Skocz do zawartości
Nerwica.com

Maniak86

Użytkownik
  • Postów

    26
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Maniak86

  1. Pisalem tu juz niejednokrotnie, ale nie moge sie ogarnąć do dziś. mam 25 lat, z czego ostatnie 3 lata za granica, nie moge sie pozbierać, brak mi chęci do życia, żyje życiem innych, najlepszym sposobem na odreagowanie jest alkohol, ostatnio robie sobie co raz wiecej wrogów, chyba zostałem już sam. Nie mam motywacji do niczego - powiecie - "leń, weź w garśc" jak by to bylo takie proste to bym sie wzial w garsc. Ciagle mysle o tym cojest dobre a co zle, co powininem zrobic a czego nie, nie wiem jak to powiedziec - ja nie mam dla kogo żyć, jakos nie chce mi sie zyc dla siebie, po alkoholu staje sie agresywny. Czuje sie gorszy od innych, czesto czuje sie jak śmieć. Każde działanie sprawia mi trudności, ja po prostu nie wierze że cos mi sie uda, z góry przekreślam wszystko. Podejmowalem próby pracy, w każdej pracowalem góra miesiąc, nie obchodzilo mnie to, nie mogelm sie na niczym skupić. Ten stan trwa juz 3 lata i nic sie nie zmienia, ja po prostu nie mam sily zeby cos zmienic, cale zycie pod góre, pasmo porażek, nie mam po prostu juz sily, czuje sie jak stary czlowiek, jak wrak. Juz nawet nie chce mi się użalać nad sobą i płakać, , pisze do was bo nie mam juz do kogo, nigdy sie nikomu nie zwierzalem, rodzice mysla ze jestem normalny, ojciec poklada we mnie jakies nadzieje. Ja nie wierze juz w nic, Samotność mnie wykańcza udaje przed światem, staram się jakoś stwarzać pozory normalności, ale juz nie mam siły. Uświadomiłem sobie że nigdy nie zrobiłem nic dla siebie, zawsze chcialem aby być wporzadku ze wszysstkimi, z ojcem, żeby go nie zawiesc, w wieku 18 lat wyjechalem za granice, ale nie zdawalem sobie sprawy ze mlodosc mi przelatuje wtedy miedzy palcami. Nie wiem, tak sobie mysle - że ja nigdy nie dorosłem, musiałem ominąć ten etap, z dziecka stać się dorosłym. Przez to teraz nie rozumiem tylu spraw, nie umiem sie odnalezc wsrod ludzi, nie rozumiem ich, ciezko mi sie z kims zaprzyjaznic, zawsze jestem nieufny. Czuje presje otoczenia, rodzenstwa, rodziny, wszystkim sie udalo, brat ma dziewczyne, za rok bierze sluib, siostra juz ma dziecko, ja jestem najstarszy, powinienem dawać przyklad. Tymczasem - ja nie mam nic, ani pracy ani wyksztalcenia ani dziewczyny. Boje sie ze skoncze pod mostem, albo zaćpany gdzies w rynsztoku. Zawsze pokladano we mnie wielkie nadzieje, od malego, odkąd pamietam, musialem byc najmadrzejszy, opiekowalem sie rodzenstwem, zdalem mature z wysokim wynikiem. Zawsze czulem ta presje i staralem sie robic wszystko zeby nikt sie na mnie nie zawiódł. Teraz jestem społecznym zerem. Powiedzcie mi jak mam dalej żyć, bo juz nie moge.
  2. Maniak86

    Aktorstwo

    Wiesz co ? Lepiej byc arogancki i pyszny i żyć w zgodzie ze sobą niż ciągle przytakiwać jakiejś pojebanej, zakompleksionej gawiedzi, bo w tedy oni sie wywyższają, staraj sie żyć w zgodzie ze sobą, a jak natrafisz na jakąś przeciwność w społeczenstwie - rozwiąż to kulturalnie, intelektualnie, zniszcz chama inteligencją, zrób to w zgodzie ze sobą, ale kulturalnie, wg. reguł ogólnie przyjętych norm. Bedziesz miał wtedy nieziemską satysfakcję a twoja pewność siebie uroście w piórka i kolejny przeciwnik nawet nie śmie się do ciebie zbliżyć.
