Lęk przed zrobieniem komuś krzywdy. Natręctwa dotyczyły najbliższych, kochanych osób.. Lęk przed ostrymi narzędziami, nie dotykałam w ogóle noży.. Potem lęk zrobieniem sobie krzywdy.. Przed pozostawieniem rodziny.. Dźwięk pociągu wywoływał paniczny lęk.. Natręctwa brały górę.. Kładąc się do łóżka czułam się bombardowana myślami do tego stopnia, że marzyłam aby znaleźć się pod tym łóżkiem, ściśnięta i przygnieciona.. Długo się męczyłam. Nie wiedziałam co mi jest, myślałam, że wariuję..
Trafiłam na cudownego lekarza. Uświadomił mi, że jestem całkiem normalna.. Wytłumaczył, że takich osób jest dużo, że natręctwa są przeróżne, a moje dość częste.. Wytłumaczył wręcz obrazowo jak to wszystko działa.. Skąd się bierze.. Że takie myśli ma każdy, tylko jeden przepuści je przez głowę i nie przywiąże do nich żadnej wagi, a inny (czyt.MY) zacznie je analizować gdyż są sprzeczne z naszą naturą i zacznie się im sprzeciwiać.. Wyganiać je.. Mysleć precz, sio, nie chcę tego.. Nigdy nie zapomnę pewnej metafory.. "Gdy ktoś Ci powie: nie myśl o różowym słoniu, w żadnym wypadku nie myśl o różowym słoniu.. O czym wówczas pomyślisz?" z natręctwami jest podobnie.. Im bardziej ich nei chcemy tym bardziej one są.. Boimy się utraty kontroli, która jest niemożliwa.. Mój lekarz powiedział, że "to" się teraz świetnie leczy.. Zapisał leki.. Poprawa przyszła po około 3 miesiącach. Wtedy było już tylko lepiej.. Teraz jest dobrze.. Ale leki biorę.. Przy próbie odstawienia pojawił się nawrót.. Na szczęście trwał krótko i wróciłam do leków..
Małe, przypominające dawki.. Ale biorę. Ze względu na naturę, jaką jest brak bariery dla tych natręctw.. Te leki ją tworzą..