że unikam go w każdej sytuacji. Wtedy też musiałem uniknąć lęku. Nie mógł mnie dopaść w szpitalu, miejscu niebezpiecznym!

    Poprosiłem o odłączenie kroplówki.

    Okazało się, że podają mi Tramal, środek przeciwbólowy działający podobnie jak narkotyk. Tym bardziej stanowczo zarządałem odłączenia mnie od tego dziadostwa. Przyszedł mój chirurg i ostrzegł mnie, że po odłączeniu kroplówki będę czół ogromny ból.

    A w dupie mam twój ból człowieku ja muszę uciekać przed lękami! - Pomyślałem.

    Spytałem go czy mogę już wstać? On uśmiechnął się i powiedział, że pozszywał mnie naprawdę dobrze i że jeśli tylko mam tyle siły to mogę wstać i chodzić.

    Ta informacja dodała mi skrzydeł.

    Wstałem więc z łóżka i poszedłem trzymając się za potężnie bolącą ranę do gabinetu lekarskiego. Chirurg kiedy mnie zobaczył zrobił wielkie oczy. Spytałem, czy mogę pojechać do domu. Ku mojemu zaskoczeniu zgodził się, pod warunkiem, że sam nie będę prowadził samochodu.

    Zorganizowałem więc kierowcę i tego samego dnia w ogromnych bólach byłem już we własnym domu.

    Własny dom okazał się jednak nie być moim domem. Ani żona ani córka nie podały mi szklanki wody przez cały ten czas. Do kuchni i toalety przez kilka dni chodziłem na czworaka, wyjąc z bólu. W końcu przestało boleć i mogłem po woli wrócić do życia.

    Uniknąłem lęku i paniki, wolałem ból niż atak lęku. Ból jest milion razy przyjemniejszy !!!

     

    Następny wpis będzie dla mnie bardzo trudny...

     

    -- 23 wrz 2011, 21:07 --

     

    Nie wierzę w wyleczenie. Niestety moja psycholog powiedziała mi, że nikt mi nigdy nie da gwarancji, że lęki nie wrócą nawet po okresie spokoju. Nawet psychiatra, do której poszłam po leki (a których mi nie przepisała) stwierdziła, że nie wzięłaby odpowiedzialności za całkowite wyleczenie z tego... Super.. To mnie tylko utwierdziło w moich obawach.

     

     

    Ja też nie wierzę w całkowite wyleczenie, nie potrzebna mi ta wiara, mam za to pewność, że pokonam chorobę trzeci raz w życiu!. Tym razem jednak pokonam ją tak, że już nie wróci. Będzie się bała wrócić!

    Ten Twój psychiatra... może porozmawiaj z nim(ą) o tym czy aby na pewno powinien(a) wykonywać dalej swój zawód, bo z takim podejściem do sprawy nikogo nie wyleczy! Tyle jest pięknych zawodów, nie musi przecież być psychiatrą, może być na przykład grabarzem.

  6. Byłem dziś u swojego psychiatry. Wizytę rutynową mam dopiero za tydzień ale szkoda tego tygodnia, jest tak pięknie na dworze a ja w domu zamknięty. Tym razem mam inne niż w poprzednich okresach choroby objawy somatyczne. Tym razem serce mi nie szaleje za to szczypią mnie nogi, bolą, są pospinane i trudno mi chodzić. Nie mogę chodzić spacerkiem muszę zapierniczać jak struś pędziwiatr.

    Lekarz, który jako pierwszy w życiu wyciągał mnie z tej choroby dziś powiedział mi prawdę. Twierdził, że na to nie wymyślono jeszcze cudownego lekarstwa i, że muszę zająć się swoim życiem, inaczej go zorganizować, uspokoić. Wiem, że ma rację bo teraz mieszkam nie tu gdzie chcę i mimo iż nie mieszkam sam, jestem samotny, ciągle chodzę smutny i przygnębiony. No ale dobra do dnia dzisiejszego dojdę za kilka dni. Dziś powspominam okres nie najgorszy, choć też w lękach.

     

    Jak już wspomniałem firma przyznała mi symboliczną, acz prestiżową nagrodę za wyniki w pracy. Musiałem ją jednak odebrać, a to nie było łatwe. Aby tego dokonać musiałem pojechać do miasta "X". Jak to zrobić? Mam do tego miasta 45 km, nie tak dużo ale jakie to ma znaczenie, skoro wycieczka do sklepu oddalonego o 200 m nadal bywa problemem...?

    Nagrodę jednak chciałem odebrać. Poprosiłem więc rodziców aby ze mną pojechali. Pojechaliśmy ich samochodem. Całą drogę jęczałem i skamlałem, że nie dojadę. Serce waliło niemiłosiernie, lęk i panika wtórowały mu w ogromnej erupcji. Jakoś jednak dojechałem i pojawiłem się na sali wypełnionej ludźmi, których nie znałem. Rodzice byli ze mną ( miałem wtedy ponad 30 lat) ale nie miałem siły wysiedzieć tam sam.

    Wyczytywano nazwiska nagrodzonych, a oni podchodzili na środek i tam otrzymywali ten mały drobiażdżek - nic cennego ale dla mnie miało to wtedy dużą wartość ( ma do dziś). Kiedy wyczytano moje nazwisko wyskoczyłem ze swojego krzesła jak z armaty. Po dorode przewróciłem kilka krzeseł zahaczając o nie nogami, dotarłem jednak na środek i odebrałem swoją nagrodę i brawa od pozostałych. Potem był jeszcze obiad, na którym lęki omal mnie nie zabiły, ale zjadłem swojego schaboszczaka i wyszliśmy do samochodu. W drodze powrotnej nic się nie działo. Nigdy nic się nie dzieje w drodze powrotnej!.

    Miasto "X" Jest miastem wojewódzkim, moim ulubionym. Wtedy jednak nie mogłem do niego jeździć. Przez kilka lat nie wyjeżdżałem ze swojej małej mieściny, bo rowerem mi się nie chciało, a może też się bałem. Klientów szukałem zawsze w swoim mieście, jednak rynek mi się skończył i musiałem poszerzyć obszar swojego działania. To wiązało się z zakupem samochodu. O tym jednak później bo mam teraz odwagę aby opisać coś co mnie blokowało w dotarciu do miasta "X".