  3. Maniak86

    Aktorstwo

    To wszystko o czym piszecie, to jest reakcja obronna, tak reakcja obronna, udawanie kogos kim sie nei jest, tylko po to zeby uzyskac akceptacje, boicie sie "śmiertelnictwa", boicie sie pospolitości, szarości, dlatego udajecie kogos innego, boicie sie byc tym kim jestescie, wymyslacie sobie inne osobowosci , idealizujecie sie z nimi, chcecie byc kims szanowanym , kims lepszym niz reszta spoleczenstwa, bocicie sie przecietnosci, dlatego wlanei gracie, caly czas gracie, ale w glebi serca nei wiecie kim jestescie, ten wyidealizowany obraz siebie was przerasta. Wśród ludzi staracie sie odgrywac swoje role, lecz, kiedy kurtyna zapadnie, kiedy swiatla zgasna, kiedy wszyscy roizejda sie do swoich domow, wy siedzicie przed kompem i myslicie - :"kim jestem?", i co wtedy? Wtedy ogarnia was niemożliwa do opisania pustka. Tak znam, to , mam to juz za soba, wiecie jaka jest recepta ? Olejcie to co mysla o was inni, wejrzyjcie wgłąb siebie, zrobcie choc raz w życiu to na co macie ochote a nie to coś, co jest powrzechnie uważane za "cool", "trendy", "na czasie", "na luzie"... Zróbcie coś co da wam radość, a z czasem zaczniecie dostrzegać coraz więcej tych radości, zaczniecie nabierać co raz wiecej szacunku do samego siebie i zaczniecie mieć w dupie zdanie innych ludzi, którzy de facto, też mają was w dupie, ale tak to wlasnie jest - jestes kowalem wlasnego losu, i od ciebie zalezy twoje zycie.. Kiedy kogoś nie lubicie, zjebcie go jak psa, nie starajcie sie mu przypodobac, kiedy ktos was obrazi - obraźcie go tak samo, albo jeszcze gorzej - w tej sposób nabieracie szacunku do samego siebie i zyskujecie pewność siebie. Nie dajcie sie robić w wała, świat jest brutalny, ludzie są głupi, zawistni, ślepi i pełni kompleksów, zrobią wszystko żeby was zmieszać z błotem i żeby sie dowartościować, tak jak w dżungli - wygrywa najlepszy, nie dajcie sie robić w chuja, miejcie swoje zdanie. Peace.
  4. Najgłupszy problem jaki widzialem na tym forum - strach przed przecinkami.. wielkie lol...
  5. Witam, czy ktos sie orientuje czy Abilify jest refundowane do leczenia pacjentów z poważnymi urojeniami (nie omamami), czyli paranoje ksobne itp. ? Zależy mi na odpowiedzi, z góry dzięki.
  6. Pstryk - moge wiedziec ile masz lat ? Co do terapii - na mnie chyba nie podziala, no musialby ktos naprawde byc dobry w tym fachu i taki komu moge zaufac, nie pojde do pierwszego lepszego naciągacza żeby ze mnie zrobił jeszcze większą kalekę emocjonalną. Z resztą przebywam za granica, mam troche utrudnione zadanie.
