Skocz do zawartości
Nerwica.com

DddMan

Użytkownik
  • Postów

    131
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez DddMan

  1. Wiecie, dlaczego DDD jest gorsze od DDA?

     

    W DDA problem jest jasny: choroba - alkoholizm.

     

    W DDD problem nie do końca jest tak jasny, jakby mogło się wydawać: zdrowy psychicznie człowiek, a taki despota i tyran? Przecież wszyscy są pod jego wrażeniem: nie kradnie, normalnie pracuje, żyje w zgodzie z sąsiadami ... Więc o co chodzi? Może to jego żona i dzieci wynajdują niepotrzebne problemy?

    Taki dobry człowiek (na zewnątrz), a w domu istny szatan. Wg niego wszyscy byli źli (żona, dzieci), tylko on miał zawsze rację i jeśli tylko ktoś mu się sprzeciwił - bił go niemiłosiernie (mamę, dzieci) i serwował nie do opisania przemoc psychiczną.

     

     

    Ale ja naprawdę już nie chcę o tym &%$#!^$ pisać. Znowu robię coś przeciwko sobie! A myśli o tym &^$&^#$ wracają jak bumerang.

     

    W miejsce &%$#!^$ wstawcie najgorsze określenie kogoś, kogo bardzo nie lubicie.

     

     

     

    Monika1974,

     

    Dziękuję. Bardzo tego pragnę.

  2. polakita,

     

    Tak, wiem. Forum już trochę czytam i przejrzałem większość działów. Mnie interesuje spotkanie tylko DDD/DDA, nie integracyjne (mieszane).

    Co do 'Lotu ...' Wiele osób mi polecało i film i książkę. Może rzeczywiście powinienem obejrzeć/przeczytać?

     

     

     

    Monika1974, witaj!

     

    Ja też nie jestem DDA ;) Jestem DDD.

     

    Oczywiście, że chcę się leczyć. Zakładanie bilionów masek już mnie najwyraźniej bardzo, ale to bardzo zmęczyło, a domyślanie się jakie zachowanie jest normalne - niemal doprowadziło do obłędu.

     

    Dzięki za przeczytanie.

  3. Przepraszam? Tak słyszałem, ale nieszczere, bo się usilnie tego domagałem.

     

    Przedstawię to tak:

     

    'Lałem Cię, bo chciałem wychować na przykładnego syna. Łamałem Ci ołówki i rwałem zeszyty, bo chciałem abyś łądnie pisał. Katowałem Twoją matkę, bo nie była mi posłuszna (np. zrobiła za słabą herbatę, czy krzywo spojrzała). Więc co Wy ode mnie chcecie? Ja chciałem dobrze! Więc przepraszam i dajcie mi święty spokój!'

     

    Jeszcze potrafię być szczery wobec siebie i wiem, że nigdy ojca nie kochałem.

     

     

    Jestem pod ogromnym wrażeniem (niekoniecznie pozytywnym) niektórych Waszych wpisów.

     

    Potraficie być wdzięczni za to, że ktoś się nad Wami znęcał fizycznie i psychicznie?

    Ja rozumiem dystans do siebie i innych, ale ... bez przesady. Jak by tak każdego usprawiedliwiać, to problemu DDA/DDD by nie było.

     

     

    2Proof:

     

    Na czym polegało Twoje wybaczenie tacie? Na tym, że żyjesz nadzieją, iż mama Ci 'spłaci', nazwijmy to, dług?

     

    Piszesz, że nie jesteś sobie w stanie wyobrazić życia bez świadomości jakiejś podpory życiowej.

     

    Ja tak żyję, ale powoli się przebudzam z tego letargu.

     

    Zachęcam Cię do przeczytania mojej historii.

  4. Witaj Ania79,

     

    Pamiętaj, DDA/DDD zrozumie tylko DDA/DDD.

     

    Nie chcę tutaj operować frazesami, ale osiągnęłaś bardzo wiele. Potrafiłaś ukształtować rodzinę i masz syna. To jest wspaniałe! Przynajmniej dla mnie wspaniałe, dla człowieka który nie osiągnął nic (zapraszam do zapoznania się z moją historią). Rodzina i dzieci to dla mnie, jak na razie, marzenie.