    Było to dawno temu i ból już minął ale obrazy tego co widziałem i uczucia jakich doznawałem jeszcze dziś potrafią załatwić mi bezsenną noc.

    Moja cioteczna siostra miała męża i córkę. Mój szwagier był wspaniałym człowiekiem. Zaradny, wesoły, dusza towarzystwa a przy tym dbał o swoje dziewczyny jak o największe skarby. Był to człowiek z tych, których się lubi, taktowny, kulturalny i nie narzucający się, a przy tym chętny do pomocy. Człowiek anioł. Na początku swojej choroby kiedy jeszcze nie miałem aż tak silnego lęku przed jazdą dotarła do mnie wiadomość o tym, że na drodze do miasta "X" moja cioteczna siostra miała wypadek samochodowy. W pierwszej informacji jaką otrzymałem podano, że nie żyje ich córka ( wówczas 11 letnia dziewczynka). Za dwa dni przychodzi jeszcze jedna szokująca informacja, że zmarł też szwagier. Była wtedy zima i to dość mocna. Na cmentarzu drżałem z zimna i z lęków. Dwie trumny stały na mrozie a w tych dwóch trumnach ludzie, których kochałem. Nie miałem siły, nie miałem na to w sobie zgody a nie mogłem nic zrobić. Kiedy ja nie mogę nic zrobić, jest źle!. Od tego pogrzebu miasto "X", stało się miastem zakazanym. Nawet nie miałem zamiaru tam jeździć, a miejsce wypadku zobaczyłem dopiero po latach. To jednak nie był koniec tragedii. Ponad rok później na tej samej drodze również w wypadku samochodowym zginął ojciec mojej ciotecznej siostry, mój wujek. Co ta dziewczyna się nacierpiała!!!!! Koszmar!!! Ona jednak się jakoś z tego wygrzebała a mnie to trzyma do dziś.

    Miasto "X" przestało dla mnie istnieć.

    W pracy osiągam kolejne drobne sukcesy. Kupuję samochód i za jego pomocą docieram do klientów mieszkających w wioskach obok mojej miejscowości. Moja dobra passa trwa. Zdobywam zaufanie kierownictwa swojej firmy i otrzymuję od nich propozycję zajęcia się szerszym wachlarzem produktów ( przypominam, że pracuję tylko wieczorami bo rano się męczę ). Ponieważ zacząłem powoli oswajać chorobę, przyjmuję propozycję. Okazuje się, że w ślad za nią otrzymałem kolejną. Miałem pracować w firmie jako kasjer, prowadząc jednocześnie swoją sprzedaż. O ile dobrze pamiętam kasa była otwarta dzięki mnie przez dwa dni w tygodni przez jakieś pół roku. Dawałem radę, mimo, że były to godziny ranne. Później nabrałem takiej pewności siebie, że otworzyłem własne biuro zatrudniając jednocześnie pracownicę. Mogłem sobie pozwolić na taki komfort. Nie mogłem natomiast pozwolić sobie na pracowanie rano samemu. Na spotkania z klientami biznesowymi jeździłem więc zawsze ze swoją pracownicą, co było nawet dobrze postrzegane, bo dziewczyna była ładna. Pracowała u mnie ponad rok czasu. W tym czasie przyszło załamanie rynku i splajtowałem. Dobra passa się skończyła, a lęki zostały. Po zredukowaniu firmy do jednej osoby ( w szczycie miałem trzech pracowników), postanowiłem nie zmieniać zawodu a tylko lekko profil działalności. Ta decyzja pozwoliła mi utrzymać się na rynku jeszcze przez trzy lata, choć nie było łatwo.

    Z tamtego okresu pamiętam pewne szkolenie, do którego mnie zmuszono w miejscowości oddalonej daleko od mojego miasta. Mój zasięg jazdy samochodem nie był jeszcze tak duży abym mógł na to szkolenie pojechać. Zmuszono mnie pod groźbą. Pojechałem. Najpierw jednak przejechałem się do tej miejscowości tydzień przed szkoleniem aby jakoś się z tym oswoić. Szkolenie miało trwać dwa dni. Dla mnie było nie możliwe wtedy przeżycie nocy w oddaleniu od jedynego bezpiecznego miejsca na ziemi jakim był mój dom. Musiałem więc coś wymyślić aby móc legalnie stamtąd uciec ( ucieczki to moja specjalność stąd nick - Spylacz :):)). Tę ucieczkę zaplanowałem perfekcyjnie. Wiedziałem, że dam radę wytrzymać cały dzień na tym szkoleniu. Bałem się jednak nocy. Brałem więc udział w szkoleniu, dyskutowałem i starałem się rzucać w oczy. W czasie kolacji starałem się siedzieć jak najbliżej dyrektora. W odpowiednim momencie puściłem sygnał na telefon do moich rodziców. Za chwilę oddzwoniła mama z wiadomością, że ojciec źle się czuje i że muszę natychmiast wracać. Rozmowę prowadziłem głośno, tak aby wszyscy słyszeli. Dyrektor skinął głową na znak, że rozumie co się stało i w ciągu kilku minut wracałem już szczęśliwy do swojego łóżka.

    Takich ucieczek miałem w swojej historii więcej i jeszcze o nich tu napiszę.

     

    Ta moja historia trochę jest nie poukładana, za co przepraszam. Nie staram się tu pisać książki więc poprawność zdań jest jaka jest. Ważne dla mnie jest, że mogę w końcu swoją historię opowiedzieć, bo wcześniej nikt nie chciał o tym słuchać. Mam nadzieje, że daje się to czytać mimo wszystko.

     

    Pisząc o swojej chorobie zaczynam sam sobie współczuć - kurcze ale miałem pod górkę!

     

    Najciekawsze jednak dopiero przede mną.