  7. Pisalem juz w tym portalu, kilka razy, moge chciaz raz napisac tutaj szczerze, bez udawania "uspolecznionego" ? Uspoleczniony nie jestem, czy ktos mi moze powiedziec co sie dzieje w mojej ... glowie juz tyle lat ? Objawy - ... poczucie winy, ... wstręt do siebie, ... pustka w srodku i tym samym automatyczne proby unikniecia "przejrzenia" przez otoczenie. Cale ... zycie probuje sie usmiechac i robic dobra mine do zlej gry, no cale zycie odkad pamietam, "tak mamo", "tak tato, "siema, jak leci" "czesc" "dzien dobry",, ale .... co z tego Nie moge w zaden sposob zblizyc sie do ludzi, mysle ze gdzies gleboko siedzi we mnie cos bardzo niewesolego, a ja podswiadomie staram sie robic wszystko zeby to zatuszować, tak mi sie zdaje, czasem az do przesady staram sie uzyskac czyjas akceptacje, przeslania mi to wszystko inne, jestem zaslepiony, wszystko po to zeby tylko nie przebywac samemu ze soba, żeby ktos mnie zaakceptowal wreszcie, zebym nie musial ukrywac tego diabelka co siedzi we mnie, zebym nie musial sie siebie wstydzic - chcialbym spotkac kogos takiego, ale nie spotkalem, jakim wielce ... ja musze byc typem skoro nie moge zniesc sam siebie, to ... jak ktos inny by mogl mnie zniesc ? powiedzcie - gdzie jest tego zrodlo ? gdzie jest przyczyna, jak to sie stalo ..., od czego to sie zaczelo, psychiatra do ktorego chodze jest ponoc dobrym psychiatra, chodze prywatenie w zasadzie to nie bylem juz u niego ponad rok, ale chodzilem przez ponad 2 lata, ale ... on tylko leki i leki, leki to ja potrafie brać przez dwa dni a potem musze sie ... bo nie daje rady ze soba, wole sie nachlac i miec spokoj na kilka godzin niz znosic te meczarnie w samotnosci. Najblizsza rodzina juz przestala traktowac mnie powaznie, jeszcze 4 lata temu mialem swiat u swoich stop, tak tak, bylem swierzo po szkole, mialem pieniadze i tym podobne, aha dziewczyn nie mialem nigdy, nie liczac przypadkowego ruchania jakichś naćpanych dziwek, Próby stowrzenia związku z dziewczyną kończyły sie na tym, że ogarniało mną (zgadnijcie co) ... poczucie winy kiedy chcialem sie zblizyc do jakiejs dziewczyny, randki nigdy nie wchodzily w gre, a perspektywa spędzenia z dziewczyną kilku godzin na trzeźwo przyprawiała mnie o gęsią skórkę i ... prawie dostawalem palpitacji, bo trzeźwa i bystra dziewczyna to niebezpieczna dziewczyna, a taka to moze zajrzec w oczki i pomyslec "... ale zjeb!" a wtedy co? wtedy wraca mój ... potworek który siedzi we mnie odkad pamietam i mówi do mnie "ty ..., ty ... debilu! znowu wyszedles na kompletnego ..., znowu jestes ..." Tak jak Sylas mial swoj pejcz, ja mialem swojego potworka gdzies gleboko w glowie i mam go do dzis, ten potwor mnie wykancza. On robi wszystko zeby mi sie nie udalo, zebym nie mogl normalnie zyc, ogranicza mnie, nie mam nawet odwagi juz ... znalezc pracy, bo ten ... maly potworek sabotuje wszystkie moje ruchy i zachowania. I żeby bylo jasne, ze jeszcze do konca nie ... - "potworek" to przenośnia. Ta samotnosc mnie wykancza, ten ... ból, lęk, poczucie winy, ten wlasny samosabotaż, ten ... potwór ktory siedzi we mnie chce zebym za kazdym razem czuł się jak kupa gówna. Wczoraj w nocy poryczalem sie jak jakas baba, no ... chyba drugi raz w zyciu, ten ból byl tak silny ze nie moglem sie opanowac ... no wylem jak stado wilkow, i wiecie co na pol godziny mialem spokoj, pol godziny czulem taki spokoj jakiego nigdy w zyciu nie czulem. Ale dzis znowu to samo, znowu ..., znowu.... Dziekuje za uwage, przepraszam za język, ale gdybym napisal to inaczej to tak naprawde nie opisalbym tego co czuje.
  8. Chomiczku - jestes bardzo chaotyczna w swoich wypowiedziach, ale mimo wszystko wyslucham co masz do powiedzenia, tylko zastanow sie zanim napiszesz jakies zdanie Pozdrawiam.
