Skocz do zawartości
Nerwica.com

Songeur

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Songeur

  1. Jak mówiłem udam się do lekarza jak najszybciej o ile poniedziałek mnie nie popchnie w złą stronę. Na szczęście mój psycholog i psychiatra są w stałej współpracy, gdyż to ta sama placówka, więc problem braku informacji nie istnieje i to co powiem jednemu od razu leci do drugiego.
  2. Songeur

    Hejka :)

    Jak poznałeś, że to już koniec? Sam doświadczyłem już dwa razy złudnego ozdrowienia i chciałbym wiedzieć skąd masz pewność.
  3. Chyba każdy najpierw próbuję złagodzić ból otumaniaczami, gorzej gdy człowiek popada jeszcze w uzależnienie, a najgorszym jest to, że działa ono w dwójnasób : uzależnimy się od nowego stanu, w którym nie ma naszych problemów + sam organizm fizycznie zacznie łaknąć substancji. Ja zamiast alkoholu popadłem w narkotyki najróżniejszej maści. Do pewnego momentu tłumaczyłem to sobie jako zabawę, ale teraz zdaje sobie sprawę, że one są moim axis mundi. Nie lubię świata na trzeźwo, bo wtedy myślę, a myśli zazwyczaj bolą. Prawda jest taka, że nie jest najtrudniej ruszyć na terapię, najtrudniej jest umieć coś z niej wyciągnąć. Raz w tygodniu nawet w moich najgorszych byłem w stanie się ruszyć, ale cóż z tego skoro uciekało się potem w używki. Dopóki sami nie uznamy, że jesteśmy gotowi by sobie pomóc to nic z tego nie wychodzi, albo wychodzi na chwilę. Co nie zmienia faktu, że lepiej żeby wyszło na chwilę niż, żeby się zawaliło do reszty. Mimo tego, że się rozpadłem emocjonalnie i terapia nie daje mi tyle ile się spodziewałem to polecam Ci ją bo tylko to jest w stanie pomóc, nie używki, nie zbywanie problemu tylko pomoc specjalisty.
  4. Jestem leczony prywatnie tak i u psychiatry jak i u psychologa. Wybiorę się jak najszybciej do jednego i drugiego po poprawce, którą pewnie skopię co się skończy spacerem po Poniatowskim (taka moja mała tradycja polegająca na wybraniu "mojego" samochodu). A może się z alimentów wywinąć bo stuknęło mi 18 lat, a jak wiadomo to czyni mnie dorosłym wobec prawa i zwalnia rodzica z obowiązku łożenia na mnie jeśli się nie uczę (tak i ja tak i ojciec posługujemy się prawnikami, a jak wiadomo każdy argument jest dobry by cofnąć alimenty, a w moim wypadku będzie to niezdanie). Leki jak i terapia działały w miarę jeszcze do niedawna, ale po kolejnej rozprawie, jak przez dwie godziny sąd, mój prawnik i prawnik ojca wypytywali mnie o wszystko jest tylko gorzej. Sytuacja jest bardziej skomplikowana niż by się mogło wydawać, najgorszym w tym wszystkim jest to, że "szanowny" rodzic zarzuca mi kłam twierdząc, że zmyśliłem moją chorobę (i jest ona tylko przykrywką mojego lenistwa -pamiętamy, że jeszcze dwa lata temu nie miałem problemów ), a moja próba samobójcza była tylko samookaleczeniem spowodowanym zawodem miłosnym (notabene gówno prawda, bo zrobiłem sobie z żył zjeżdżalnie miesiąc przed owym zawodem). Najgorsze jest to, że potrafię się zalewać łzami cały dzień jak dziś, a teraz pisać tego posta z takimi odczuciami jakbym tłumaczył komuś jak zrobić konfitury.