     

    -- 22 wrz 2011, 12:20 --

     

    Wczorajszy dzień był zapowiedzią mojej WOLNOŚCI. Od rana ani jednego ataku! Nawet nastrój mi się poprawił i mogłem zająć się kilkoma sprawami dla mnie istotnymi. Oczywiście jestem jeszcze przywiązany do mojej miejscowości ale już nie bałem się sięgnąć po telefon i zacząłem organizować sobie pracę. Dziś jest trochę gorzej ale dużo lepiej niż jeszcze kilka dni przed tym jak zacząłem tę autoretapię.

    Jadę więc dalej ze swoją historią bo jeszcze dużo mam do napisania a historia to nie wszystko, trzeba to jeszcze przeanalizować i zmierzyć się z tym.

     

    Trzy lata

    Po tym jak splajtowałem przeniosłem się do innej firmy. Wykorzystując moje umiejętności i samochód zdobywałem klientów na wioskach położonych wokół mojej miejscowości. Na początek jeździłem do klientów zawsze z ojcem bo lęki nie pozwalały mi jeździć samemu. Ojciec był już na emeryturze i bardzo chętnie mi towarzyszył. W związku z nową praca pojawiła się potrzeba jeżdżenia przynajmniej raz w tygodniu do miasta "X". Nigdy nie pojechałem tam sam, zawsze z ojcem, sam nie dałbym po prostu rady. Ojciec co prawda nie rozumiał mojej choroby, bo w jego obecności lęki nigdy mnie nie atakowały, ale tolerował to i zawsze był do dyspozycji.

    W pewnym momencie zaczął się jednak źle czuć. Poszedł więc do lekarza i okazało się, że przyczyną jego bóli są kamienie w pęcherzyku żółciowym. Poddał się więc operacji. Po zabiegu chirurg powiedział mi, że ojciec nie przeżyje roku. Na wątrobie był rak.

    Robiliśmy wszystko aby go ratować. Nawet zawieźliśmy go na kolejną operację i kupowaliśmy drogie lekarstwa. Rak był jednak nie do pokonania i mój ojciec w ogromnych męczarniach przeżył jeszcze pół roku po czym zmarł nie świadomy niczego leżąc we własnym domu. Tu muszę dodać, że mój ojciec raka ściągnął na swoją wątrobę sam. Był alkoholikiem i odkąd pamiętam ciągle był pijany. W domu się nie awanturował. Kiedy wracał z pracy nawalony jak stodoła, po prostu szedł spać.

    Pozbawiony wsparcia ze strony ojca zacząłem sam sobie radzić z dojazdami do klientów. Po 9 latach męki choroba zaczęła odpuszczać. Czułem, że wraca we mnie życie i, że świat staje przede mną otworem.

    Zanim jednak tak się stało zaplanowaliśmy z żoną i córką wspólne wakacje w Karpaczu. Miałem samochód więc mogliśmy te 300 km przejechać się na pierwszy w życiu urlop. Nie lubiłem swojej żony. Była to wredna suka, pozorantka, zwracająca uwagę tylko na to "co inni powiedzą". Poza tym bardziej interesowała się swoją bliźniaczą siostra niż naszą córką. Dzięki temu miałem córcię dla siebie, z czego byłem zadowolony.

    Sam wyjazd do Karpacza był dla mnie wielkim wyzwaniem. Owszem czułem się za kierownicą bardzo dobrze. Byłem jednak świadomy tego, że jeśli atak złapie mnie w drodze to mogę zabić nas wszystkich.

    Rano w dzień wyjazdu oświadczyłem rodzinie, że nigdzie nie pojadę. Kłótnie, negocjacje, prośby i groźby trwały do 14:00, o tej godzinie wsiedliśmy do samochodu i wieczorem byliśmy w Karpaczu. Ja wykończony drogą i atakami w czasie podróży na miejscu zapomniałem o wszystkim. Przeżyliśmy najwspanialsze wakacje w życiu. Później moja żona i córka zaczęły rozumieć jaki mam problem i na wakacje jeździliśmy do bliższych miejscowości nad jeziora i też było fajnie.

    Po śmierci mojego ojca, żona postanowiła wziąć ze mną rozwód. Jej potrzebny był facet a nie taka wystraszona biedna myszka jak ja. Zgodziłem się na to i po roku czasu byliśmy już po rozwodzie i po podziale majątku. Był to najtrudniejszy okres w moim życiu. Ta suka najpierw chciała od nas odejść. Potem coś jej jednak się odmieniło i zaczęła walczyć o córkę. Zmieniała zdanie co kilka dni ale sąd wydał wyrok nie typowy i miałem do córki większe prawa niż ona.

    Musiałem zadbać o wyżywienie nas obojga i inne tego typu sprawy. Starałem się wszystko zrobić jak należy. Znalazłem nawet pracę na 8 godzin aby nie być zależnym tylko od prowizji, która była zmienna, raz wielka raz zerowa. Tak minęło kilka miesięcy po których nastąpił kataklizm.

    O nim jednak następnym razem.

  7. Jeśli wątek nie zostanie zamknięty, zobaczycie co było dalej. Te dwa opowiadania to dopiero wstęp.

    NIE POWSTRZYMACIE MNIE PRZED WYZDROWIENIEM, mam swoje cele w życiu i swoje marzenia i żadne leki mi w tym nie przeszkodzą. Laima wydaje mi się, że bardzo kochasz swoją chorobę i boisz się zobaczyć, że ktoś inny może wygrać z nerwicą lękową. Ty tego się właśnie boisz! Boisz się że jeśli mnie się uda, to nie będzie usprawiedliwienia dla Ciebie na pozostanie w tej chorobie. Nie boisz się o mnie tylko o siebie.

    Mnie tu nic złego spotkać nie może. Już swoje wycierpiałem. Chcę być WOLNY i będę i to za kilka tygodni o ile nie dni. Tobie też proponuję wybranie wolności no chyba, że jest Ci dobrze z tym, a to już inna sprawa.

     

    -- 19 wrz 2011, 23:56 --

     

    Spylacz, Widzę miedzy nami pewne podobieństwa. Ja walczę ze swoimi lękami już ponad 20 lat. Był taki czas ,że w ogóle nie wychodziłam z domu. Ale pomimo to ,też zawsze potrafiłam sobie zorganizować tak życie , żeby dać radę. Zdarzyło mi się wręcz wymyślić pracę, tak ,żeby dać radę wykonywać ją mi mimo lęków i ograniczeń jakie przez nie miałam.

