przed chwila mialam niezly numer, zachlysnelam sie, zadlawilam, zaczelam dusic, nie moglam wciagnac powietrza, jedynie tak minimalnie jak przez slomke i ... doznalam chyba cudu bo zawsze panicznie balam sie uduszenia, mam klaustrofobie od dziecka, mialam objawy nerwicowe typu - dusznosci i tachykardia, budzilam sie noca bez tchu i bieglam do okna by pooddychac itd.
tym razem, wyszlam na balkon i wciagalam ze swistem jakies niewielkie ilosci powietrza do pluc i pomyslalam "jezuuuuuuuu, wreszcie, niech bedzie i taka smierc, byle wreszcie, ja juz nie chce walczyc, nie mam sily" i nic sie nie balam, wrecz mi pasowalo, cofnelam sie z balkonu do pokoju ksztuszac sie i ... zaczelam oddychac, jakby minelo, zaczelam kaslac, kichac i z kazda chwila bylo lepiej, mialam wrazenie jakby ktos zabral reke co mi sciskala oskrzela czy tam pluca i zaczelam oddychac pelna piersia, ale ... zamiast poczuc ulge ze moge oddychac zaczelam plakac, w sumie ciezko to nazwac placzem, zaczely mi plynac lzy i poczulam sie zawiedziona, przy czym jednoczesnie poczulam jak milo jest swobodnie oddychac
doszlam do wniosku, ze moge juz umrzec, juz sie nie boje, chocby w sposob taki co mnie dotad przerazal (przez uduszenie), zarazem nie bylo tak zle jak odczulam ze moge zyc dalej