     

    Najbardziej z Twojego przekazu poruszyło mnie zdanie: 'Kocham moich rodziców ale mam ogromny żal i dystas.' Co to znaczy, że kochasz swoich rodziców?

    Że jesteś im wdzięczna, że Cię wychowali? Że chciałabyś dla nich dobrze, ale oni nie chcą podjąć terapii?

     

    Żal i dystans doskonale rozumiem.

     

    Czy może nie jest tak, że plączesz się między skrajnymi emocjami: raz ich kochasz, raz nienawidzisz?

     

    Może powinnaś (jako współuzależniona) odciąć pępowinę błędnego koła kochania i wyrzutów?

     

    Ja np. swojego ojca nigdy nie kochałem (chociaż wiele razy wydawało mi się, że go kocham). W końcu wiem, że nie była to miłość a litość. Szanuję go jako człowieka, ale nienawidzę jako ojca i za to jaki zgotował mi i mojej najbliższej rodzinie los.

     

    Kiedyś chciałem, żeby wszyscy mnie rozumieli i przez to miałem postawę skrajnie roszczeniową. Toteż nie oczekuj, aby ktokolwiek (nawet mąż) Cię zrozumiał. On jedynie MOŻE PRÓBOWAĆ Cię zrozumieć.

     

    Jeśli chcesz, śmiało do mnie pisz na priv. Pisz co chcesz i jak chcesz. Przeczytam z uwagą i postaram się jak najszybciej odpisać.

     

    Bo nie wiem jakbym inaczej mógł pomóc, sam szukam dla siebie grupy wsparcia i stoję przed szansą nowego (mam nadzieję) życia.

     

    Pozdrawiam

  5. Witaj polakita,

     

    Dziękuję za odzew.

     

    Przeglądnąłem Twoje posty od stycznia br. i nieśmiało przypuszczam, że też szukasz swojej, że tak to wyrażę, głównej diagnozy. I tak podejrzewasz u siebie m. in. fobię społeczną, teraz DDD. A jak jest? Nie wiem, Ty doskonale wiesz, a przy wgłębianiu się w swoje najskrytsze zakamarki osobowości potrzeba nie lada odwagi i zupełnej szczerości, przede wszystkim względem siebie. Doskonale sobie zdajesz sprawę, że przed sobą (przed własnym 'ja', 'ego', itd.) nikt nie ucieknie.

     

    Chciałbym też napisać o elementach duchowości, bo też pisywałaś na te tematy. Mimo iż, poza najzwyklejszymi modlitwami, nie odprawiam żadnych religijnych rytuałów (np. brewiarze, ot forma modlitwy), to mam chyba zbliżone pojęcie Boga do Twojego. Znaczy to tyle, że również uważam, że mamy wolną wolę, a nie jesteśmy odgórnie 'naznaczeni' i - albo zbawieni, albo potępieni. Taką postać religijnej schizofrenii próbują lansować różne sekty: 'oddaj się tu i teraz Bogu, a będziesz tu i teraz zbawiony, twoje życie się momentalnie zmieni'. Trochę szkoda mi tych młodych ludzi, że tak próbują manipulować innymi i werbują w najprostszy, bo emocjonalny sposób. A gdy próbuję (czasami zaczepiają mnie przy M Centrum) z nimi rozmawiać merytorycznie i ostudzić ich emocjonalny zapał, to ich argumenty szybko się kończą. Przepraszam za off-top.

     

     

    Przejdę może do merituum.

     

    Od zawsze pragnąłem, by moim lekarzem (czy psychiatrą, czy psychoterapeutą) była osoba, która również skutecznie pokonała czy to depresję, czy jakieś lęki, a teraz DDD/DDA (to tak chronologicznie). Szybko spotkałem się ze srogim sprzeciwem: ‘to chirurg, który składa pacjentowi połamaną nogę, sam musiał mieć ją kiedyś złamaną?’ Oczywiście, że nie.

