Widzę na forum, że wypowiada się sporo osób chorych. Są również osoby, które są z partnerami, którzy są chorzy.
Moja żona zachowuje w sposób przypominający natręctwa. Oczywiście u doktora żadnego nie była. Nie ma odpowiedzi dlaczego.
Bardzo często się myje.
Jeśli jesteśmy w swoim domu to myje ręce za każdym razem po: włączeniu światła, ugotowaniu herbaty w czajniku, wyjęciu z lodówki np. jogurtu - idzie myć, paluszki, chipsy - wszystko w opakowaniach. Oczywiście na początku dokładnie sprawdza, czy nie ma jakiegos brudu. Brud u niej = szczątki krwi, strupy, itp. , nie brud normalny. To strach przed krwią w każdej postaci, a przede wszystkim różne malutkie strupki.
Tyle razy mówię, żeby umyła kontakt, czajnik, drzwi balkonowe, wejściowe, ja w końcu myję, a ona i tak myje ręce po tym. Wody idzie mnóstwo.
Co ciekawe jeżeli jest w obcym domu to tak się nie zachowuje. W domu rodziców również nie. Tylko u siebie w domu. Czytałem, gdzieś, że dom jest ostoją, bezpieczeństwem i prawdopodobnie dlatego tam chce mieć sterylne warunki. Oczywiście jak przychodzi do domu to również myjemy ręce, to zrozumiałe. Ale nie dosyć, że ja umyje tę ręce do pach to i tak musi je skontrolować, czy są mokre, czy aby na pewno umyłem. Jeśli przeoczy jak umyłem i już widzi wytarte ręce, to chcę żebym jeszcze raz umył.
Moje pytanie brzmi:
Czy mam myć ręce za każdym razem jeśli tego oczekuje?
Stosowałem dwa rozwiązania - myłem dla świętego spokoju, ale jej, bo nie mojego.
I nie myłem. Jeśli nie umyłem zaczęło się błaganie, które przeradzało się w kłótnie, namolne namawianie do mycia, momentami dochodziło do jej krzyków, albo przychodziła, kazała umyć talerz lub brudziła mi specjalnie rękę, aby umyć.
Jak z tym walczyć? Czy ktoś ma podobne przypadki?