Skocz do zawartości
Nerwica.com

BusterKeaton

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia BusterKeaton

  1. [ Dodano: Czw Sty 25, 2007 3:34 am ] Crystalia, wiem, że nie chcialaś źle. Przepraszam, miałem wtedy bardzo kiepski dzień. Pozdrawiam, sorki :)
  2. Ciekawa jestem, czy jakbyś wybrał swoją AWF to nerwica by się ujawniła? Zawsze robiłeś to co chciał twój ojciec czy tylko tym razem? Psycholog przepisał Ci tabletki?Z tego co wiem to psycholog nie ma takich uprawnień. Poza tym to wg. mnie Ty zbyt mocno walczysz ze swoimi lękami. Jeśli masz troszkę forsy i lubisz czytać to polecam ci książki jakie mi pomagają w walce z moimi lękami, są to m.in : Anna Klasen " Mój lęk mój koszmar" kazimiera Sokołowska "Jak pokonałam depresję i nerwicę" przeczytaj też wątek z tego forum http://www.forum.nerwica.com/jak-opanowa-nerwice-vt1947.html?sid= oraz http://budda.medytacja.net/t/buddyzm/podstawy/wolnosc_od_leku.html mam nadzieję że to coś pomoże Pozdrawiam cieplutko [ Dodano: Pią Sty 12, 2007 5:03 am ] Myślę, że gdybym poszedł na AWF miał zajęcie, żył tak jak żyłem do tamtej pory na 100%, wychodząc z domu rano, przychodząc o 22.00 zmęczony jak pies, nigdy by się to ze mną nie stało. Tak, wtedy robiłem to co mi ojciec kazał, chociażby dlatego że było moim autorytetem i człowiekiem na poziomie. Kasy nie mam, więc nią się nie wyleczę. Co do odróżniania psychiatry od psychologa, myślisz, że jestem na tyle głupi? Umknęła mi myśl i nie napisałem o psychiatrze, wiem, że psycholog nie ma takich uprawnień. Nie musisz mnie tutaj pouczać!!. Poprostu to było tak, że najpierw wlazła pani psycholog, zapytała się ile piję i palę i jakieś sratatatam a potem polazłem do psychiatryczki, która odrazu przepisała mi jakieś dziadostwa. Bez rozmowy, patrząc na mnie jak na zbója bo byłem poborowym!!! Proste!!!?
  3. Ja oostatnio, od jakiegoś miesiąca odczuwam ucisk w karku i pod uszami. Odczuwam tak jakby skóra na mojej szyi była zbyt napięta, to strasznie wkurzające. Raz obudziłem się i nie mogłem dobrze złożyć szczęk do kupy. Co to może być? Nigdy takiego czegoś nie miałem...
  4. Dzięki ninja71, widzę, że tak jak dużo jest przyczyn tej wrednej dolegliwości tak też wiele jest metod radzenia sobie z nią. I to jest pocieszające, robić coś co nie pozwala nam zwariować, zabić złe myśli, walczyć! Wypowiedzieć wojnę swoim strzygom!!!! Pozdrawiam. [ Dodano: Nie Sty 07, 2007 1:44 pm ] Moje życie jest do dupy... [ Dodano: Nie Sty 07, 2007 1:48 pm ] Jestem w kiepskiej formie dzisiaj...., kur...., strzyga męczy, siada na łeb i karmi się moim mózgiem.
  5. Bardzo dziękuję Wam za wsparcie, jesteście wspaniali , buziaki <<>>
  6. Dzięki wielkie gusiu! Pocieszyłaś mnie trochę, dziękuję Ci. Będę walczyć, bo najgorzej chyba siąść i rozłożyć ręce. Postaram się pisać od czasu do czasu jak mi się to udaje. Będę poprostu odwiedzał często to forum. Cieszy mnie, że nie jestem sam, że są ludzie z podobnymi problemami, którzy walczą i zrywają te cholerne kajdany w które los ich zakuł. Cały czas wierzę, że coś mnie jeszcze dobrego spotka... Całusy..., pozdrawiam [ Dodano: Pią Sty 05, 2007 1:37 am ] Dobra z Ciebie kobieta gusiu, naprawdę dobra i wrażliwa..., doceniam to, naprawdę, dziękuję..., szkoda, że albo może nie szkoda?, że nie jesteśmy hipopotamami, że zbyt mocno czujemy, zbyt mocno jesteśmy? Pozdrawiam Cię gorąco, buziaki... [ Dodano: Pią Sty 05, 2007 1:47 am ] Nie wiem jak odpowiedzieć na prywatną wiadomość..., pozdrawiam. W razie czego to moje GG to...., tu skasowałem ... Ale jak byś chciała pogadać to Ci podam GG..., dyskretniej. Pozdrawiam Gusiu <<>> [ Dodano: Pią Sty 05, 2007 1:49 am ] ...
