Skocz do zawartości
Nerwica.com

pathfinder

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez pathfinder

  1. Ja rano zwykle czuję się zaspany i skołowaciały. I teraz dwa przypadki: 1. Dzień pracujący: Po pół godzinie jest dobrze, w pracy kawa, w zależności od dnia - kawa mija dobrze, albo milcząco Od "wyniku" tej kawy (atmosfery) zależy dalszy dzień, raz jest dobrze, innym razem już cały dzień mam skopany. Potem koło południa dopada mnie mega-senność, ale na szczęście już niedługo koniec pracy. Po pracy zupełnie nie wiem co ze sobą zrobić, szukam sobie jakiegoś zajęcia żeby nie myśleć, najgorsze są wieczory, bo praktycznie każdy wieczór to gonitwa myśli, nerwy. Przyzwyczaiłem się już do tego, że zawsze na noc włączam sobie jakiś film, żeby odwrócić uwagę, żeby "wyjść trochę na zewnątrz". Potem już tylko rano się budzę, wyłączam kompa i znowu szykuję się do wyjścia do pracy. 2. Dzień wolny (albo np na zwolnieniu): Rano zaspany (jak na początku), gdzieś do 15 jest w miarę znośnie (pod warunkiem, że mam się czym zająć, bo ostatnio wszystko mi obrzydło), potem znowu zaczyna się nerw i gonitwa myśli Jak już nie wytrzymuję to wypijam piwo, włączam film i się kładę. Czasem zdarza mi się, że cały dzień mam ok. Ale to ostatnimi czasy wielka rzadkość. Zwykle jest tylko źle. Czuję się jak w "Dniu świra", albo "Dniu świstaka" - dzień w dzień wszystko tak samo, i to samo.
  2. zawsze byłem "nadwrażliwy", a muzyka odkąd pamiętam jest czymś, co ma na mnie przeogromny wpływ. od kiedy zaczęły się te moje problemy zdrowotne - jakoś sam z siebie przestałem oglądać "straszne" filmy (horrory, mordobicia, strzelanki itp), oglądam tylko same "ładne" i neutralne filmy (nie kojarzące mi się z nikim i niczym), oraz słucham pozytywnej muzyki. wiem jak to jest z tym radzeniem. sam mam taką pewną osobę, która od x czasu mówiła o problemach, wszyscy się od niej odwrócili "bo tylko smęci", zostałem tylko ja, a potem jeszcze trafiło się, że uratowałem jej życie (po połączeniu wszystkich faktów wygląda na próbę samobójczą). zupełnie inna bajka komuś doradzać, gdy wcale "nie należy się" do sytuacji, a co innego, gdy się coś samemu przeżywa. z dnia na dzień... nie to, że się licytuję, wcale nie mam takiego zamiaru. ja mam tak od ładnych kilku lat. szkoda, że nie ma tabletki, która rozwiązuje wszystkie problemy, co nie? ach, jak by było pięknie...!!! o tak... wszystko siedzi w naszej głowie... dlatego mimo iż całe życie się ucieka, wyjeżdża, to zawsze wszędzie jest źle. bo okazuje się, że problem nie tkwi (wyłącznie) w miejscu, ludziach, lecz także (a może głównie) w naszych głowach... teraz jeszcze tylko pytanie - JAK, skoro znajdujemy się w takim stanie, możemy sami sobie pomóc? skoro nie mamy ani siły, ani ochoty, ani motywacji do tego, by pracować, jeść, czy nawet oddychać? więc jak tu w ogóle pomóc samemu sobie? to takie trochę błędne koło, brzmi paradoksalnie, czasem nawet wręcz idiotycznie. robić na siłę... staram się. dzisiaj cały dzień spędziłem na forum żeglarskim czytając najróżniejsze rzeczy. byle tylko nie myśleć, byle się czymś zająć. najgorsze jest to, że mam rozwaloną nogę, nigdzie nie mogę wyjść, wyjechać, ciągle tylko te cztery ściany, a niestety życia to nie ułatwia. ciągle tylko myślenie się włącza. mam nadzieję, że noga szybko dojdzie do siebie, nie mogę się doczekać wyjazdu na mazury. byle się tylko stąd wyrwać. :)
