Skocz do zawartości
Nerwica.com

konisia

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez konisia

  1. evelinat/ Bardzo dziękuję za te słowa: "Tracimy ludzi którzy nas już nie kochają tylko dlatego aby spotkać kogoś na swojej drodze życia, który pokocha nas pełnią swego serca...". Wpadłam tu parę dni temu i przeczytałam je w momencie gdy właśnie ktoś spojrzał na mnie przychylnym okiem. Jakiś cud.. Po tym, jak jesteś dla kogoś nikim, komplementy, uśmiechy i inne miłe zachowania odbierasz jako coś niesamowitego. Znalazłam się jakby w innym wymiarze. Nagle ktoś używa mojego imienia, zwracając się do mnie - banalne, ale mój mąż nigdy tego nie robił... Od kobiet po przejściach usłyszałam, żebym dała odpocząć swoim emocjom, bo faktycznie chwilami siebie nie poznaję (ostatnio jeżdżąc łamię przepisy, co mnie rajcuje i myślałam już o jakimś romansie). Ale po chwili zastanowienia dochodzę do wniosku, że faktycznie jest to inny etap przeżywania straty, wtedy się złoszczę, że muszę te wariacje przechodzić. Przez takie zachowania i inne, które być może mnie najdą napytam sobie tylko biedy, odstraszę być może potencjalną miłość.. Jednak zdecydowanie weszłam już w fazę: "temu Panu już dziękujemy", zaczął drażnić mnie widok męża. Związek musi być partnerski. Jeśli mąż nie chce ze mną przechodzić trudności życiowych to daje dowód, że był ze mną tylko na dobre. Na złe już nie ma odwagi - tchórz i uciekinier. Niech spada. Zrobiłam sobie fryz, jak nigdy pazury, słucham muzyki i chodzę do przyjaciół. On niech gnuśnieje.
  2. malibu/ fajnie, że Twój facet chciał coś naprawiać. Mój to bardzo zawzięty charakter. Propozycję pójścia do psychiatry nawet - nie wyśmieje, tylko będzie to kolejny atut przeciwko mnie. Ale dzięki. Spróbuję, choć on uparcie prowadzi do zakończenia związku - w końcu jestem najgorsza.
  3. Mam podobny problem. Początkowo nawet płakać nie mogłam. Teraz mam fazę głębokiego żalu, bo czuję że już nic więcej nie mogę zrobić by ratować związek, który rozpada się po 12 latach - mąż złożył pozew. Obecnie oczekuję na to pismo i na termin rozprawy. Świat mi się zawalił i od 19 maja, kiedy mi to oznajmił, nie wiem co to radość. W pierwszym odruchu rozmawiałam z zaprzyjaźnionymi nam ludźmi, próbowałam zrozumieć co się właściwie stało. Pogubienie totalne. Wiele osób wręcz każe zaprzestać mi zadręczać się i zacząć myśleć o sobie. Tak jak Ty wciąż kocham, a zostałam z tym uczuciem sama. Też słyszałam, że taka strata porównywalna jest ze śmiercią bliskiej osoby. Chodzę do zaufanych znajomych, albo do nich wydzwaniam. Nie mogę na chwilę zostać sama, bo wtedy dręczę się, rozbudzam nadzieję (wciąż mieszkamy razem). Takie rozmowy i wypady odrywają mnie tylko na chwilę bo i tak w końcu schodzę w rozmowie na mój problem. Mam problemy ze snem, jakiś nerwowy kaszel, miałam jakieś odruchy wymiotne o pustym żołądku. Wokoło widzę roześmianych ludzi, pary, co dodatkowo źle mnie nastraja. Mówią mi nie pierwsza ty i nie ostatnia, ale to dla mnie marne pocieszenie. Nie interesuje mnie nic. Wałkuję ciągle jeden temat. Byłam z tym na początku u psychologa. Kazał zrobić mi wszystkie rzeczy na odwrót. Odejść od rutyny. Zadbać o siebie. I nie zwracać na drugą osobę uwagi, zostawić ją w pustce. Jednak nie potrafię. Kiedyś bardzo boleśnie przeżyłam stratę ojca - minęło 20 lat, a ja nie do końca z tym się pogodziłam. Może nie umiem przeboleć straty? Chyba z moim mężem będzie tak samo. Bardzo boli mnie jego odtrącenie, tym bardziej, że odrzuciłam całkowicie swoją dumę. Muszę iść jeszcze raz do tego psychologa bo zwariuję ... Trzymaj się, postaram się tu jeszcze wpaść. Może ten psycholog mi coś poradzi i wtedy się podzielę. Chociaż wolałabym coś na zapomnienie totalne
  4. Jestem nowa i może nie z tej strony zacznę, ale temat wydaje mi się być pokrewny. Jestem z partnerem od 12 lat w związku. Mąż nienawidzi teściowej, ale to co się dzieje od dwóch lat przeraża mnie. Wmawia sobie rzeczy, których nie ma. Zaznaczę, nie mieszkamy osobno. Cokolwiek dzieje się złego jest to wina mojej mamy. Wszystkie dyskusje o problemach prowadzą nie wiedzieć czemu zawsze na jej temat. Obecnie mąż chce rozwodu, a ja uważam że ma poważny problem. Spiętrzyły nam się problemy głównie ekonomiczne. Mąż też od dwóch lat prowadzi remont. Jest zmęczony, wypalony, w zeszłym roku chorowała mu mama. Nasi bliscy znajomi rozwiedli się i prowadzą ze sobą wojnę (uważam, że może czegoś się nasłuchał). Mąż też wbrew mojej woli uwikłał się w sprawę sądową, która skończyła się fiaskiem i dodatkowo nas pogrążyła. Od roku mamy ze sobą słaby kontakt. Mąż mnie przeraża. Ostatnio wyglądał tak jakby miała mu eksplodować głowa. Wyjechał na weekend do kolegi odprężyć się. Kobietę wykluczyłam. Dodam, co być może jest istotne mama męża cierpi na chorobę psychiczną. Wg naszych bliskich znajomych nie ma istotnych powodów do rozwodu - ani nie było zdrady, ani oszustwa. Raczej pretensje i podsumowania, ostre słowa, za które przeprosiłam. Mąż na tej podstawie stracił zaufanie do mnie. Rozwodem tylko się pogrąży. Znajomi też widzą, że nie docierają do niego żadne argumenty, nie chce też pomocy psychologa. CZY TO NERWICA CZY DEPRESJA ?
×