  7. Dziękuję za wsparcie gusiu, postaram się coś zrobić ze swoim życiem. Jeżeli tylko wystarczy sił to postaram się powalczyć, wiele sobie nie obiecuję ale może znajdę siłę i pójdę do lekarza, zapamiętałem nazwę tego leku, który Ci pomógł. Może i mi pomoże..., oby... Ps. Te uczucie zesztywniałego karku i kłucie na obu końcach kręgosłupa jest wkurzające ..., czy to może mieć jakiś związek z moim stanem psychicznym, czy zaczynam sie sypać fizycznie?
  8. ...więc gusiu?, co mam robić, od czego zacząć, w jaki sposób, czy są na to jakieś leki, które naprawdę zadziałają?. Nie wiem czy potrafię jeszcze coś ze sobą zrobić, samo wstanie z wyra to dla mnie wielki wysiłek a co dopiero dać sobie nadzieję. Jak do tej pory wszystkie nadzieje na lepsze jutro, na poprawę, pryskały jak bańka mydlana pogłębiając tylko bagno w którym i tak siedzę po uszy. Z drugiej strony tak jak jest teraz być nie może bo kiedyś poprostu zwariuję. Jestem jak zawieszony w próżni... Dzięki wielkie, że odpisaliście...
  9. Witam Was. Jestem tutaj pierwszy raz i nie bardzo wiem czego szukam, jak to powiedzieć, może poprostu opowiem bo to co się ze mną dzieje nie jest normalne i nie potrafię i nie mam siły już z tym walczyć. Kurczę, naprawdę nie wiem od czego zacząć... Może zacznę od tego, że mam na imię Grzegorz i mam 30 lat. Od jakiś 10 lat moje życie jest wegetacją i to, że żyję wskazuje tylko oddychanie i puls na moim nadgarstku. Byłem normalnie zapowiadającym się człowiekiem, podstawówka, ogólniak... (no może trochę bardziej odważnym niż inni, z racji tego, że późno dojrzewałem i pozycję wśród równieśników musiałem zapewniać sobie odwagą, popisami, przebojowością...) Zawsze byłem sprawny fizycznie, nawet bardziej niż inni, nie opuściełem żadnych zawódów sportowych. Zresztą nauczyciele W-F chętnie mnie widzieli w sporcie. Koszykówa, piłka nożna, pływanie - moje żywioły. Nigdy nie znałem uczucia, że coś mi dolega, coś mnie boli. Przełomem stał się wyjazd na studia, zresztą nie wybrane przeze mnie tylko przez starego. Ja chciałem na AWF, a musiałem jeździć na studia zaoczne.(Geodezja). Od początku mi nie pasowało..., zamiast chodzić na zajęcia, włóczyłem się bez celu albo chodziłem z ledwie co poznanymi kumplami na piwo. Tak mijał czas... To co stało się pewnego dnia, nigdy tego nie zapomnę!..., odmieniło moje życie, zamieniło je w koszmar. Koszmar, który trwa do dzisiaj. Brat już był żonaty więc często do niego chodziłem, posiedzieć, pooglądać film, zwykłe sprawy. Kiedyś wracając do domu, poczułem się strasznie. Nie wiem co to było, nic mnie nie zabolało, ale serce zaczęło walić mi jak młotem, nogi zrobiły się jak z waty, odjęło mi oddech, chyba nie wiele widziałem wtedy. Nagle poprostu byłem przerażony, tak jakbym miał zaraz paść i umrzeć. Ze strachu zacząłęm biec jaknajszybciej do domu. Dobiegłem jakoś, wpadłem do pokoju powiedziałem matce, że czuję się strasznie i nie wiem co mi jest, że zrobiło mi się słabo. Kazała mi się położyć, nie wiem ile to trwało, trochę mi przeszło ale już nigdy potem całkowicie NIE DOSZEDŁEM DO SIEBIE. Od tamtej pory życie mi się zwaliło na łeb. Cały czas niepokój, że to mi się stanie jeszcze raz. Zacząłem się bać chodzić gdziekolwiek sam, nie mogłem zostawać w domu sam. Zazwyczaj wszędzie gdzie starzy się ruszyli ja ruszałem z nimi. Czasami budząc się sam w domu dostawałem ataków jakiejść trzęsawki, nogi z waty, okropne duszności, szybki oddech takie cuda się ze mną działy, że aż głupio mi o nich mówić. Najgorsze jest to, że sam nie umiałem sprecyzować co