Mam podobny problem. Początkowo nawet płakać nie mogłam. Teraz mam fazę głębokiego żalu, bo czuję że już nic więcej nie mogę zrobić by ratować związek, który rozpada się po 12 latach - mąż złożył pozew. Obecnie oczekuję na to pismo i na termin rozprawy. Świat mi się zawalił i od 19 maja, kiedy mi to oznajmił, nie wiem co to radość. W pierwszym odruchu rozmawiałam z zaprzyjaźnionymi nam ludźmi, próbowałam zrozumieć co się właściwie stało. Pogubienie totalne. Wiele osób wręcz każe zaprzestać mi zadręczać się i zacząć myśleć o sobie. Tak jak Ty wciąż kocham, a zostałam z tym uczuciem sama. Też słyszałam, że taka strata porównywalna jest ze śmiercią bliskiej osoby. Chodzę do zaufanych znajomych, albo do nich wydzwaniam. Nie mogę na chwilę zostać sama, bo wtedy dręczę się, rozbudzam nadzieję (wciąż mieszkamy razem). Takie rozmowy i wypady odrywają mnie tylko na chwilę bo i tak w końcu schodzę w rozmowie na mój problem. Mam problemy ze snem, jakiś nerwowy kaszel, miałam jakieś odruchy wymiotne o pustym żołądku. Wokoło widzę roześmianych ludzi, pary, co dodatkowo źle mnie nastraja. Mówią mi nie pierwsza ty i nie ostatnia, ale to dla mnie marne pocieszenie. Nie interesuje mnie nic. Wałkuję ciągle jeden temat. Byłam z tym na początku u psychologa. Kazał zrobić mi wszystkie rzeczy na odwrót. Odejść od rutyny. Zadbać o siebie. I nie zwracać na drugą osobę uwagi, zostawić ją w pustce. Jednak nie potrafię. Kiedyś bardzo boleśnie przeżyłam stratę ojca - minęło 20 lat, a ja nie do końca z tym się pogodziłam. Może nie umiem przeboleć straty? Chyba z moim mężem będzie tak samo. Bardzo boli mnie jego odtrącenie, tym bardziej, że odrzuciłam całkowicie swoją dumę. Muszę iść jeszcze raz do tego psychologa bo zwariuję ...
Trzymaj się, postaram się tu jeszcze wpaść. Może ten psycholog mi coś poradzi i wtedy się podzielę.
Chociaż wolałabym coś na zapomnienie totalne