  9. Czesc chomiku Jak mozesz to napisz jeszcze jak sobie poradzilas i ile masz lat, chetnie poslucham.
  10. Nie wiem od czego zaczać, trudno jest mi zebrać mysli, bo stałem się już chodzącym warzywem. Wlasciwie patrze sie na te literki i sam się dziwie czy to piszę JA ? czy ktoś inny, i kto to jest „ja” czym jestem – nie wiem, a wlasciwie nigdy nie wiedzialem, ale teraz jest to bardziej namacalne niż kiedykolwiek. Pustka to za słabe słowo żeby opisać to co teraz czuje, a wlasciwie „nie czuje”. Resztki świadomości jakie mi zostały przeznaczam na ten tekst, bo może być ostatnim tekstem jaki napiszę. Nie towarzyszą mi zadne emocje, równie dobrze mógłby to napisać ktoś po lobotomii i byłoby podobnie. Dawno już zapomniałem jak smakuje radość, słowa „szczęście” i „miłość” znam tylko z filmów i książek. Nie wiem i nigdy nie wiedziałem co oznacza termin spontaniczność (tzn. teorie znam, ale tylko teorie). Wogóle znam bardzo wiele teorii, zgromadzilem sporo wiedzy podczas tego żałosnego odcinka 24 lat zwanego moim zyciem, podczas moich odwiecznych poszukiwań, obserwacji i ciągłej analizy zachowań swoich i innych. Szkoła podstawowa uświadomiła mi, że nie mogę być tym kim chcę być, ego mnie przerosło, przerosło rzeczywistość, musiałem się ukrywać tłumić złość, gniew, radość. Musiałem, próbowałem się dostosować, byc taki jak inny, po prostu porzuciłem siebie. Oczywiście później zdałem sobie sprawę, że moja psychika jest spaczona i nieprzystosowana do realiów, nie chciałem zostać sam, chciałem mieć kolegów, koleżanki (tych jednak nie miałem nigdy – dziewczyny/kobiety nie dawały się nabrać na moją sztuczną osobowość), dlatego za wszelką cene próbowałem się dostosować. Podstawówka jakoś przeleciała bez zgrzytów. W gimnazjum, pod koniec dostałem kolejnego kopa. Gimnazjum – ludzie dorośleją, w brew pozorom 15-16 lat to już wiek dość świadomy, zawiązywały się już zalążki dorosłego myślenia, ludzie byli coraz bardziej pewni siebie, coraz więcej dostrzegali. Ja się ukrywałem, do tego stopnia wstydzilem sie swojego prawdziwego ja, że już przestałem pamiętać kim byłem w dzieciństwie (zanim poszedłem do szkoły byłem oazą spokoju, i pamiętam bardzo dużo zdarzeń z wieku pierwszych 4-8 lat życia, co ciekawe okresu szkoły nie pamiętam prawie wcale, jakie pojedyncze sceny, migawki i tyle). Główne uczucia jakie towarzyszyły mi w okresie gimnazjum to chroniczny wstyd, lęk, ale także gniew i żal do wszystkich, szczególnie dziewcząt- taka bardzo chciałem zdobyć ich sympatie, że doslownie zapominalem o zdrowym rozsądku i robiłem z siebie błazna i ofiarę. Oczywiście zaraz robiłęm dobą minę do złej gry i zazwyczaj robiłem jakąś głupotę + cały szereg mechanizmów obronnych. Prawdopodobnie w ty m okresie przechodziłem krótkotrwałe stany psychotyczne, jak również napady paniki, jednak wstydziłem sie o tym komukolwiek powiedziec – cały czas walczyłem ze sobą, nie chciałem przyjac do wiadomośći, że cos jest nie tak. Patrzyłem na kolegów – wyluzowani, radośni, rozmawiali spontanicznie, zachowywali się spontanicznie. I przez cały ten czas nie mogłem spojrzec w oczy żadnej dziewycznie, było mi okorpnie wstyd przed nimi, czułem sie winny, nie wiem czego, ale czułem sie winny, zawsze gdy przychodziłem do domu nie mogłem na