  3. ale co innego jest perfidnie kłamać w żywe oczy. to, że w życiu nie jest lekko, to ja dobrze wiem. nikt tego nie obiecywał przecież nikomu. Dżem też lubię :) sam często słucham tej piosenki(i czasem nawet przełamię się by wziąć gitarę i to zagrać) no i innych też. "biadolenie" - szczerze znienawidziłem to słowo właśnie przez tych, którzy podawali się za przyjaciół, a nawet nie próbowali zrozumieć. znasz może zespół Indios Bravos i ich piosenkę Wu-wei? szczerze mówiąc - nie raz mnie podnosiła w ciężkich chwilach. teraz jakoś nawet ona sobie nie daje ze mną rady. nie wiem, czy można dawać tu linki, bo bym Ci podrzucił. zresztą - jak masz nazwę zespołu i tytuł, to bez problemu znajdziesz :) a co do Comy - ostatnio tylko "Wrony" mi w głowie. Pozdrówki
  4. przepraszam, jeśli Cię uraziłem. po części każdy jest neurotykiem - zgadza się. teraz jeszcze tylko pytanie - jak dużą część zajmuje neurotyzm? "zaakceptować"? w jaki sposób? masz na myśli spuszczenie głowy i przytaknięcie? czy przez całe swoje życie mam spuszczać głowę i przytakiwać, bo przecież nic mi się od tego &^%$$## życia nie należy? niech mnie kopie w tyłek żeby inni mieli dobrze, a to co się ze mną dzieje to nieistotne? ja nigdy nie ustawiałem wysoko poprzeczki, nigdy nie miałem dużych wymagań od życia. ot - akceptacja, ciepło, czyjaś wzajemna obecność. to mi wystarczy by dać sobie z życiem radę. kasa nie ma większego znaczenia, zawsze można dać sobie radę, nawet jak się nie zarabia niewiadomo ile. tylko trzeba czuć sens, cel, to, że komuś zależy. to naprawdę tak dużo? tego się nie kupi. a może i szkoda... psychoterapia... ja nie mam nic przeciwko. byłem na kilku. ale co z tego, jak każda była raz na kilka miesięcy, po ok 40 minut? i na chwilę obecną inaczej nie będzie. bynajmniej póki nie wyprowadzę się w jakieś normalniejsze miejsce (a to nieprędko nastąpi biorąc pod uwagę obecny rynek pracy). nie powiem - pomogły mi trochę. ale żeby taka terapia miała miejsce i nogi, to powinna być przynajmniej raz w tygodniu, i nie tak krótko. Pozdrówki, elwe PS. lubię Comę, chociaż jest dość dobijająca. może właśnie tym, że to prawdziwe...?
  5. witam na początku przyznam się, że jestem tu nowy. przepraszam zatem jeśli napiszę nie na temat, ale nie mam już głowy i siły do szukania. w 2007 nagle zacząłem lądować w szpitalu. średnio 2x w tygodniu. nikt nie wiedział i nie potrafił odpowiedzieć na pytanie - co mi jest. wyjazd do pracy - OIOM, wyjazd do pracy - OIOM. ataki wyglądające jak atak padaczki. zaczynało się od duszności, walenia serca, zawroty głowy, potem drżenie, dalszy etap - odrętwienie całego ciała, w dalszej części "wykręcanie" palców rąk, całych rąk, i twarzy. badań nie wiem już ile mi robili i na co. ekg to codzienność. eeg na padaczkę, tarczyca, inne rzeczy. neurolog po obejrzeniu wyników powiedział "dla mnie jest pan czysty, ja nie mam tu nic do roboty. niech skonsultuje się pan z psychiatrą". skierowanie, parę testów. teraz już nie pamiętam co z tego wyszło, a nie chce mi się o tej porze szukać tych papierów. coś z małą odpornością na stres, podejmowanie decyzji itd (nawet w pracy koledzy się ze mnie nabijają, że powinienem wymienić procesor decyzyjny). no i nerwica. tak czy siak - ponad dwa lata na prochach. ogłupiały mnie one i usypiały. nic poza tym. w pracy miałem przez to problemy, parę razy mało nie wpakowałem się pod pojazdy. po jakimś czasie po prostu je odstawiłem. ot tak po prostu. co mnie zdziwiło - nie miałem żadnych objawów odstawienia leków (co mnie dziwi po przeczytaniu ulotek z leków, które można było brać max miesiąc, oraz wypowiedzi na forach). ataków też nie mam od jakiegoś czasu, mimo iż ponad rok nie