    Tu mamy do czynienia jednak z psychiką. Nie interesowało mnie szablonowe leczenie, zamulanie lekami swoich emocji (oj natury się oszukać nie da), choć pokornie zażywałem przeróżne. Interesowało mnie jedno: szczere i proste oddanie się pacjentowi przez lekarza (w hołdzie: lekarz dla pacjenta, a nie pacjent dla lekarza). To jest chyba prostsze niż mogłoby się wydawać: nie traktuję cię przedmiotowo (jako x zł za wizytę lub 15 minut w NFZ) ale osobowo. Marzenia …

    Często na pierwszych wizytach padało pytanie: ‘czy ojciec lub matka nadużywają alkoholu’? Oczywiście, że nie. Nie tyle nie nadużywają, co w ogóle nie używają. I następne pytanie. Tak jakby wręcz na złość omijano syndrom DDD. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.

     

    Wizyty od profesorów dr hab. do wręcz nie lubianych i nie polecanych psychiatrów ze zwyczajnym tytułem mgr Absolutnie nie szufladkuję i nie mam zamiaru nikogo urazić, zdyskredytować czy zniechęcić. Chyba nie trudno się domyślić, że ciągnęło mnie właśnie do tych – w opinii innych pacjentów – najgorszych. Może to śmieszne i niepoważne, ale najłatwiej było mi się otworzyć przed tymi ‘najgorszymi’.

    Byłem szczery do bólu (oprócz oczywiście opowiadania o moim ojcu – byłem patologicznie od niego współuzależniony, o czym później). I tak przez sporo ładnych lat chodziłem na wizyty do niego, póki nie przeszedł na emeryturę, a prywatnie nie przyjmuje. Już na sam jego widok czułem się zdrowszy, pewniejszy. Oczywiście mu o tym powiedziałem. Spytałem go, co sprawia, że mnie tak do niego ciągnie, mimo że pacjenci uważają go za trudno dostępnego i zamkniętego w sobie. Nie zapomnę jego słów, postaram się jak najwierniej odtworzyć: ‘Widzi Pan, właśnie taka jest psychiatria. Jednemu pacjentowi pasuje renomowany profesor, innemu zwykły szeregowy. Dobra diagnoza i właściwe leczenie to część sukcesu. W relacji pacjent – lekarz, musi być to coś, najprościej nazywając zaufaniem. To coś.’

     

     

    Teraz może kilka słów o psychoterapii.

     

    Była, i indywidualna i grupowa. Opiszę te, które dobrze pamiętam. Przeważnie miałem postawę roszczeniową i doprowadzałem do wypieków na twarzy wydającą się być zaangażowaną w swoją pracę jedną z psychoterapeutek, która telefonicznie zapewniała, że na pewno sobie ze mną poradzi. Niestety pękła już na starcie.

     

    Była i taka, która kasowała mnie za samo mówienie w myśl: wygadaj się, powiedz jak najwięcej, ja poznam twoje problemy i coś wymyślimy. Po kilku wizytach zorientowałem się, że lepiej byłoby postawić wino bezdomnemu i jemu się wygadać niż płacić grube setki przysypiającej starszej pani.

     

    W końcu państwowo. Była młoda, zgrabna i seksowna, a na spotkania ubierała się wręcz wyzywająco. Podjąłem rękawicę. Ale z czasem spotkania zaczęły mnie po prostu nudzić. Na odchodne podziękowałem i powiedziałem (przepraszając za szczerość), że ‘bardziej patrzyłem na panią jako na ‘superlaskę’ niż na psychoterapeutkę, bardziej widzę panią jako modelkę niż psychoterapeutkę’.

     

    I kolejna, która szczególnie utkwiła mi w pamięci. Też młoda i zgrabna. Na spotkaniach kokietowała, nie wiem czy jej wpadłem w oko, czy też był to element psychoterapii. Mówiła prosto i bardzo bezpośrednio, choć z wyraźnym – zresztą chyba słusznym – dystansem. Bardzo wiele jej przekazów utkwiło mi w pamięci. Niestety przeprowadziła się (nie wiem gdzie).

     

     

    Co do psychoterapii grupowych, to były dwie.