siebie patrzec, nie mogłem ze soba wytrzymac, nienawidziłem sie za swoje zachowanie, za swoje wygłupy, za robienie z siebie błazna. Ja sie smialem, one sie smialy, a w duszy rozrywałem się na strzępy. Pamiętam, że miałem ostre stany nerwicowe, napady lęku, paniki, prawie nie doopanowania. Jednak myślałem wtedy, że to normalne i każdy tak ma czasami. Teraz wiem, że to nie było normalne. Mój lęk przed spojrzeniami płci przeciwnej był tak wielki, że pod koniec gimnazjum zdecydowałem się, że pójde nie do liceum ogólnego, lecz do technikum samochodowego, gdzie moge uniknąć ich wzroku. Byłem w rozpaczy, zdesperowany, przez cale wakacje chowałem sie w domu. Spotykałem sie tylko z dobrymi kolegami (jedyni, którzy mnie tolerowali, ale długo im nie mogłem zaufać, lecz gdy już sie przełamałem zachowywałem sie wśród nich całkiem naturalnie i co więcej te moje dziwactwa z podstawówki trochę złagodniały, przybrały fomę bardziej świadomą, toteż ich towarzystwie byłem lubiany i ceniony za specyficzne poczucie humoru – tak mi się wydaje). Nie było jednak mowy o wyjściu z kimś nieznajomym i porobienie czegoś spontanicznego, moje działania ograniczały sie do kontrolowanych wizyt u kolegów, albo ich wizyt u mnie. Kiedy się z kims spotykałem, musiałem mieć wszystko pod kontrolą, preferowałem spotkania u mnie, miałem wtedy większe poczucie bezpieczeństwa i kontroli nad sytuacją. U mnie mogłem sie wyluzowac, kumple przesiadywali nawet po kilka długich godzin a czas płynął wtedy szybko. To były jedyne sytuacje w moim życiu kiedy zachowywałem się naprawde naturalnie i byłem swobodny. Nigdy nie wyjeżdżałem na żadne biwaki, kempingi, wycieczki, bo ludzie na takich wycieczkach zachowywali się nieobliczalnie. Nie mogłem przwidzieć ich działań i reakcji, czułem się źle, niekomfortowo i nigdy nie wiedziałem kiedy ktos sie zacznie ze mnie śmiać. Nie rozumiałem żadnych motywów ludzkich zachowań, znałem tylko te wyuczone. Lecz gimnazjum sie skonczylo, z utęskniem czekałem na ten nowy etap, bo mogłem wtedy zamknąć ten okres lęków i traum z gimnazjum, chciałem o tym zapomnieć, o tym całym bólu i niezrozumieniu. Do technikum samochodowego głównie uczęszczali uczniowie o niezbyt wysokich zdolnościach, szkoła ta była swoistym „ostatnim przystankiem” dla tych którzy nie dostali się do liceum ogólnokształcącego. Pierwszych kilka dni w klasie dało mi rozeznanie w sytuacji i zorientowalem sie, że tutaj moge być kim chcę. Tutaj nikt mnie nie rozszyfruje, mogę być lubiany i szanowany. Po raz pierwszy w życiu czułem się pewnie. Po kilku dniach trzymalem sie juz ze swoja paczka kumpli i musze przyznac ze przez dwa lata bylo naprawde bezstresowo i mialem z kim pić, smiac się i grac w koszykówke. Odpowiadało mi to i po raz pierwszy raz w życiu poczułem jakąs namiastkę szczęścia. Na lekcjach brylowałem swoimi uwagami i poczuciem humoru, nauczyciele mnie bardzo lubili i czesto smiali sie razem ze mną z czegos, czego nie rozumiala większość klasy, naprawde, wtedy wlasnie w takich momentach byłem najbardziej szczęśliwy – kiedy to ktoś mnie docenił, kiedy kogoś onieśmieliłem... Później jednak pod koniec szkoły ludzie dorośleli, 18 lat, matura, mysli o przyszłości itd. Nie bylo juz tak jak dawniej a ludzie zaczynali mnie zwyczajnie