Nie wiem co mi jest. Od zawsze miałam osobowość raczej wrażliwą, przejmowałam się drobiazgami, szybko traciłam wiarę w siebie, wiarę w to co robię, szybko robiłam się smutna, gdy miałam dużo problemów. Ale był to stan na tyle powierzchowny, że wiedziałam, że związany jest z moim charakterem. Bo jednocześnie uwielbiałam się śmiać, miałam niesamowite poczucie humoru, byłam osobą zwariowaną, energiczną, trochę szurniętą, która rozśmieszała całe towarzystwo. Szybko poprawiał mi się nastrój, popadałam wręcz w euforię, wstawałam rano pełna energii, zadowolona z tego, że problemy już są rozwiązane, śmiałam się do łez od rana do wieczora, cały czas uśmiechnięta, bo uwielbiam się śmiać.
Od dłuższego czasu, czuję się wypalona. Było tak wiele złych dni, sytuacji, które mnie wymęczyły emocjonalnie, że teraz stan mojego przygnębienia jest zbyt głęboki. Nie potrafię się go pozbyć. Nie potrafię uwierzyć, że coś się zmieni, bo ciągle jest tak samo. Zła sytuacja w domu - mam wrażenie, że rodzice chcą mnie wykończyć psychicznie, choć gdzieś tam wiem, że mnie kochają, to przeraża mnie to, że oni nie widzą, że mnie wyniszczyli poniekąd tą swoją troską, tymi swoimi osądami nad moją osobą, tymi wszystkimi przykrymi słowami, które ciągle odtwarzają mi się w głowie rujnując już całkiem poczucie własnej wartości. Są dni, kiedy nie mam sił wstać z łóżka, ale muszę, żeby nie wysłuchiwać od nikogo w domu, bo mam studia, bo mam chłopaka, który też ma ciężkie dni i mnie potrzebuje. Poza tym, gdy jestem z nim, to mam choć jeden powód do uśmiechu, bo jest choć jedna osoba, która stara się mnie tak naprawdę zrozumieć. Bo rodzice choć, wiem, że kochają, że zawsze niby chcą dobra swojego dziecka, to nie starają się zrozumieć. Tylko bezwzględnie osądzają, oceniają, nie chcąc zagłębić się w to co tak naprawdę chodzi mi po głowie, nie interesuje ich to co ja czuję, myślę, kim naprawdę jestem. Nic mi nie wychodzi. Czuję się jak bezużyteczna osoba. Nie dostałam stypendium, więc nie mam ciągle kasy, znajomi wychodzą do barów, na piwo, siedzą sobie do nocy, integrują się, a ja wiecznie nie mam pieniędzy, nie mam pracy, bo studiuję, nie potrafię nic sobie wykombinować tak jak inni. Nie potrafię zdać prawka, choć kocham jeździć samochodem, czuję się za kierownicą cudownie. Zdawałam ostatnio 5 raz, wmówiłam sobie, że jestem dobra, że zdam, nie stresowałam się, wszystko szło mi cudownie i oblałam wjeżdżając już do ośrodka. Poczułam się jak ostatnia frajerka. Nie mam już pieniędzy na poprawkę, zaprzepaściłam oszczędności mamy, nie mam skąd jej tego oddać...
Rodzice nie akceptują mojego związku, co jakiś czas toczą się o to wojny. Osądzają mnie, oceniają, choć tak naprawdę nie wiedzą jaka jestem i co czuję. Czuję się samotna i wypalona. Nie odzywamy się do siebie nawet miesiąc czasu, a ja czuję, że nigdy nie będę taka jaką oni chcieliby bym była, zawsze jestem zła, zawsze wszystko robię źle. Nie dopasowałam się do schematu idealnej córki i nigdy nie będą zadowoleni, dumni, nie będą mnie wspierać w moim długoletnim już związku, bo mój facet zawsze będzie zły, zawsze będzie mnie ranił, zawsze nie będzie na mnie zasługiwał - wg rodziców. Bo mnie kochają, bo się martwią, bo coś tam...
Nienawidzę tej ciszy, tego nieodzywania się, płakania po kątach - mojego.
Ale z drugiej strony nie potrafię im nic już powiedzieć. Czuję się skrzywdzona, choć nie wiem czy powinnam. Nie wiem czy słuchać ich, czy siebie. Czy robić tak jak ja chcę, czy tak jak oni, bo są rodzicami i mają prawo mi dyktować.
Tak bardzo jestem zagubiona, że nie raz już chciałabym coś z tym zrobić. Wyjechać, nie myśleć, zniknąć. Cokolwiek.
Czuję, że się duszę. Nie wiem jaka jestem. Tzn. wiem, ale mam zaburzony obraz siebie, po tym co słyszę od bliskich osób. Jak własny ojciec, może nazwać mnie puszczalską, kiedy mam stałego chłopaka od przeszło kilku lat, kiedy kochałam się tylko z jednym mężczyzną, kiedy mam bardzo trwałą hierarchię wartości, kiedy moje zasady moralne są naprawdę średniowieczne w porównaniu z panującymi obecnie, skoro nie piję, nie palę, nie puszczam się. Jestem tylko zagubioną, wrażliwą dziewczyną... To tak boli.
Nie chcę iść do lekarza. Przecież to banda idiotów...
Pomóżcie