     

    Pierwszą nazwałbym mieszanką wybuchową. Lepienie figurek, robienie pajacyków, spisywanie uczuć na kartkach, rysowanie, słuchanie muzyki relaksacyjnej, nauka oddechu, podskakiwanie, pokazywanie złości itd. Ponieważ w kilku przypadkach na psychoterapii indywidualnej zarzucano mi brak pokory, więc wyciągnąłem z tego wnioski i postanowiłem być pokorny bezwzględnie poddając się poleceniom przełożonych (psychoterapeucie i psychoterapeutce).

    W duchu cały czas myślałem: ‘co ja tutaj robię?’ I długo nie wytrzymałem. Po kilku dniach wybuchnąłem wielkim, wręcz niekończącym się śmiechem. Wszyscy zaczęli się na mnie patrzeć: co mu jest? Psychoterapeutka do mnie podeszła i powiedziała: ‘Proszę się nie śmiać i mieć choć trochę wyrozumiałości dla tych ludzi’. A ja na to: ‘proszę pani, wie pani z kogo ja się śmieję? Z siebie!’. I tak się śmiałem przez chyba 15. minut. ‘Co ja tutaj robię?’

     

     

    Druga psychoterapia grupowa stawiała na bardziej zaawansowane środki niż rzemiosło ręczne. Na myślenie i mówienie. Nikogo nie krytykujemy, nikogo nie oceniamy, tylko mówimy, co nam leży na sercu. Dotrwałem do końca, ale nikt się specjalnie nie zainteresował moimi opowieściami o tym, jaki los zgotował mi ojciec.

     

     

    Wnioski można wyciągnąć bardzo proste.

     

    Zarówno w przypadku DDA, jak i DDD mamy do czynienia ze współuzależnieniem. Mimo tego byliśmy/jesteśmy wierni swojemu tyranowi, choć wiemy że nas tak bardzo skrzywdził.

     

     

    Kroki, które ja po 20. latach błądzenia poczyniłem:

     

    Krok pierwszy: uświadomiłem sobie co mi jest (jestem współuzależniony, jestem DDD).

     

    Krok drugi: całkowite odcięcie się od źródła współuzależnienia, ojca.

     

    Krok trzeci (w zamiarze): muszę się leczyć, bo ginę w oczach.

     

     

     

    Polakita, myślę że po lekturze mojej historii i przemyśleń nieco przybliżyłem Ci problem.

    Trudno bym, kogokolwiek polecił, bo po prostu nie znam specjalistów stricte DDD/DDA. Poza tym, Tobie może odpowiadać terapeuta ‘x’, a mnie terapeuta ‘y’, dlatego polecanie czy psychiatry czy psychoterapeuty jest jak najbardziej subiektywne.

     

     

    Dziękuję za przeczytanie i, choć jeszcze nikt nie jest zainteresowany spotkaniem, bardzo zachęcam, a wręcz proszę o odzew.

     

     

    Pozdrawiam

  6. ‘Twój ojciec jest alkoholikiem.

     

    Nie jest, on nigdy nie nadużywał alkoholu!

     

    Twój ojciec jest alkoholikiem.

     

    Nie jest! On jest wrogiem alkoholu!

     

    Twój ojciec jest alkoholikiem, albo nawet gorzej niż alkoholikiem.

     

    Zamilkłem. I tak na 20 lat.’

     

     

    Przez prawie 20 lat psychiatrzy, psycholodzy, znachorzy, nawet duchowni kluczyli po mojej osobowości bez zadawalających dla mnie rezultatów.

     

    ‘Jeśli jestem psychicznie chory, śmiało przypnijcie mi tę łatkę, a ja się będę leczył na głowę’.

     

     

    Depresja? – niektóre cechy tak, więc brałem tony przeróżnych leków. Ale czy tak się zachowuje człowiek z depresją? Specjaliści kiwali głową przecząco.

     

    CHAD? – niektóre cechy tak, więc brałem tony przeróżnych leków. Ale czy tak się zachowuje człowiek z CHAD? Specjaliści kiwali głową przecząco.

     

    BPD? - niektóre cechy tak, więc brałem tony przeróżnych leków. Ale czy tak się zachowuje człowiek z BPD? Specjaliści kiwali głową przecząco.

     

     

    Przyszedł czas na psychoterapię, zarówno indywidualną jak i grupową. Tylko w jakim kierunku? Ano w nijakim.