     

    Też zauważyłem te podobieństwa - chyba w wątku "Uciekanie" . Pozdrówka Wiolu

  8. Spylacz,

    Szkoda, że tylko bawisz się tu w terapię grupową.

    No, ...chyba, że traktujesz to jako zabawę, słuchasz rad forumowiczów, a potem się z tego śmiejesz.

    Nie istnieje coś takiego jak terapia online, mam nadzieję, ze o tym wiesz.

     

    Na terapię grupową musiałbym dojeżdżać 45 km ( nie wykonalne teraz )

    Nie śmieję się z ludzi nigdy!!!!!!!!!!!!!!!!! Doświadczyłem życia i wiem, że nikogo nie wolno oceniać. Ty wyciągasz wnioski pochopnie oskarżając mnie o coś czego nie zrobiłem a nawet nie miałem zamiaru zrobić. Obraziłaś mnie tym bardzo!!! Dałaś się wciągnąć w dyskusje komuś kto jest przeciwko mnie i przez to stałaś się nie obiektywna.

    Nie istnieje coś takiego jak moja zgoda na lęki , mam nadzieję, że o tym wiesz.

     

    Jeśli nie zamkniesz tego wątku, to będę kontynuował i traktował poważnie to co robię. Jeśli go zamkniesz, to będę się z Ciebie śmiał!

     

    -- 19 wrz 2011, 23:27 --

     

    Laima Słowo WOLNOŚĆ wystarczy na odpowiedź.

  9. Dziewczyny nie obawiajcie się o mnie. Wiem co robię, za kilka tygodni będę do Was pisał pozdrowienia z wycieczek. Moniko dziś wiem co było tym zapalnikiem i nie był to wcale alkohol. Co najgorsze choć ja wiem o co w moim przypadku się sprawa rozbija, to dwa poprzednie wpisy napisałem wbrew sobie właśnie w tej kwestii kłamliwie. Chowam więc tę przyczynę nawet tutaj gdzie jestem anonimowy. Kiedy się odważę o nim napisać będzie dużo łatwiej.

     

    Laima nie tylko Twoje zdanie jest najważniejsze. Myślisz, że masz rację bo akurat w twoim przypadku podobny eksperyment się nie udał. Zapewniam Cię, że większa krzywdę zrobię sobie wycofując się.

    Skąd w tobie tyle wiary w psychologów? Kiedy ja miałem pierwsze lęki oni jeszcze nie uczyli się o tym na studiach w Polsce.

  10. Miałem to napisać jutro ale tak sobie pomyślałem, że szkoda czasu. Potrzebuję szybko się z tego otrząsnąć bo siedzę w domu w depresji i trzymam ciągle palec na tętnicy sprawdzając czy żyję :why::why::why::why::why::why::why:

     

    Lęki przejmują nade mną władzę

    Po tym jak straciłem pracę w zakładzie produkcyjnym lęki opanowały moje życie i górowały nade mną przez jakieś 10 lat ograniczając mnie i sprawiając, że czułem się nic nie warty.

    Nie przeszkodziły mi jednak w podjęciu kolejnej pracy. Owszem przeszkadzały mi ale miałem wsparcie ze strony swoich rodziców i dawałem radę. Moja kolejna praca a właściwie jej charakter był wynikiem lęków. Nie dałbym rady pracować na 8 godzin bo lęki miałem codziennie. Trafiła mi sie praca w dziale sprzedaży pewnej firmy, w której byłem zatrudniony na umowie agencyjnej i to ja decydowałem kiedy pracuję a kiedy nie. Żyłem wtedy z prowizji od sprzedanych produktów i żyło mi się bardzo fajnie.

    Okazało się, że lęki dopadały mnie tylko rano a wieczorem byłem od nich całkowicie wolny. Mogłem więc umawiać się na spotkania sprzedażowe z klientami na godziny wieczorne. Takie godziny spotkań odpowiadały moim klientom i wkrótce okazało sie, że zaczynam odnosić sukcesy w sprzedaży. Na moje konto zaczęła wpływać coraz większa gotówka, co się urwało w najmniej odpowiednim momencie ale o tym następnym razem.

    Pracując w swoim dogodnym systemie, rano jestem w domu. Żona w pracy, dziecko w przedszkolu a ja w domu z lękami. Nie miałem na nie sposobu. Nie pomagał żaden lek przypisany przez psychiatrę a o terapii nawet nie wiedziałem, że taka jest możliwa. W tamtym czasie chyba nie były one dostępne.

    Siedzę więc w domu i męczę się. Ciągle słyszę w uszach bicie swojego serca, które podejrzewam o to, że jest chore - niesłusznie.

    Było mi wtedy dość dobrze. Zarabiałem wcale nie małe pieniądze ale wszystko było nic nie warte bo miałem ciągłe lęki. Któregoś dnia kupiłem sobie piwo. Po jego wypiciu stwierdziłem, że leki ustąpiły i że czuję się dobrze. Znalazłem więc sposób??? Następnym razem podczas ataku wychlałem piwo jednym duszkiem - atak minął. I zaczęło się trzy miesiące piwkowania. Nadal jestem dobrym sprzedawcą, nadal jeszcze zarabiam kasę a nawet otrzymuję nagrodę honorową od firmy.* Niestety boję się wtedy wytrzeźwieć bo wiązałoby się to z powrotem lęków. Upijam się więc kilka razy w tygodniu - mój rekord to 12 piw w jeden poranek. Któregoś dnia postanawiam z tym skończyć i trzeźwieję. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Po kilku dniach nie mogłem już wyjść z domu. Psychiatra przychodził do mnie do domu używając różnych podstępów abym go wpuścil - udawało mu się tylko dlatego bo choć w niego wątpiłem to jednak na niego liczyłem. Przynosił mi różne leki do domu. Po zażyciu jednego z nich przyszła mi do głowy myśl aby wyskoczyć przez balkon i skończyć tę męczarnię. Wygoniłem tę myśl szybko z głowy ale już więcej tego leku nie brałem i do dziś boję się leków. Wtedy psychiatra przypisał mi afobam. Początkowo mi on nie pomagał, dziś jednak wiem, że to dzięki temu lekowi wyszedłem dwa razy ze stanów ciężkiej choroby. Nigdy nie zażywałem więcej niż 0,5mg na dobę, bałem się większych dawek.