  5. Moje problemy depresyjne zaczęły się już dwa lata temu, początkowo było to zwykłe wahania nastrojów i lekkie rozdrażnienie. Brałem to zawsze na karb sytuacji rodzinnej i częstych zmian zamieszkania oraz otoczenia (rozwód, przeprowadzka, etc). Wszystko jednak zaczęło się komplikować właśnie około dwóch lat temu, gdy ze zwykłej frustracji bądź po prostu smutku przeszedłem do poważnych problemów z samym sobą, które się skończyły próbą samobójczą (podciąłem sobie żyły w lewym nadgarstku trzymając rękę w ciepłej wodzie i zażyłem sporą dawkę leków). Traf chciał, że w pewnej chwili opadłem z sił i spadłem z fotela na którym miałem dokonać moich dni, leki nie odniosły żadnych efektów z uwagi na to, iż mam zahartowany organizm przez moje niezdrowe zainteresowanie narkotykami. Wszystko skończyło się wizytą w szpitalu i zadeptaniem problemu. Potem była kolejna przeprowadzka ( od ojca do matki) i tutaj znalazłem wsparcie. Skierowano mnie do lekarza psychiatry i psychologa, jestem pod stałą opieką i na lekach. W pewnym momencie poczułem się wolny od choroby i uwierzyłem w to, że jestem zdrowy. Skończyły się myśli, skończył się smutek, poprawiłem się w szkolę innymi słowy idylla. Wszystko jednak wróciło w wakacje gdy w jednej chwili z już normalnego nastolatka znowu zmieniłem się w kłębek nerwów i jedną wielką depresję. Nie zastanawiam się teraz CZY się zabić tylko JAK to zrobić by mieć pewność. Wyczerpałem cywilizowane sposoby pozbawienia się życia (jeszcze pozostaje sznur) i analizuje wszystko począwszy od skoku a skończywszy na przedawkowaniu heroiny (bo cóż może być lepszego od odpłynięcia na drugą stronę będąc na "haju"). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawrót zniweczył moje próby nauki do poprawek wakacyjnych co poskutkuje już drugim niezdaniem z powodu depresji, a to będzie moim gwoździem do trumny. Szkoła bardzo silnie na mnie teraz działa, gdyż przed chorobą nigdy z nią nie miałem problemów (nie byłem oczywiście mistrzem sztuk wszelakich, aczkolwiek słowa takie jak zagrożenie czy niezdanie traktowałem jak fantastykę). Teraz jest jednak inaczej. Moje możliwości się nie zmieniły, dalej umiem opanować w krótkim czasie to co jest mi potrzebne do szkoły, ale nie umiem już zdobywać motywacji, a gdy ona nadchodzi zazwyczaj jest za późno. Druga sprawa jest taka, że jak teraz nie zdam to moja sprawa alimentacyjna może okazać się fiaskiem (czyt. mój "kochający" ojciec się wywinie). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że do tej pory ojciec zawsze mnie wspierał i okazywał miłość, a od kiedy zaczęły się moje problemy to odsunął mnie od siebie. Mam teraz tylko mamę, ale nie umiem już mówić o moich problemach nawet Jej, sam uznaję się za żałosną jednostkę niezdolną do niczego więcej poza lamentowaniem i umartwianiem się nad sobą. Nie widzę, sensu w dalszej egzystencji pomimo, że całym sercem pragnę dostać się na studia i wieść w jakikolwiek sposób unormowane życie. Rozrywa mnie z jednej strony nienawiść do samego siebie i chęć życia dalej. Śmierć jednak jest łatwiejsza i idealnie się dopełnia z depresją, natomiast moje marzenia są niweczone przez chorobę. Czasem mam wrażenie, że jest mnie dwóch : ten który jeszcze umie być dawnym mną i ten, który już się poddał. Co raz częściej jestem niestety tym drugim. Na dobrą sprawę nie wiem co chcę osiągnąć pisząc tego posta i rejestrując się tu, bo cóż nowego się dowiem niż u mojego lekarza? To po prostu impuls. pomocy...
×