    Od lepienia figurek i robienia pajacyków z osobami upośledzonymi (przepraszam za szczerość, absolutnie nie mam zamiaru nikogo urazić, szanuję każdego), poprzez opisywanie swoich uczuć na kartkach, po medytacje i naukę oddechu. Co ja tu do diabła robię?!

     

     

    Zacząłem działać na własną rękę. Czytałem specjalistyczne książki i próbowałem odpowiednio zaszufladkować swoje ‘odchylenia’. Nastawiałem sobie setki diagnoz, ale tak naprawdę, podobnie jak specjaliści, kiwałem głową – tak naprawdę nie wiem co mi jest. Oczywiście nie czytałem rozdziałów dotyczących DDA w myśl: ‘mój ojciec nie jest alkoholikiem’. Co jest zresztą prawdą.

     

    Pomagam ludziom w potrzebie, zaczepiam bezdomnych, bo chcę po prostu porozmawiać, staję w obronie tych odrzuconych i słabszych … No wariat!

    Ok., chociaż trudno mi się z tym pogodzić, jestem wariatem! Inny niż wszyscy, bo nie śmieję się z kawałów, bo unikam spotkań towarzyskich, bo lgnę jak magnes do tych poszkodowanych przez los.

    ‘Z nim (tzn. ze mną) nie pogadasz’ – tak słyszałem od wielu byłych znajomych. To fakt, nie pogadasz ze mną o tym, jak kogoś wyrolować, nie pogadasz ze mną o tym ile panienek zaliczyłeś w ciągu ostatniej imprezy itd (spokojnie, jestem hetero-). Jasne, że można o tym rozmawiać, ale czyż nie jest to płytkie?

     

    W końcu staję się łakomym kąskiem dla różnych sekt. ‘Skoro nikt Ci nie pomógł, to Bóg Ci pomoże’ – tak z reguły mówili. Czyżby? To ta pomoc polegałaby na tym, że się do Was przyłączę, a przestanę być ‘wariatem’? Nie wierzę Wam. W Boga wierzę, jestem, o ile można to tak nazwać, niepraktykującym katolikiem.

     

    I tak stałem się pustelnikiem unikającym ludzi (ludzie mnie męczą). Człowiek, przed którym przyszłość stała otworem (nie chwaląc się, byłem najlepszym uczniem – do czasu mego buntu, wygrywałem wiele konkursów, wielu nauczycieli widziało mnie w przyszłości ‘kimś’ itd, przepraszam za może brak skromności), z wieloma zawodami (mimo że mam wyższe wykształcenie, to uważam, że dyplom mgr to żadne osiągnięcie), to dzisiaj jestem zwykłym prostym robotnikiem, a jak się wygadam o swoich zawodach, to znajomi z pracy pukają się w czoło mówiąc: ‘to co Ty tutaj robisz?’

     

    Wiem, wiem, łapię się na tym nawet teraz, ale jeszcze raz przepraszam za może brak skromności.

     

     

    ‘Twój ojciec jest alkoholikiem, a nawet gorzej niż alkoholikiem’ – to mi nie dawało spokoju. Mimo że nienawidzę ojca za to co zrobił mi i mojej mamie, faktycznie nie był i nie jest alkoholikiem. Zacząłem czytać o DDA i DDD, czyli tematów których unikałem jak ognia. To nie może być prawdą! Ja chyba śnię!

     

    Dopiero po 20. latach błądzenia po swojej osobowości, mimo że żaden psychiatra, psycholog czy inny znachor mi nie pomógł, odkryłem (chyba tak to można nazwać) co mi jest.

     

    Dopiero po 20. latach zrozumiałem te słowa: ‘Twój ojciec jest alkoholikiem, a nawet gorzej niż alkoholikiem’. A wypowiedziała je osoba (żaden psychiatra, czy psycholog), która wiedziała, że w domu mamy potwora, nie człowieka.

     

     

    Dziś już wiem, że prawdziwym problemem u mnie wcale nie są cechy depresji, CHAD, czy BPD.