olewać. Oni przez te kilka lat ciągle sie zmieniali, dorośleli, a ja po prostu odgrywalem swoja rolę, chciałem byc taki jak oni, obserwowałem ich, zachowywałem sie jak oni, ale to wszystko bylo na pokaz. W sumie jesli teraz patrze na moje relacje z ludzmi, to zawsze motywem moich spotkan z nimi jest nie tyle chec rozmowy i wymienienia poglądów, lecz potrzeba kaceptacji. Kiedy czułem sie akceptowany byłem szczesliwy, mialem dobry humor, smialem sie razem z nimi choc malo obchodzilo mnie o czym rozmawiaja, jednak oni tego nie zauwazali, lubili mnie, ja lubiłem ich, z tym , że lubilismy sie z różnych powodów. Szkoła sie skonczyla a ja czulem ze znowu musze ucieknąć, gdzies daleko, żeby zaczac wszystko od nowa. Dawni kumple juz nie darzyli mnie takim zaufaniem jak kiedys, i ja t rozumiem, bo kto by zaufał komus, kto przez trzy lata zachowuje się tak samo, w identyczny sposób ? Uciekłem za granice, bo akurat miałem tam wujka, perspektywa zarobku i oraz świadomość, że nikt mnie tam nie zna, dawała mi nadzieje. Wyjechalem pół roku minelo bezbolesnie dla mojej psychiki, pieniądze były naprawde duże jak na chlopaka 19 lat. Cieszylem sie, wydawalem na prawo i lewo, kupowalem różne nikomu nie potrzebne gadżety, kiedy tylko czułem sie zle, szedłem do sklepu i na chwile humor sie polepszał. Oprócz dwóch osób z pracy nie spotykałem sie z nikim wiecej prócz domowników (mieszkało nas 4 osoby). Jakos przetrwalem te pół roku, na swieta pojechalem do polski, pewniejszy siebie, z wlasnymi pieniedzmi, w pewnym sensie czulem sie wyzwolony. Przyjechalem do polski, spotkałem sie ze starymi kumplami, pilismy bawilismy sie, bylo wesolo. Wrocilem za granice po swiatecznej przerwie i dostalem nowa prace. I wlasnie na tym etapie zycia żacząłem uświadamiać sobie jak bardzo moja psychika jest spaczona. Nowa praca, napoczątku pelen luz, co prawda duzo ludzi (fabryka) o to glownie mlodych, duzo ladnych kobiet, duzo pewnych siebie doroslych facetów. To już nie byli koledzy ze szkolnej ławki, to była firma, to byla rywalizacja i po raz pierwszy zdalem sobie sprawe z tego, że tutaj nie mam zadnych kolegow ani przyjaciol, tutaj nie jestem bezpieczny. 3 miesiace uplynely we względnym poczuciu bezpieczenstwa, ale im dalej tym gorzej. Ludzie sie zaprzyjazniali, coraz wieej rozmawiali, co raz wiecej sie smiali , zatracaly sie granice. Ja nie rozumialem zasad zachowania w takiej spolecznosci.Dużo piłem z nimi na imprezach, ćpałem itd – chciałem, żeby mnie lubili, a pić tez lubiłem. Byłem na pocatku dosc pewny siebie, ale moje reakcje i motywy zachowan byly wyuczone, mechaniczne, choc wtedy jeszcze nie zdawalem sobie z tego az tak sprawy. Dopiero kiedy zagłębiłem się w wir pozornie przyjaznych znajomosci, kiedy dalem wszystkim wejrzec w siebie. Nieświadomie odkrywalem swoje nieświadome wnętrze pełne wstyd, żalu i poczucia winy. Tak bardzo chciałem sie z nimi zintegrowac, byc czescia tego spoleczenstwa, chciałem wreszcie przestać sie ciągle kontrolować. Lecz nie zdawałem sobie sprawy, że kontrola nad sobą i cały zestaw wyuczonych reakcji i zachowań są moja jedyną obroną. Pewnego razu w pracy (to był juz 9 miesiac nowej pracy) ogłoszono zebranie. Wszyscy poszli do małej salki gdzie stał duży stół i ekran do projektora. Ludzi