    Wtedy właśnie miał miejsce mój pierwszy pojedynek z lękami. Kiedy przez kilka dni nie mogłem wyjść z domu, kiedy nie mogłem siedzieć w środku między żoną a córką, kiedy ciągle trzymałem palec na pulsie, postanowiłem że podejmę pierwszą próbę walki.

    Moim pierwszym celem było zejście na półpiętro klatki schodowej. Udało się to za drugim razem. Za trzecim razem zszedłem wieczorem ( rano było to nie wykonalne), NA SAM DÓŁ KLATKI PRZED DRZWI WEJŚCIOWE! Następnym razem zdobyłem ławkę stojącą trzy metry od drzwi do klatki. W końcu dotarłem do sklepiku osiedlowego i kupiłem sobie w nagrodę piwo a dziecku cukierki kokosowe :)

    Zaczynałem powiększać swoje terytorium. Niestety wtedy miałem jakieś dziwne ograniczenie ruchowo umysłowe. Wydawało mi się, że nie potrafię chodzić. Chodziłem owszem sprawnie ale myślałem , że mam na to za mało siły. Wsiadłem więc na rower i zacząłem nim jeździć. Okazało się, że na rowerze nie mam ograniczeń. Problem był jednak wtedy gdy musiałem z tego roweru zsiąść i wejść do sklepu czy banku. Pamiętam jak dziś, że miałem ochotę podjechać rowerem do okienka w banku :brawo::brawo::brawo::brawo:

    Nie dawałem rady wybrać pieniędzy z konta. Nie było jeszcze wtedy bankomatów. Musiałem więc wypisywać czeki, które ktoś z moich bliskich ( najczęściej ojciec) zamieniali na gotówkę.

    Co ciekawe idąc do klienta, czy też rozmawiając przez telefon nie mam problemów. Wkrótce zacząłem więc znowu zdobywać kolejnych klientów dojeżdżając do nich na rowerze. Któregoś dnia wychodząc z domu klienta zauważyłem, że nie ma mojego roweru - A TO POLSKA WŁAŚNIE!!! Musiałem wrócić do domu na piechotę co nie było łatwe - odległość jakieś 300 m była bez roweru nie do przejścia! Pech chciał dla złodziei, że był wieczór, czyli pora dnia w której byłem wolny od lęków. Idąc do domu zauważyłem jak złodzieje wkladają mój rower do samochodu. Ja mam ataki lęku panicznego co nie znaczy, że jestem tchórzem. Przeciwnie oprócz lęku nie boję się niczego. Złodziei też się nie bałem, za to oni przestraszyli się mnie i potulnie oddali mój rower.

    Bardzo mi przeszkadzała niemożność chodzenia na nogach. Wybierałem się więc wieczorami rowerem do parku. Przywiązywałem rower do drzewa ( doświadczenie) i odchodziłem od niego codziennie coraz dalej.

    W ten sposób po kilku tygodniach uwierzyłem w swoje nogi i zaczynałem chodzić pieszo. Kolejnym problemem do pokonania było dotarcie do klienta spoza miasta lub też na szkolenie do firmy ( 45km). O tym jednak napiszę następnym razem.

     

    * Wyjazd po nagrodę okazał się prawie nie możliwy do wykonania. Nagrodę jednak odebrałem osobiście.

  11. Laima, to moja prywatna wojna nie obawiaj się o jej wynik, będzie wygrana. Brałem udział w dwóch terapiach grupowych i na każdej z nich psychologowie siedzieli jak mumie. Na drugiej jednak zrozumiałem o co w tym chodzi i będę tu nadawał wszystko aż do skutku. Moim zdaniem cenniejsza radę dostanę od ludzi, którzy znają lęki z własnego doświadczenia a nie z książek. Zależy mi na szczerych komentarzach w tym wątku, takich zatroskanych jak Twój też, ale przede wszystkim oczekuję, że mnie ktoś tu mocno zruga.

     

    -- 19 wrz 2011, 21:08 --

     

    Laima nawet nie wiesz jak cenne są rady i wnioski nie trafione. W moim przypadku alkohol nie jest głównym rozgrywającym, brał udział w tej chorobie tylko przez kilka miesięcy o czym napiszę w następnym "odcinku". Alkohol to ślepa uliczka w moich poszukiwaniach przyczyny. Napisałem o nim, bo zależy mi na opisaniu prawdy. Ja nie mam lęków przez alkohol, choć pojawiły się w życiu w okresie, kiedy go piłem dość sporo.

     

    Laima i EvilAngel22 pozostańcie tutaj proszę, jesteście cenni dla mnie.

  12. Moje pierwsze spotkanie z lękiem

     

    Było to mniej więcej piętnaście lat temu. Byłem młody i silny a świat stał przede mną otworem. Miałem żonę i córkę, którą bardzo kochałem i z którą łączyła mnie mocna więź.

    Po trzech latach pracy w Urzędzie na wysokim poważanym stanowisku, z dnia na dzień straciłem pracę. Nic jednak się nie stało miałem mnóstwo znajomych i mimo wysokiego bezrobocia jakie panowało w moim mieście już po dwóch miesiącach dostałem nowa pracę. Mało tego zarabiałem trzy razy więcej niż w Urzędzie byłem więc szczęśliwy. Pracę miałem jednak ciężką. Chodziłem na 4:00 rano i często wracałem po 19:00, no ale coś za coś ...