    Dziś już wiem, dlaczego często nadmiernie przepraszałem (i robię to niestety nadal), dlaczego moimi kolegami zazwyczaj byli DDA, dlaczego wynosiłem z domu żywność i dawałem bezdomnym, dlaczego uciekałem z domu, dlaczego wolałem nadstawiać swoje ciało, byleby tylko ojciec nie katował Mamy, wolałem żeby ojciec mnie bił niż Mamę (tylko nie pomyślcie, że jestem masochistą), dlaczego stale oczekiwałem aprobaty (ojciec mnie nigdy nie pochwalił, wręcz nadmiernie ganił), dlaczego dziewczyny – po kilkumiesięcznych związkach – ode mnie uciekały nie umiejąc sprecyzować co było nie tak.

     

    Dziś już wiem, dlaczego rozpoczynałem tyle ciekawych przedsięwzięć, i absolutnie niczego nie dokończyłem.

     

    Dziś już wiem, dlaczego prowadzę pustelniczy tryb życia, dlaczego jestem – mimo wielu nieudanych związków – starym kawalerem (jestem po 30-stce), dlaczego zupełnie nic nie osiągnąłem, dlaczego mam tak niskie poczucie własnej wartości (o ile jeszcze można mówić o jakiejkolwiek wartości poza tanią siłą roboczą).

     

    Dziś już wiem, dlaczego tak bardzo nienawidzę ojca, mimo że byłem mu wierny jak pies.

     

    Dziś już wiem, że jestem DDD …

     

     

    Od kilku miesięcy czytam to forum. Długo przymierzałem się do opisania swojej historii, aż w końcu coś pękło. Moja historia może się Wam wydawać zbyt ogólnikowa. Choć może i ogólnikowa, to jest w pełni szczera i prawdziwa. Celowo nie wgłębiałem się w szczegóły tyraństwa mojego ojca. Po pierwsze: nie jest on tego wart, po drugie: gdy opowiadam o ojcu, to towarzyszą temu skrajne emocje (od płaczu po niepohamowaną złość), a po trzecie: nie oczekuję żadnej litości i frazesów: ‘weź się w garść’, inni mają gorzej niż Ty i żyją’ itp.

     

    Oczekuję tak niewiele, a jednocześnie tak wiele: zrozumienia i … pomocy.

     

    Dziękuję za przeczytanie.

     

     

     

    Wiem, że muszę działać, bo zgnuśnieję w swym pustelniczym życiu. Chcę do ludzi, ale boję się odrzucenia. Wiem, że powinienem jak najszybciej podjąć terapię, ale nie stać mnie na płatną, więc jestem zainteresowany bezpłatnymi mitingami

     

    Dotarłem do adresów bezpłatnych mitingów, ale mam obawy, bo wszystkie są w salkach katechetycznych, a z Kościołem Katolickim, to ja trochę na bakier jestem, a poza tym mam obawy co do prowadzących (przepraszam, ale jestem bardzo zdystansowany do porad duchownych). No chyba, że przewodnikiem mitingów jest osoba świecka, a Kościół tylko użycza miejsca, to przepraszam za uogólnienie. A może w ogóle nie ma przewodnika?

    Tak, czy siak, potrzebuję osoby kompetentnej nie próbującej w domyśle przemycić wartości chrześcijańskich, które nota bene bardzo szanuję.

     

     

     

     

    Na koniec spytam wprost.

     

    Mimo że jestem nowy na forum, to przymierzałem się do spotkania z Wami (zlot), ale nie czułbym się komfortowo, a czułbym się nieswojo, więc może ktoś chciałby się ze mną bezinteresownie spotkać i najzwyczajniej porozmawiać?

     

    Interesują mnie tylko osoby z DDD/DDA, a jakby znalazł się ktoś po terapii (zakończonej sukcesem) to byłoby po prostu super. Mam wiele pytań.

     

    Owszem, napisałem że unikam spotkań z ludźmi, gdyż mnie męczą, ale sami wiecie, że tylko DDA/DDD w pełni zrozumie drugiego DDA/DDD.

     

     

     

     

    Wszelkie porady mile widziane.

     

    Z niecierpliwością czekam na odzew.

     

     

    Nie żegnam się (bardzo tego nie lubię), a po prostu myślami jestem z Wami.

     

     

    DDDMan z Warszawy

×