Piszę, pierwszy raz przed tyloma ludźmi się otwieram. I nie wiem, od czego zacząć. Moje życie się zmieniło. Za bardzo i w złą stronę. Może wszystko wzięło się od tego, że 3 lata temu poroniłam i musiałam poradzić sobie z tym sama? Miałam wtedy 18 lat, rodzice starali się, abym jak najszybciej o tym zapomniała. Uporałam się z tym. Po dwóch latach. Teraz wiem, że tak już musiało się wydarzyć. Od dwóch lat nie mieszkam już w domu, przeprowadziłam się do Wrocławia. Na początku mi się podobało, jednak teraz nie potrafię się w nim odnaleźć. Moi znajomi zerwali ze mną kontakt, nagle zostałam sama. Gdyby nie mój partner, którego nie potrafię nazwać inaczej niż przyjeciel, z którym sypiam, pewnie wróciłabym do rodziców. Teraz mam pracę, uczę się, jednak każdy dzień zatruwają mi prześladowcze myśli. Bywa i tak, że przez sen budzę się bardziej zmęczona niż przed pójściem spać. Moje sny są chore i niezwykle realne. Kiedy wstaję i patrzę na to małe mieszkanko, za które muszę płacić prawie 1000 zł miesięcznie, robi mi się niedobrze. Mieszkam razem z moim przyjacielem. Po roku, jak zwykle w moich związkach, zaczęło się psuć. Chwilowe kłótnie przerodziły się w codzienne awantury. Robię mu jazdę a potem sama się dziwię, skąd mogło mi to przyjść do głowy. Ale wystarczy jego jedno niewłaściwe (wg mnie) słowo albo spojrzenie. On też już traci do mnie cierpliwość i nasz związek kruszeje. Miałam przed nim chłopaka, tego z którym zaszłam w ciążę, on był toksycznym człowiekiem. Moi wszyscy znajomi mi to mówili, a kiedy sama to dostrzegłam, byłam uwikłana w związek po uszy. Nie mogła się z tego wyrwać. Nie mogłam mówić tego co chciałam, moje zdanie zawsze było złe, nie mogłam ubierać się po swojemu, malować, nigdzie sama wychodzić, żeby się z kimś spotkać, a broń boże dać komuś całusa w policzek na powitanie. Nawet koleżankom. Wiem, że może nie w tej skali, ale te zachowania przeszły na mnie. I teraz obrywa się mojemu przyjacielowi. Nie potrafię sobie dziś poradzić. Z reguły nie lubię ludzi, stronię od zaludnionych miejsc, dużych miast. Najchętniej przeniosłabym się na jakieś totalne odludzie. Przeze mnie też mój przyjaciel traci swoich znajomych. Nie lubią mnie. Większość z nich studiuje psychologię, jednak żaden z nich nie jest w stanie zobaczyć, że coś mi jest. Ja też nie obnoszę się z tym. Tylko on wie, co siedzi w mojej głowie, choć opowiadam mu i tak tylko o namiastkach. Mam 22 lata, nic w życiu nie osiągnęłam, nie robię tego, co lubię, straciłam motywację do życia. Nie wiem, co mam ze sobą robić. Już nawet nie potrafię rozmawiać z ludźmi. Mówię tylko wtedy, kiedy muszę odpowiedzieć na pytanie. Bardzo chętnie poszłabym do psychologa, gdyby tylko było mnie na to stać, ale nawet i tu pojawia się taka myśl, że odprawi mnie z receptą i powie, żebym się tak nie przejmowała i że wszystko będzie dobrze. A mi jest coraz ciężej. Kiedyś wybuchnę. I nie wiem, co wtedy zrobię. Jezu, jak się cieszę, że to napisałam.