    Pracowałem na stanowisku kierownika w zakładzie produkcyjnym. Miałem dość dużo na głowie a moja praca polegała na częstych kontaktach z ludźmi poza zakładem pracy. Firma pomogła mi kupić samochód abym był bardziej mobilny. Niestety kontakty z ludźmi z jakimi współpracowałem polegały często na wypiciu kielicha. Byłem więc co dziennie lekko wstawiony, co nie uszło uwadze policji. Odebrano mi prawo jazdy na samochód osobowy. Takie to były jeszcze wtedy czasy, że na czym cię złapali na to odbierali prawko. Przesiadłem się więc do Żuka ( pamiętacie ten samochód?). Żukiem jeździł też kierowca zaopatrzeniowiec, więc wymienialiśmy się tym samochodem, a wkrótce też zaczęliśmy pomagać sobie w pracy i staliśmy się świetnym duetem.

    Któregoś ranka, jeszcze zanim załoga pojawiła się na hali produkcyjnej ja po coś tam poszedłem. Dziś nie pamiętam po co?

    Byłem nie wyspany i skacowany, nieco głodny ale ogólnie czułem się dobrze i miałem świetny nastrój.

    Stojąc na hali nagle poczułem , że słabnę. Obraz zaczął mi się rozmywać w oczach i wszystko woków zaczęło wirować. Nie wiedziałem co się dzieje... Wszystko po chwili ustąpiło i wtedy mnie dopadło. Nagle zacząłem się potwornie bać. Serce zaczęło łomotać jak zwariowane i nie mogłem oddychać. Myślałem, że mam zawał, że umieram, wystraszyłem się tego bardzo. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Skołowany wróciłem do biura gdzie była już księgowa i inni pracownicy. W międzyczasie wszystko mi przeszło i wróciło do normy. Ja jednak od tamtej pory byłem niespokojny, nie wiedziałem jeszcze co mi jest i długo przyszło mi czekać aż dowiem się co to za choroba.

    Ten poranny atak wystraszył mnie ale nie miałem powodu aby lecieć do lekarza bo wszystko minęło bez żadnych odczuwalnych skutków. Pewnie zapomniałbym o tym ataku, gdyby nie to, że te ataki zaczęły pojawiać się coraz częściej i częściej. Ataki były coraz silniejsze i dłuższe a ja coraz bardziej wystraszony. Wtedy kierowca zawsze woził mnie do pogotowia ratunkowego z którego uciekałem bo się bałem. W końcu moje wizyty w pogotowiu były już tak częste, że lekarz skierował mnie na EKG. Okazało się, że serducho jest zdrowe. Mnie jednak ta diagnoza nie wystarczyła i ciągle podejrzewałem, że to właśnie serce jest chore. Ono właśnie wtedy dawało mi się najbardziej we znaki. W czasie ataku lęku uderzało mocno i bardzo szybko. Zaczęło mnie to bardzo martwić i byłem przerażony. Ataki pojawiały się prawie codziennie a ja zacząłem wpadać w panikę.

    Jakiś miesiąc po tym pierwszym ataku moją firmę zlikwidowano a ja zostałem tym razem na lodzie. Musiałem jakoś zadbać o rodzinę ale jak to zrobić nie mając pracy a w zamian mając te paskudne ataki? Byłem załamany i przygnębiony. Wkrótce jednak znalazłem rozwiązanie swoich problemów z pracą. Lęki jednak nie ustąpiły mi wtedy i męczyłem się z nimi przez około 10 lat. O tym jednak napisze innym razem.

  13. Wstęp

     

    Wątek ten rozpoczynam w celu pozbycia się moich lęków raz na zawsze. Mam już ich dosyć nie są mi do niczego potrzebne, przeszkadzają mi w osiąganiu moich celów, i marzeń, blokują życie, odbierają przyjaciół i bliskich. Czas więc aby wymierzyć sprawiedliwość i zniszczyć je raz na zawsze.

    Moja historia z lękami trwa już od 15 lat. Postaram się w tym wątku opisać dokładnie to co pamiętam. Chcę na podstawie swoich wspomnień dojść do sedna sprawy, do przyczyny moich lęków. Będę więc tu bardzo szczery bo tylko w ten sposób mogę osiągnąć swój cel. Traktuję to pisanie jako swoją autoterapię, bo nie mam możliwości teraz wziąć udziału w żadnej terapii grupowej - najbliższe grupy wsparcia znajdują się w innym mieście, a lęki nie pozwalają mi na podróże. Będziecie więc forumowicze moją grupą terapeutyczną :) Proszę nie wahajcie się pisać o mnie źle ani dobrze. Jedno i drugie będzie dla mnie pomocne. Walczę o swoje życie i nie mam zamiaru przegrać.

    Jutro opiszę swoje pierwsze spotkanie z lękiem. Mimo iż wydarzyło się ono 15 lat temu pamiętam je bardzo dokładnie. Tego się nie zapomina.

  14. Witam.

    Pozwólcie, że się podłączę. W tym wątku opisujemy ataki i sposób w jaki sobie z nimi radzimy.

    W moim przypadku sprawa wygląda tak, że mam w życiu okresy w których jestem zdrowy i kiedy jestem chory. W okresie zdrowym nie mam żadnych ataków i nic mi nie dolega, czuję się świetnie i śmieję się z siebie, że czegoś się kiedyś bałem.

    W okresie chorym ( właśnie się w nim znajduję) lęki towarzyszą mi non stop. Napadają w przeróżnych miejscach z różną siłą. Opisywanie ich nie ma sensu bo wcześniej już to zrobiliście. Dodam tylko, że mój atak lęku kończy się wpadaniem w panikę i ucieczką do bezpiecznego miejsca.

    Okresy chore przychodzą zawsze tuż przed jakimś nieszczęściem jakby je zapowiadając. Z reguły jest to utrata pracy, przy czym co ciekawe łapią mnie jeszcze przed tym kiedy dowiaduję się o tym, że zamykają mi firmę :). Ostatnio pracowałem w dwóch różnych bankach i na jakiś miesiąc przed zamknięciem oddziałów ja już byłem na zwolnieniu lekarskim bez szansy na wyjście z domu a tym samym na pójście do pracy. Choroba więc jakby przewiduje zdarzenia i w pewnym sensie mnie chroni bo daje czas na znalezienie nowej pracy. Tylko nie pytajcie skąd ta moja choroba wie, że będzie likwidacja placówki skoro nie wiedzą o tym nawet przełożeni. Kiedyś ja byłem przełożonym i lęki dopadły mnie tuż przed tym kiedy zlikwidowano mi firmę. Ciągle więc zapowiadają w moim życiu zmiany o których ja sam nie wiem. Nie jestem przesądny ani nie wierzę w różne takie tam sprawy. Jednak zauważyłem właśnie że tak w moim życiu jest. Pojawia się choroba a potem likwidują mi miejsce pracy. Ja zawsze mam czas na ogarnięcie się bo oczywiście dostaję zwolnienia lekarskie. Schemat ten powtórzył się już trzy razy więc powiązałem fakty i o tym piszę.