w Sali było około 30. Kazdy zajął swoje miejsce, jedni stali, inni siedzieli. Zebranie trwalo około godziny. Kilka minut bylo ok, ale potem zacząłem nerwowo się rozglądać na boki czy ktos przypadkeim sie na mnie nie patrzy. Robilem to tak czesto, że wreszcie ktoras z kolezanek to zauwazyla. I ja zauwazylem ze teraz na mnie spogląda. Nie moglem się opanowac, przypomnialo mi sie te okropne uczucie z gimnazjum, ten chroniczny wstyd, panikę i poczucie winy. To wszystko teraz wróciło, nie mogłem nigdzie uciec, coraz bardziej sie czerwieniłem, coraz bardziej nad soba nie panowałem, ogarnął mna taki lęk, że robiło mi się ciemno przed oczami. Nie potrafie opisac slowami co wtedy czulem. Wybieglem z tej sali i juz nigdy nie wróciłem do tej pracy. Pojechalem do Polski, byłem kompletnie rozstrojony jak zepsuty silnik, nie nadawalem sie do niczego. Musiałem isc do psychiatry, diagnoza – lekka psychoza i ogólnie szereg innych zaburzen których nazw już nie opamiętam. Przez 3 miesiące nie wychoziłem z domu, był to mój rodzinny dom, w którym mieszkała moja mams i rodzenstwo. Leki psychotropowe i stabilizujące nastrój, podziałały i po 3 miesiacach czułem sie w miare dobrze, ale byl to dla mnie ciezki okres. Postanowiłem wrocic do pracy. Wyjechalem za granice do tej samej pracy, wytrzymalem miesiac pozniej ludzie juz sie ze mnie smiali a ja nie moglem sie obronic. Czułem wielki żal – nie rozumialem dlaczego ktoś mi sprawia przykrosc, skoro ja mu jej nie sprawiam, co wiecej jestem dla niego miły i darze go szacunkiem ? Ja chcialem tylko dalej pracowac. Juz nie mialem aspiracji na dusze towarzystwa, ale chcialem po prostu pracowac. Nie dalo sie. Nie moglem zniesc tego upokorzenia, tego wywyższania sie przez innych, widziałem w ich oczach tryumf gdy na mnie patrzyli, dosłownie jak by byli najbjardziej dumnymi ludźmi świata, jak by zdobyli Mount Everest, widziałem jak ich oczy sie śmieją z mojego smutku. Nigdy nie potrafiłem tego zrozumiec, do tej pory nie moge. Zwonilem sie z pracy, poszedlem do nowej. Tam popracowalem 3 miesiace, musialem sie zwolnic – znowu czulem sie jak smiec, znowu czulem sie winny i zawstydzony, nie moglem patrzec nikomu w oczy, a oni to widzieli i wykorzystywali, jak wszyscy. Worcilem do polski zachcialo mis ie studiowac, postudiowalem niespelna rok i wrocilem za granice. Siedze juz 1.5 roku, lecz prace udaje mi sie znalezc tylko dorywczo. Znajomosci urwaly mi sie calkowicie, rodzina juz dawno przestala traktowac mnie powaznie, ja juz dawno przestalem traktowac powaznie siebie. Jestem pusty jak bęben, nie czuje nic, jestem emocjonalnym wrakiem. 2.5 roku brania leków, różnych diagnoz wizyt u specjalistów, nic to nie dało. Na włąsną ręke próbowałem znaleźć przyczyne moich problemów, swojego wstydu i swoich lęków. Czytałem różne książki. Szukałem pomocy w buddyźmie, medytacji, technikach wyzwalania samoświadomości. Nic to nie dało, bo moje najbardziej niezaspokojone pragnienie to akceptacja samego siebie i chęć bycia akceptowanym. Ale jak tu akceptować samego siebie, skoro przez całe życie kopali mnie po mordzie, gnoili i robili wszystko żebym czuł się jeszcze gorzej ? Nie rozumiem, nie rozumiem, nic nie wiem... jestem emocjonalnym idiotą, przeczytałem tony książek i jestem