Skocz do zawartości
Nerwica.com

Kajko

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Kajko

  1. Goshka, dziekuje Ci za odpowiedz :) Juz niedlugo napisze Wam co dzialo sie pozniej i co dzieje sie nadal :)...
  2. Tez mam ten problem czyli polaczenie depresji z alkoholem ale zaczynam sobie z tym radzic. Upijalem sie praktycznie codziennie ale pewnego wieczoru, zreszta bylem wtedy nawalony, pomyslalem sobie: "cos trzeba z ty zrobic" i poszedlem na wlasne zyczenie na detox. Lekko nie bylo ale na pewno lepiej niz myslalem! Jestem niewiele ponad miesiac po detoksie i jak na razie nie pije. Kontakt z alkoholem mialem od tego czasu 3 razy, bez upijania sie jak wczesniej, po prostu 2 piwka i spac. Jutro ide pierwszy raz na terapie leczenia uzaleznien... napisze jak jest jesli ktos bedzie zainteresowany. A gdyby ktos chcial pogadac na ten temat to podaje gg: 2953924
  3. Czesc, wlasnie zarejestrowalem sie na tym forum. Odwiedzilem juz kilka podobnych, a raczej tylko probujacych poruszac podobny temat i jakos to wydalo mi sie najsensowniejsze. Nie wiem za bardzo co pisac, jak zaczac. Troche juz dostalem w tylek od ludzi "za moja chorobe" wiec jest mi trudno sie otworzyc ale sprobuje... Lecze sie z depresji niewiele ponad rok. Niestety z przerwami, bo borykam sie rowniez z problemem alkoholowym i czesto wybieram ten wlasnie "lek" i tak sobie na nim jade przez kilka tygodni :/ Mysle, ze bylem chory juz od jakiegos czasu, ze gdzies ten diabel we mnie siedzial i czekal tylko na odpowiedni moment. Bomba wybuchla rok temu okolo pazdziernika/listopada. Wiele spraw w moim zyciu sie po prostu na raz skomplikowalo i rozsypalo. Nie wiem czy nie moglem nad nimi zapanowac bo juz bylem chory czy to wlasnie te wydarzenia doprowadzily do wybuchu choroby. Prowadzilem wlasna bardzo dochodowa dzialalnosc gospodarcza, bylem zonaty, mialem sile i potrafilem ja wykorzystywac do osiagania celow. Moze to wlasnie slepe dazenie do osiagniecia tych celow finansowych i zawodowych tak mnie zgubilo... nie wiem. Mniej wiecej rok "potrzebowalem" na stracenie wszystkiego. Zona (juz byla) znalazla "przyjaciela", firma zbankrutowala. Bliskie osoby "zniknely", a ja sam zaczalem sie zapadac i to w zastraszajacym tempie. Zaczal sie alkohol, nigdy nie stronilem od piwa ale wtedy dalem sie wciagnac w ewidentny alkoholizm :/ Sam juz dzisiaj nie potrafie zrozumiec tego co sie dzialo w mojej glowie wiec tez nie wymagam tego od innych, juz nie. Nagle przestalem wogole wychodzic z domu, odbierac telefon, jesc, czasem nawet wstawac z lozka. Potem gdy juz alkohol zaczal mna kierowac na dobre moja pierwsza mysla po przebudzeniu bylo czy zostalo mi jakies piwo z poprzedniego dnia. Jak bylo to wstawalem i je wypijalem i wracalem spac. Jak nie bylo to lezalem, zasypialem i budzilem sie znowu po kilku godzinach, znowu bez checi by wstac z lozka. Dochodzilo juz do takich absurdow, ze chcialo mi sie bardzo do ubikacji ale nie wstawalem z lozka zeby isc za potrzeba, staralem sie usnac i przetrzymac potrzebe zeby tylko nie musiec wstawac. O myslach samobojczych nawet nie chce tu pisac bo az dzisiaj sie ich boje Zaczal sie grudzien 2005. Bylo juz ze mna tak zle, ze zastanawialem sie tylko jak bardzo beda cierpiec rodzice gdy sie dowiedza, ze ich 30 letni syn strzelil sobie w leb, rzucil sie pod pociag czy wyskoczyl z okna. Wokol tych mysli krecil sie kazdy dzien. Czasem siadalem do kompa i klikalem z jakimis niby znajomymi na gg czy na ircu. To byly takie male ucieczki, bo gralem "siebie", tego z przed choroby... -Jak tam firma? -Super! ... i jeszcze bardziej sie zapadalem bo wszystko juz bylo rozwalone w drobny pyl. Pewnego dnia zrobilem sobie jakis durny, pesymistyczny opis na gg i odezwala sie do mnie byla zona. Nic dziwnego w tym nie bylo bo rozstalismy sie w zgodzie i czesto gadalismy na gg. Cos tam pomarudzilem, stracilem sile by udawac i powiedzialem jej co sie dzieje. Zadzwonila do jakiegos towarzystwa psychologicznego, zdobyla numer do psychiatry w Katowicacach i dala mi ten numer. Ja juz jednak nie mialem zamiaru sie z tego pozbierac wiec po kilku minutach odpisalem jej, ze ok ze sie umowilem ale wizyta bedzie dopiero w styczniu (to oczywiscie byl kit bo nawet tam nie zadzwonilem). Po kolejnej chwili napisala do mnie, ze wizyte mam jutro i ze spotkamy sie pod poradnia. Caly dzien myslalem co tylko zrobic, zeby tam nie isc ale w koncu poszedlem bo juz nie wiedzialem jak sie wykrecic. I tak zaczal sie moj powrot do zycia. Tutaj chcialbym podziekowac bylej zonie (choc pewnie nigdy tego nie przeczyta). Justyna! Nasza wspolna droga sie skonczyla ale przez cala reszte swojej wlasnej drogi bede pamietal, ze jeszcze ciagle nia ide dzieki Tobie! To poki co wszystko co potrafie napisac, droga (leczenie) jest cholernie trudna ale staram sie nia isc, czasem czolgac. Wierze, ze gdzies tam dojde, ze nie bedzie juz lekow, nie bedzie smierci, bedzie zycie! Tego zycze tez Wam wszystkim! Jak kogos zanudzilem to przepraszam, a wszystkich pozdrawiam, trzymajcie sie!
×