    Wracając jednak do pytania: "jak sobie radzimy?" odpowiem, że ja sobie nie radzę. Kiedy mam okres choroby i wykwitu lęków nie daję rady, zamykam się w domu, zamykam się w sobie, nie jestem w stanie nic zrobić. Potem to wszystko przechodzi i jest normalnie bez lęków.

    Teraz jestem w chorobie. Boję się wstać z łóżka, boję się do niego położyć, boję się zasnąć i boję się przebudzić. Nie mogę się przemieszczać niczym innym jak rowerem. W obecnym wykwicie choroby mogę jednak chodzić do sklepów i nie mam tam lęków nawet w najdłuższych kolejkach. Trzecie więc spotkanie z chorobą przechodzi łatwiej niż wcześniejsze kiedy to byłem uwięziony w mieszkaniu. Nie mogę jednak pojechać do żadnego innego miasta a mam taką potrzebę. Jest ze mną źle i zdaję sobie z tego sprawę dlatego otworzę jutro nowy wątek, w którym opiszę powoli swoje 15letnie doświadczenia z moją chorobą. Opiszę wszystko dokładnie bo mam zamiar wyleczyć się z tego dziadostwa tym razem na stałe. Zbiorę więc wszystkie swoje myśli do kupy i spróbuję sam sobie pomóc. Może się do mnie przyłączycie i zadziałamy razem.

  15. TakaSobieJednaJa Na egzaminie ustnym powiedz egzaminatorowi o swoim problemie. Ja bym tak zrobił. Kiedyś krempowałem się ludziom mówić , że mam lęki ale któregoś dnia takie mnie dopadły, że musiałem powiedzieć. Nie pamiętam komu nawet ale wiem, że wtedy mi przeszły od razu.

    Afobam, czy Zomiren to bardzo dobre rozwiązanie na ten egzamin.

     

    Nakręciłaś się więc się odkrec. Przerwij to czymś. Czymkolwiek.

     

    -- 16 wrz 2011, 22:55 --

     

    Nie było mnie tu trochę.

    TakaSobieJednaJa ciekawi mnie czy Ci się udało?

    Ja w ostatnich dwóch dniach stoczyłem dwa wygrane pojedynki z lękami i nie uciekłem. Nie mogę jednak napisać nic więcej.

    Muszę odszukać na forum odpowiedni dla siebie wątek i zabrać się za te lęki bo ostatnio ich coraz więcej i czuję, że mnie osaczą. :cry:

     

    -- 25 wrz 2011, 12:26 --

     

    Dziś spróbuję nie uciec przed lękami. Jadę nad swoje ulubione jezioro ( 18 km). Dawno tam nie byłem. W okresie, w którym byłem zdrowy nie miałem jakoś czasu, a teraz chcę spełnić swoje marzenie i zobaczyć to uroczysko. Od rana się zbieram i nie mogę wyruszyć. Taka dziwna wersja ucieczki a więc nie wyruszenie w podróż. Ucieczka przez bierność. Za parę minut wyłączę komputer i wsiądę do samochodu. Zobaczymy...

     

    -- 04 lis 2011, 21:43 --

     

    Dojechałem wtedy nad to piękne jezioro. Całą drogę miałem lęki ale dojechałem. Ciągle mam nawroty lęków ale już są coraz słabsze. Najbardziej mnie zastanawia moja postawa w sklepach. Nic to nadzwyczajnego dostać ataku lęku w kolejce do kasy, prawda? Kiedyś zostawiłem nawet zakupy i spyliłem a dziś kiedy mnie łapią lęki kolejkowe to sobie mówię: Ok złapaliście mnie to sobie mnie trzymajcie. Ja poczekam na swoja kolej i tak mi nic nie zrobicie ... Staję, zapieram się i czekam co się wydarzy. Zawsze przecież mogę uciec - w każdej chwili. Już się nie martwię tym "co ludzie powiedzą, mam to w nosie" - Stoję więc sobie i rozkoszuję się lękami a one ZNIKAJĄ!!! - Lęki ode mnie spylają.

    Coś musi być w tym uciekaniu bo albo ja uciekam albo lęki uciekają :yeah:

  16. TakaSobieJednaJa Pewnie nie jesteś wyjątkiem, tylko jeszcze nikt się tu z tym nie pojawił.

    Teraz jesteś już chyba za mocno nakręcona jak widzę. Postaraj się to przerwać. Zapomnij o tym co Cię czeka. ie wiem wyjdź do kina czy gdzie lubisz. Rób coś co sprawia Ci przyjemność. Zapomnij o tym egzaminie!. Masz wiedzę więc go zdasz!

    Jeszcze mi powiedz czy egzamin jest ustny czy pisemny?

  17. TakaSobieJednaJa Do soboty dużo czasu - dasz radę. Jeśli zależy Ci na tym egzaminie to się dostaniesz na niego.

    Ja mam w takich trudnych sytuacjach dwa rozwiązania.

    1) Jadę z kimś kto jest na tyle życzliwy aby poświęcić dla mnie czas i to zawsze pomaga.

    2) Przejmuję kontrolę nad wydarzeniami ( uwaga niebezpieczne bo czasem drobna sprawa potrafi rozwalić cały plan ale zawsze można wziąć poprawkę). Polega to na tym, że planuję dosłownie wszystko zaczynając od rzeczy które mam zabrać, poprzez ubrania, leki i inne potrzebne gadżety. Potem ustalam trasę spisując na kartce wszystko co mnie spotka po drodze. Głównie spisuję przystanki, wioski i miejscowości jakie będę mijał. Tak przygotowany odnoszę wrażenie, że panuję nad wszystkim. Ważne jest jeszcze aby usiąść w autobusie czy pociągu w miejscu dla nas bezpiecznym. Tu czasem planowanie zawodzi bo mogą te miejsca być zajęte i trzeba wziąć poprawkę, wmawiając sobie, że to nasze wolne miejsce było lepsze od wcześniej wymyślonego i, że wybraliśmy je świadomie.