biorę leków. zdarzyło się może ze 4 razy przez ten czas, że zacząłem się trząść w sytuacji bardzo dla mnie stresowej. moje życie nigdy nie było kolorowe, na pewno miało to wpływ na sytuację obecną. jednak mimo tego wszystkiego nie skończyłem ani na ulicy, ani - jak to powiedział wujek - w kryminale. zawsze byłem - z zewnątrz - spokojny, nie robiłem żadnych awantur ani nic, mimo iż w środku swoje przeżywałem. czyżbym nauczył i przyzwyczaił się do zagryzania warg i "iścia" dalej? z perspektywy czasu widzę, że tłumienie emocji nie jest dobre. zawsze byłem nieśmiały, zamknięty w sobie, spokojny. nigdy nie mówiłem jeżeli coś mi doskwierało. ale po prostu tego wymagało ode mnie życie. "zaciśnij pięści i idź dalej". no i chyba czara się przelała, skoro zaczęły się dziać takie hece. żeby nie było offtopicu: neurotyzm - to pasuje do sytuacji, do mnie. doszło też do tego, że zacząłem unikać wszystkiego. dawno wyprowadziłem się z domu, by unikać nieciekawych sytuacji, do pracy chodzę bo muszę, z czegoś trzeba żyć. tkwię pięć lat w jednym miejscu, takiej typowej dziurze. po pracy nie ma gdzie, z kim, i dokąd pójść. tylko te cztery ściany i komputer. jakiś czas temu (marzec) nagle samo trafiło się, że poczułem, że nawet tutaj można normalnie żyć, poczuć namiastkę szczęścia. a na pewno - chodzić z uśmiechem na japie i z głową podniesioną do góry. po paru miesiącach okazało się, że byłem oszukiwany od jakiegoś czasu, że spokojnie można mi przypisać ksywę "rogacz". wydało się to zupełnie przypadkiem, chociaż wcześniej po jej zachowaniu wyczuwałem, że coś jest nie tak. i mimo rozmowy - niby szczerej - okazało się później, że i podczas tej rozmowy mnie oszukiwała, ściemniając w odpowiedziach na bezpośrednie pytania zadawane wprost. i gdyby nie pewien głupi przypadek - nawet bym się o tym nie dowiedział. teraz czuję się oszukany i totalnie rozbity. ktoś, kto SAM o mnie walczył zrobił mi coś takiego. i myśli, że wystarczy że powie "przepraszam", "przykro mi" i "chciałabym, żeby było jak wcześniej", i już będzie wszystko ok? skręca mnie, totalnie. najgorsze jest to, że w poprzedni piątek miałem mały wypadeczek, uszkodziłem nogę, więc nie mogę się nigdzie ruszać. siedzę jak ten kołek w czterech ścianach i jedyne co pozostaje to myślenie. gitary nie ruszam, bo mi się z nią kojarzy, nie robię zdjęć bo przecież nie mogę nigdzie wychodzić, z żeglowania też nici, bo jak żeglować w pokoju. na komputer też już nie mogę patrzeć. a na czytaniu książek nie mogę się w ogóle skupić. rozwala mnie już na łopatki, jak znajomi mi mówią - przestań użalać się nad sobą! do jasnej anielki, łatwo im mówić, jeżeli są dopiero co po ślubie, zaręczynach, jeżeli im się układa nikt kurka blada nie potrafi się choć trochę wczuć we mnie, tylko pitolą te oklepane frazesy z książek dobrze wiem, że "tego kwiatu to pół światu", ale - na sto zdechłych mew - żeby tak powiedzieć, to trzeba być "z zewnątrz", poza sytuacją tak mi to dopiekło, że mam serdecznie dość wszystkiego. chcę zniknąć. ..i zeby znowu bylo w temacie: -niskie poczucie własnej wartości -lęki -uczucie osamotnienia -napięcie -uzależnienie się od osób -przeżywanie wszystkiego "za bardzo" -tzw słomiany zapał -nie chęć do nowych rzeczy -uciekanie od problemów -strach przed odpowiedzialnością ot - caly ja... przepraszam, że tutaj wypisuję. dość mam już wszystkiego. wiem, że potrzebuję pomocy, ale nigdzie nie mogę jej znaleźć. czuję się już jak jakiś... nie wiem... niepełnosprytny. wszystkim łatwo się mówi, nikt nie próbuje zrozumieć. pomocy...
×