Niestety, nie lubię . Nie cierpię tego miejsca, ludzi z którymi mieszkam (tzn teściów)...Czasem chciałam bym się spakować i wyprowadzić z dziećmi gdzieś daleko, gdzie nikt nas nie zna, nikt nic nie wie i żyć swoim życiem....
Czuję się jak w klatce, jak na uwięzi i odżywam dopiero gdy gdzieś jadę, bodajże na dwie, trzy godziny ... Czasem mam poczucie że to wszystko bierze się ze mnie i przechodzi na syna... Z resztą mój mąż też nie przepadał za rodzinnym domem i na prawdę nie wiem czemu za wszelką cenę chce Tu mieszkać... Nie tego chciałam i nie tak moje życie miało wyglądać... Kiedy myślę o przyszłości w tym domu, z tymi ludźmi, tracę chęć do życia..., wzbiera we mnie złość i żal za całe zło jakie się tu wydarzyło...
-- 22 maja 2011, 22:45 --
Witam...Zaczęłam nad sobą pracować, widzę zmiany na lepsze i cieszę się, że nie tylko ja . Ale jeśli chodzi o synka...zastanawiam się, czy te sesje z psychologiem mu pomagają . Pani psycholog jest..bardzo miła, uśmiechnięta..ale każdą sesję kończy stwierdzeniem "Zobaczymy co da się zrobić" . Najpierw rozmawia ze mną, pyta co się działo itp a potem z synkiem. Na początku synek był pozytywnie nastawiony na te spotkania. Teraz jednak zaczyna wątpić w ich pomoc a ja nie wiem, czy one przebiegają tak jak powinny... Nie znam się na tym, ale wydawało mi się, że psycholog powinien rozmawiać z synkiem, tłumaczyć, próbować dowiedzieć się jaka jest przyczyna..dać jakieś rady mi, lub chociaż ochrzanić za złe postępowanie. A tu nic!! synek ostatnio płakał wqieczorem, że wcale lepiej Mu nie jest, bo pani psycholog tylko daje mu jakieś czytanki np. o strachach nocnych, albo układanki i nie wiele co rozmawiają. Więc zachęciłam go , by sam jej powiedział co go dręczy. Kazała mu namalować czego boi się w nocy, jeśli np bedzie szedł do toalety i napadnie Go lęk. A On malować nie chce. Wolał by mówić...Ja ciągle powtarzam synkowi, że to musi potrwać, ale nie wiem co o tym sądzić...To już całkiem sporo spotkań było i nadal nic nie wiem...A co gorsza On traci wiarę...