mi tak naprawdę jest. Na pytanie matki co mi jest, nie potrafiłem konkretnie odpowiedzieć. Nie wiedziałem co mówić matce, nie wiedziałem co mówić kumplom. Ale życie szło więc musiałem znaleźć sposób, sposób na w miarę jako taką normalą egzystencję. "Z pomocą" przyszedł alkohol. Zauważyłem, że po alkoholu wszystkie te niepokoje odchodzą. Więc zacząłem pić... Zazwyczaj parę piwek załatwiało sprawę. W domu jeszcze jako tako dawałem radę, w zasadzie w domu nawet nauczyłem się z tym żyć ale jeżeli tylko przyszło gdziekolwiek wyjść, coś załatwić, czy z kumplami na karty zawsze musiałem znieczulić się piwkiem. Otworzyli oddział studiów ekonomicznych w mojej mieścinie więc zapisałem się. I tutaj zaczął się problem... Aż głupio o tym mówić Szkoła była oddalona jakieś 1km od mojej chałupy więc musiała mnie odprowadzać staruszka..., w pale się nie mieści, staruszka odprowadzająca 22-latka na studia. Na początku było najgorzej, pierwsze miesiące studiów przebiegały tak, że po tym jak mnie matka odprowadziła, leciałem szybko do sklepu, żeby kupić sobie piwo. Po wypiciu piwa dało się jakoś wytrzymać. Po jakimś czasie zauważyłem poprawę, nie wiem czym to było spowodowane ale zacząłem sobie dawać jakoś radę. Mogłem już sam chodzić do szkoły a piwo zastąpiła butelka wody mineralnej. No i jakoś przeszły 3 lata do licencjatu. Wydaje mi się nawet, że w tym okresie nawet mogłem już zostawać sam w chałupie, ale głowy nie dam. Dawne dzieje. Zdałem ten licencjat i przymierzałem się do magisterki. Wtedy jeszcze nie było magisterki na miejscu, trzeba było jeździć do W-wy. Ale, jak mówiłem, było całkiem znośnie więc nie obawiałem się tym faktem. Miałem już 25 lat. Starszy nie wywalał mnie na siłę do roboty ponieważ ma Pracownie Projektową w której mu pomagałem, pisanie na kompie, wydruki, jeździliśmy na ekspertyzy. Myślałem, skończę magisterkę i sobie coś znajdę. Staruszkowi w tym czasie całkiem dobrze się powodziło, miał dużo zleceń więc i ja więcej do roboty. No i kiedy moje życie zaczęło nabierać sensu i koloru, zaczęło się jako tako układać, przyszło najgorsze!! Szedłem po samochód do garażu, kiedy znowu poczułem ten strach, to koszmarne uczucie, tylko z siłą o stokroć większą niż 1 razem.(przynajmniej taki mi się wydawało). Stanąłem na chwilę, chyba nawet uklęknąłem, jakiś robotnik gapił się na mnie. Wydaje mi się, że zauważył, że coś ze mną nie tak. Jednak ja nie potrzebowałem pomocy od niego, wstyd mi się zrobiło, że ktoś to widzi. Ruszyłem szybszym krokiem do garażu. Wsiadłem do samochodu i próbowałem się jakoś uspokoić. Tak jakby trochę minęło. Nie mogłem starszemu odmówić żeby jechać z nim bo to była jakaś ważna sprawa. Zresztą starałem się zawsze ukrywać z tą moją dolegliwością bo przecież już było całkiem dobrze przez te 2-3 lata. Pojechaliśmy, nawet było ok. Ale nie długo. Było ok ale dopóki ktoś nie wjechał na temat, że jakaś dziewczyna zginęła w wypadku samochodowym. Poczułem, że wraca duszność, wraca ten koszmar... Powiedziałem, że idę do samochodu. W połowie drogi to już nawet nic nie wiedziałem na oczy. Nie wiem jak się doczłapałem do samochodu, wsiadłem, napiłem się wody, resztę wylałem na głowę. To były najgorsze 2 godziny chyba w moim, życiu. 