Witam, fluoksetynę brałam kilka razy, poprawiła ona nastrój ale nie wyleczyła, brałam ją w depresji a nie przy nerwicy lękowej, jeśli chodzi o nerwice lękową uważam, że leki powinien zapisać psychiatra tylko na początku leczenia i nie przeciwdepresyjne ale uspokajające a równocześnie z leczeniem farmakologicznym powinna być prowadzona psychoterapia, to ona najbardziej pomaga wyjść nam ze stanów lękowych, dobry psycholog winien wytłumaczyć Ci jak powstaje lęk, co zaczyna się dziać w kolejnych jego stadiach i udowodnić, że tak naprawdę nakręcamy się sami a narastający lęk jest bezpodstawny. Z autopsji: nagłe uczucie duszności, za chwilę przyspieszone bicie serca (i już sygnał, że coś "złego" się dzieje, zaczynają nachodzić czarne myśli), dalej występują zimne poty, przychodzą dreszcze, napinają się wszystkie mięśnie ciała, kłucie w okolicy serca (przewidując najgorsze np. zawał - nakręcamy się dalej), poddajemy się biernie tym odczuciom - pozwalamy im trwać, dochodzi drętwienie kończyn lub jednej połowy ciała, strach narasta (myślimy co będzie dalej, wyobrażając sobie np omdlenie bo czujemy się coraz słabsi), dochodzą zawroty głowy, napinają się mięśnie karku, potworny ból głowy i już...już mamy zemdleć... a tu nagle jak ręką odjął wszystko zaczyna stopniowo ustępować, czujemy się bardzo słabi i wyczerpani. Ale nic się nie stało!!! zawał nie przyszedł, w kończynach odzyskaliśmy czucie, nie zemdleliśmy. Dlaczego? bo sami się nakręciliśmy, były to objawy somatyczne naszych natrętnych myśli, które sami prowokujemy. Kiedy mamy zemdleć, ciśnienie krwi winno się obniżyć a u nas wzrasta! przyspieszone bicie serca, kłucie - pobiegajmy trochę wyczynowo i skutek będzie identyczny. To co się dzieje w chwilach napadów lękowych to nasza wyobraźnia, bo jest nam źle i chcemy aby ktoś nas zauważył, zaopiekował się nami, pomógł a niekiedy wystarczyłaby zwykła rozmowa z bliską sercu osobą. Fakt na początku brałam leki uspokajające, ale one tylko mnie otumaniały, byłam senna, przemęczona, bez chęci do życia, były pomocne, bo nie powodowały ataków lękowych, ale dopiero psychoanaliza pomogła zrozumieć problem i radzić sobie z nim, poza tym ćwiczenia relaksacyjne, kiedy czuję, że nadchodzi lęk głęboko oddycham (robię z siebie, ze swoich mięśni sflaczały worek) - napięcie mija, to trwa ok 10 minut i po wszystkim, odzyskuję dobry nastrój, dobrze jest stosować to regularnie, codziennie, to stany lękowe wogóle się nie pojawiają, dobra a może i lepsza jest codzienna medytacja, przez parę minut ale systematycznie. Bardzo pomogły mi też masaże likwidujące stany napięciowe mięśni (z prądem - super uczucie, najpierw boli, a potem czysta przyjemność). Myślę, że przede wszystkim musimy chcieć wyjść z tych stanów lękowych i nie poddawać się, tylko systematyczność daje wymierne korzyści. Poza tym, nie można całkowicie pozbyć się lęku, gdyż jest on naturalnym mechanizmem obronnym naszego organizmu i sygnalizuje bardzo często w pozytywnym tego słowa znaczeniu, nadchodzące niebezpieczeństwo, dlatego myślę, że warto zawsze najpierw zastosować „sflaczały worek”, aby nabrać dystansu (stanąć z boku) i ocenić, czy nadchodzące niebezpieczeństwo jest realne. A ja jestem dowodem na to, że to możliwe. Życzę powodzenia, mam nadzieję, że choć trochę pomogłam :-)