    I teraz najważniejsze i najtrudniejsze. Trzeba przejąć kontrolę nad myślami bo to w nich wszystko się dzieje. Mnie czasem pomagała książka. Niestety nie zawsze. Wymyśliłem więc inny sposób, który ma wiele wspólnego z punktem 1. Czyli jeśli nie mogę nikogo ze sobą zabrać, to w czasie jazdy jestem na telefonie z zaufaną osobą. Rozmawiam z nią do czasu kiedy na 100% wiem, że już będzie wszystko dobrze. Praktycznie ta osoba jest ciągle ze mną. Rozmowa może być na różne tematy nawet możesz opisywać atak lęku jaki przechodzisz, ważne aby mówić, czyli zająć umysł, nie pozwolić aby lęk był myślą przewodnią.

    To są moje sposoby, które pomagają w 95% przypadków. Mam nadzieję, że Tobie też pomogą.

    Może inni forumowicze wniosą tu swoje doświadczenia i sposoby na pokonywanie lęku i jak poskładasz wszystko do kupy to będziesz na tyle mocna, że dojedziesz i zdasz ten egzamin.

    I jeszcze jedno TakaSobieJednaJa Ty nie masz prawa uciekać lepiej ode mnie, Jam tu jest Spylacz - arcymistrz i nawet nie próbuj mnie naśladować bo nie dasz rady :)

    Bierz leki i przestań się tym zamartwiać - dasz radę.

  18. Jestem znowu.

    Miałem trochę pracy i nie było czasu aby tutaj zajrzeć.

    Poruszyliście wiele kwestii w czasie mojej nieobecności. Spróbuję się do nich ustosunkować.

    Tak dojechałem do hurtowni i wróciłem. Po drodze nie było lęków i wszystko było ok. Jestem jednak ciągle w stanie nerwicowego osłabienia, czyli nie jestem sobą. Wolę dzwonić do ludzi niż się z nimi spotkać. Nie wiem co będzie przy następnej podróży a ja muszę jeździć bo taką mam pracę i takie hobby. No ale dość tego bo to nie istotne.

     

    Paranoja Już teraz wiem, że jesteś kobietą. Wprowadzacie mnie tu w błąd tymi dziwnymi zdjęciami. Kiedyś też wstawię jakiś avatar ale jeszcze nie teraz. Na innych forach pokazuję swoje zdjęcie. Tutaj niestety, ponieważ mam zamiar dość mocno się otworzyć terapeutycznie, nie pokażę jak wyglądam i nie podam żadnych linków.

    Dziewczyno piszesz o lęku prawdziwym przed czymś realnym, bo tylko takich doświadczyłaś. Nigdy chyba nie dopadł Cię sam lęk, a tym bardziej lęk przed lękiem i atak paniki w związku z tym. Chciałbym jednak wytłumaczyć Ci na czym polega napad lęku abyś wiedziała z czym mam do czynienia ( mamy). Spróbuj sobie więc wyobrazić swój strach przed ciemnością i tymi oczyma, których się boisz. Przypomnij sobie ten stan lęku przed tym czego się boisz. Pozostań z tym samym lękiem w słoneczny dzień, kiedy nie ma zagrożenia. Jeśli mi się udało to pewnie wiesz już o co chodzi.

    Otóż ja nie jestem lękliwy. Nie boję się ciemności, wysokości i żadnych innych rzeczy, przed którymi innym przechodzą ciarki po plecach. Nie mam czegoś takiego. Mam napady lęków (stanów lękowych, przed niczym). Jest to bardzo nie przyjemne doznanie. Tracę wtedy ostrość wzroku, nie potrafię myśleć racjonalnie, serce rozpędza się jak szalone, pocę się, mam mdłości itd. Wszystko to w sytuacjach kiedy jest zupełnie bezpiecznie, na przykład w busiku albo na jakimś szkoleniu czy też w długiej kolejce do kasy w markecie. W takich sytuacjach dostaję też ataku paniki a jak panika to trzeba spierdzielać i nie ma dyskusji.

    Wszystko byłoby fajnie i może dałoby się to wytrzymać przy kolejnej próbie gdyby nie dodatkowa atrakcja, czyli lęk przed lękiem. Już nie sam lęk tylko lęk przed nim. Paraliżujący i rozwalający wszelkie plany, zmuszający do rezygnacji z planów a nawet życiowych marzeń.

    Paranojo Lek o którym tu piszę (my) nie jest strachem. Myślę, że inni lękowcy podobnie jak ja nie znają uczucia strachu :):):)

     

    Fiolka34 Dzięki za brawa ale nie są potrzebne, nie było pojedynku :) Będzie i opisze tę walkę kiedyś.

     

    Wiolu Widzę, że rady Paranoi do Ciebie nie przemawiają. Fakt rozmijają się one z sednem sprawy, ale.. No właśnie Paranoja ma swój sposób na pokonywanie problemow - twardo, za łeb i gotowe! Czasem jest to jedyny sposób, ale w naszym przypadku nie do końca działa. Przekonałem się, że właśnie wtedy lęk jest silniejszy. Moją metodą jest zrobienie go w konia, wykiwanie, uśpienie. Tak się przed tym bronię, przewidując sytuacje kiedy mnie lęk może dopaść. Gorzej jest wtedy gdy tego nie przewidzę.

     

    TakaSobieJednaJA 200 km to dużo na te studnia. Co będzie jeśli lęk dorwie Cię w czasie jazdy na egzamin? Masz jakiś sposób aby Cię nie dopadł? Kiedyś lekarz podsunął mi pomysł jak zapanować nad sobą w takiej sytuacji. Wtedy to zadziałało. Dziś już jednak nie mam czasu aby to napisać. Jeśli chcesz to zrobię to przy następnej tu wizycie.

×