Jestem już 15 lat z mężczyzną. Miłość z ogólniaka. W kwietniu 2006 dowiedziałam się, że mój ukochany mnie zdradzał. Przez 10 m-cy z naszą koleżanką. To był szok. Straszna depresja. Oj bolało jak diabli. Nadal się z tego podnoszę. Czasem mam wrażenie że nie dam rady.
Kocham go i próbuję przebaczyć. Minęło 9 miesięcy a my jesteśmy razem wciąż w drodze ku lepszemu. Bardzo wiele się wydarzyło przez te ostatnie miesiące. Wpadając w czarny tunel obrazów zdrady i emocji związanych z tym przeżyciem, czułam i czuję, że to nie może trwać wiecznie. Że tego nie chcę. I że tak naprawdę najwięcej zależy ode mnie.
Jak z tego wychodzić? Chyba trzeba to przeżyć do końca. Na początku wypierałam to ze swoich myśli. On z nią zerwał, ale ona się zakochała. Była pewna, że on z nią będzie. Nie chciał jednak z nią być. Nie było lekko. Miałam w sobie tyle żalu. chciałam odejść. Ale on nie odpuszczał. Pierwsze miesiące to był koszmar. Ja płakałam po kątach - on nie bardzo mógł mi pomóc. Nie umiał. Myślał, że wybaczę, zapomnę i bedize ok. Nie ocenił do kończa rozmiarów strat. Ja też nie zdawałam sobie do końca tego, na co się skazuję, próbując wybaczyć. Niestety. Walczyłam sama ze sobą dla nas, dla naszej córki. Minęło kilka miesięcy, zanim on sam zdał sobie sprawę z tego, że nasz związek nigdy nie będzie taki sam. Albo się rozstaniemy i każdy będzie lizał sam swoje rany w smutku, nienawiści, żalu, albo jednak razem będziemy walczyć żeby stworzyć nową jakość życia. Wspólnego życia. I jesteśmy na tej drodze. Dokąd ona nas zaprowadzi? Nie wiem. Wiem jednak, że nie mogę patrzeć w przeszłość w sposób taki, że rozpamiętuję to co się stało - wywołując bezwiednie żal i ból. Wprowadzanie się w taki nastrój (co jest oczywiście naturalne, gdy przpływają te starszne obrazy) nie prowadzi do niczego dobrego. Wtedy jest mi ciężko. Czuję ból w klatce piersiowej, ogarnia mnie zniechęcenie do wszystkiego. Widzę wtedy bezsens życia, jakąś bezcelowosć. Ale teraz w takich momentach coraz szybciej przychodzi refleksja, ze nie tędy droga. Nie przez patrzenie w przeszłość wywołującą ból. Tylko przez skupienie się na tym co jest dziś. A dzień dzisiejszy jest wesoły, pełen radości, ciepła i bezpieczeństwa. Wspólnie sprawiamy, żeby dzień takim był. I oboje wiemy, ze musimy się o to starać. Inaczej nie ma sensu. Nie patrzę też w przyszłość przez pryzmat lęków. Staram się nie myśleć strachem.
Zapytacie jak to się dzieje, że tak można?
Napiszę więc jakie kroki ja podejmowałam. Chodziłam przez kilka miesięcy na psychoterapię (od kwietnia do września ub. roku). Nie pomogła mi w tym sensie jak się oczekuje - że pójdziesz do psychologa i Twoje problemy znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Raczej czas z psychologiem to był czas otwierania się na siebie. Czas wsłuchania w siebie, poznawania swoich bólów, lęków. Rozmowa z psycholożką prowadziła do zadawania sobie pytania czego chcę. Po zakończeniu terapii nie było jakoś lepiej, Ale proces wewnętrznej drogi już się rozpoczął. Poszłam za ciosem i zaczełam wychodzić z domu, szukać nowych znajomych. Takich babskich znajomości. Poszłam na festiwal rozwojowy dla kobiet : www.dojrzewalnia.pl . Poznałam mnóstwo wrażliwych kobiet. Tam poznałam też grupę wsparcia dla kobiet. Spotykamy się raz w miesiącu, zeby sobie porozmawiać przy kawie. Ale nie rozbieramy się psychologicznie. Bo po co. To jest coś, co każdy sam musi sobie zaserwować.
Czytam dużo ksiązek. Psychologicznych. Wiedza w nich zawarta daje możliwość zdystansowania się do własnego problemu. Spojrzenia z większej perspektywy na to co nas w życiu spotyka i jaki to ma sens.
Myślę, że dojrzewam powoli do istoty tego czym jest przebaczenie. Spora droga jeszcze przede mną, ale bardzo bym chciała znaleźć ukojenie w samej sobie. Dać sobie to, co tylko sama mogę sobie dać. Rozumiem na pewno jedno - życie w ciągłym żalu, nie przepracowanie krzywdy zadanej przez innego człowieka będzie dla każdego jak drzazga. Dopóki drzazga tkwi - będzie bolało. Wiecie do jakiego dochodzę wniosku? Że mogliśmy się rozstać. Ale przebaczyć osobie z którą się już nie jest jest dużo trudniej. Bedąc z mężem mam szansę na przejście procesu przebaczenia mniej dotkliwie. Wydaje się to nieprawdopodobne, prawda? Przez pierwsze miesiące myślałam zupełnie odwrotnie. Teraz widzę, że łatwiej jest, gdy masz przy sobie tą osobę, która upadła, ale pracuje nad naprawieniem zadanych przez siebie krzywd. Bo wtedy widzisz sens pracy nad przebaczeniem. Nad pozbyciem się wewnętrznej urazy, traumy, która tkwi głęboko po zdradzie. Nie wiem co z nami będzie. Czy w przyszłości będziemy razem. Teraz rozumiem, że los jest nieprzewidywalny. Nie można założyć z góry, że będziesz szzczęśliwy z kimś, ale nie możesz też założyć , że ten ktoś cię zdradzi. Nawet jeśli już to zrobił raz. Budowanie przyszłości zaczyna się od teraźniejszości. Kiedyś tego nie rozumiałam. Czasem uwierało mnie coś jak w bucie, ale żyłam tak, myśląc że kiedyś przyjdzie taki czas szczęścia. Teraz wiem, że nad tym trzeba pracować. A zacząć trzeba to tu i teraz.
Najważniejsza konkluzja dla mojego życia? Trauma jest czymś co może zabić. Ale jest też tym, co może nas wzmocnić, co może otworzyć nam nową szeroką drogę, na którą nigdy bym nie weszła bez tej właśnie traumy. Ta droga to droga do własnego wnętrza, do przyjrzenia się swoim lękom, niepokojom, marzeniom. Ale nie tylko przyjrzenia się temu - również droga poszukiwania narzędzi i sposobów radzenia sobie z samym sobą. Dla samego siebie.
Mogłam się poddać i załamać. Ale powiedziałam sobie - nie dam się. Bo jeśli się poddam, to tak jakbym zdradziła samą siebie. A raz już zostałam zdradzona. Wystarczy. Zdrada przez drugą osobę - nawet najbliższą nie jest tak dotkliwa jak zawieść samego siebie gdy tylko sami sobie możemy pomóc.
Życzę tego wszystkim, którzy są w krajobrazie po zdradzie. Za mnie też trzymajcie kciuki, bo długa droga przede mną.