2 godziny czekania na starego, koszmarnego strachu o siebie i uważania, żeby nikt tego nie zobaczył. Duszność, walka o niestracenie przytomności, drżące ręce, gorąco i zarazem trzęsawka w środku. Wkońcu przyszedł, ulga... Ale cały czas się trząsłem jak galareta, coś we mnie, w środku drżało... No i tak prysnął czar na normalność. Oczywiście o magisterce mogłem zapomnieć..., powrócił alkohol, chociaż nigdy go specjalnie nie unikałem. Ale nie piłem po to, żeby było mi lepiej, tylko dla zabawy, w towarzystwie. Teraz zacząłem pić dla normalności, żeby nie bolało, żeby się znieczulić, żeby udawać, że jest ok. Kumpli połowę straciłem, zostali tylko Ci najwytrwalsi... Najgorsze jest to, że gdy alkohol przestawał działać bolało jeszcze bardziej. Podjąłem próbę dojścia co mi jest... Porobiłem sobie badania, EKG - wyszło ok, badanie krwi - wyszło ok, tylko ciut za dużo cholersterolu. USG - chyba ok, tylko wotróbka nieco powiększona. Ale mówili, że w normie. W każdym bądź razie gładka. Płuca ok. Tylko coś mówili o "żyle wrotnej", ale w sumie do teraz nie dowiedziałem się do końca o co chodziło. No i jeszcze coś, czarne plamy pod oczami, które zaczęły mi towarzyszyć i towarzyszą do tej pory też jakoś do tej pory nie wiem dlaczego tak mam. Staruszka uznała, że jestem zdrowy tylko mi się w głowie po przerwacało z lenistwa..., z resztą już od jakiegoś czasu zaczęli gadać, że to z lenistwa, że przez alkohol. Poszedłem jeszcze do psychologa, tam po głupiej, z której nic nie wynikało, gadce, przepisała mi jakieś półróżowe tabletki ogłupiające i przeciwdepresyjne - Prozac. Przestałem pić, zacząłem brać te tabletki... Nic mi to nie pomagało, Prozac nic mi nie dawał a po tych różowych chodziłem jak półprzytomny. Przydawały się tylko gdy nie mogłem zasnąć i w sytuajach krytycznych. Więc piłem dalej, to było jedyne lekarstwo na wyjście z domu, na życie towarzyskie. Niestety wszystkie kobity dawały sobie spokój po góra paru miesiącach. I tak żyłem sobie przez jakiś czas aż znowu powiedziałem sobie dość!! Postanowiłem walnąć półróżowe tabletki w kąt i poprostu nie pić!. Żeby udowodnić starym, sobie, że to nie wina alkoholu. No i nie piłem..., pół roku. Tylko, że moje życie zamknęło się w 4 ścianach pokoju. Nigdzie nie wychodziłem, chyba, że ze staruszkami. Czasami wpadali kumple na karty, przy których, żeby nie zwariować parzyłem sobie jakieś ziółka uspokajające. Nie było lepiej!, było coraz gorzej. Wkońcu, czego się obawiałem najbardziej, koszmar zaatakował w domu. Atak był silny do tego stopnia, że staruszka wezwała pogotowie, bo aż sama się wystraszyła. Przyjechali, dali zastrzyk, niewiele pamiętam z tego, jedyne co pamiętam to to, że mówiłem lekarzowi, że nie piję kilka miesięcy, i chyba usłyszałem od niego, że mnie szkoda, czy coś w tym stylu. Walnął mi zastrzyk po którym zasnąłęm. Potem znowu wegetowałem bez wychodzenia z chałupy. Aż przyszedł sylwester, ja sam w domu ze starymi. No i tak po pół roku nie picia uwaliłem się szampanem i piwem. Nareszcie była ulga. No i żyję sobie tak do teraz, spędzając czas nad kompem, znosząc koszmar codziennej marnej egzystencji z przerwami raz na tydzień na zalanie robaka. Tylko ostatnio mi jeszcze kark dokucza, jakoś mi zesztywniał, czasami poczuję jak by mi ktoś szpile od tyłu w głowę wbijał i w uszach słyszę bombowce. Sporo rzeczy ominąłem pewnie, ale mniej więcej tak wyglądało ostatnie 10 lat mojego życia i raczej się nie zanosi na zmianę. Najwyżej na gorsze pewnie bo lata mijają. Nie wiem co mi jest i nie chcę się użalać nad sobą, naprawdę wiele mnie to kosztuje pisać tak o wszystkim. Nawet rodzinie tak wiele nie powiedziałem..., ale jak to mówią tonący brzytwy się chwyta, więc jeżeli znajdzie się ktoś z podobnym problemem lub ktoś kto potrafi mi powiedzieć co to się ze mną porobiło i czy jest jakaś nadzieja to bardzo proszę..., POMÓŻCIE!
×