idiotą. Kazda moja reakcja, moje slowo jest przedtem przemyslane i wyselekcjonowane, robie to juz automatycznie, nawet jak sie mnie zapytasz która godzina, to jest duze prawdopodobienstwo, że odpowiem ci „nie wiem”, choc mam zegarek na ręku. Zapytany, moge odpowiedziec paroma zdaniami, jednak po chwili nie bede pamietam co powiedzialem, jestem tak wyprany z jakiejkolwiek osobowości, działam na zasadzie „odpowiem tylko nie bij”, albo „ bede dla ciebie uprzejmy tylko nie smiej sie ze mnie”. Oczywiscie nie potrafie rozróżnic fałszu od szczerych intencji, toteż na każdym kroku padam ofiarą szyderstwa, jestem zawsze uprzejmy chocbym nie wiem jak głupie czy jak obrazliwe pytanie zadał mój rozmówca. Tłumie w sobie wszystkie swoje naturalne odruchy, bo np. Gdybym na szyderstwo odpowiedział gniewem, to istenieje bardzo duze prawdopodobienstwo ze narazilbym sie na jeszcze większe szyderstwo, bo wtedy odsłoniłbym siebie. Wszystkie te uczucia własnie, jak gniew, radość sa od lat tłumione. I działa to mimowolnie, nie potrafie tego kontrolować. W rezultacie działam jak robot, jak warzywo, albo jak chorągiewka powiewana wiatrem, emocjonalny idiota, którego każdy moze wykorzystać, emocjonalny idiota, który potrzebuje do życia akceptacji z zewnątrz, żeby mógł zaakceptować siebie – ale akceptacja siebie nigdy juz nie nastapi .
  11. leczylem sie juz, mialem epizod psychotyczny, ale lekarze jednoznacznie nie mogli stwierdzic co mi jest, przepisali jakies leki na schizofrenie, ale zchizofreni nie mialem. nie wiem co mam robic dalej
  12. A co powiesz na to, że wszyscy traktują mnie jak szmate, zero szacunku tylko smiech i politowanie. Naprawde nie wiem, na czym polegają interakcje międzyludzkie, starasz sie być miły, starasz się szanować drugiego człowieka a ten odpłaca ci tylko pogardą i sarkastycznym śmiechem. Na prawdę nie moge tego zrozumieć. A to, że mam niską samoocenę, i zero szacunku do siebie to osobna kwestia. Moje podejście do ludzi opiera się na schemacie "będe dla ciebie miły tylko nie bij i za bardzo nie patrz mi w oczy". Gdy ktoś mi spojrzy w oczy od razu uciekam wzrokiem, no tym samym od razu ma nade mną przewagę, czuje sie w tedy jak szmata. Zupełni nagi, bezbronny. Skąd sie to u mnie bierze, potraficie powiedzieć ?
  13. Sądze, że to nie jest zwykła depresja, to cos gorszego.
  14. Witam. Jestem zdesperowany. Mam 23 lata i nie wiem kim jestem. Nie umiem rozmawiać z ludźmi, nie rozumiem co do mnie mówią, utraciłem wszystkie kontakty ze znajomymi bo nie wiedziałem jak z nimi rozmawiać, cały mój świat runął jak domek z kart, wszyscy, których kiedys znałem wydaja mi się zupełnie obcy. Nie wiem nawet jak mam się zachowywać gdy siedze sam, nie wiem co mam ze soba zrobić, jestem pusty w środku, czuje tylko lęk. Powiedzcie co ja mam zrobić ze sobą, nie umiem żyć wśród ludzi, nie wiem w jaki sposób egzystować. Zupełnie nie rozumiem tego świata, czuje się jak przybysz z obcej planety, jestem kompletnie nieprzystosowany. Już nawet nie pamietam tego kim byłem wcześniej, jak udało mi sie dożyć 23 lat, ale teraz czuje się jak bym urodził się znowu, czuje się jak niemowlę, zupełnie bezbronne. Jestem w rozpaczy, pomóżcie...
  15. Wojtek - może i masz rację, ale to tylko sucha analiza, która jednak nie pomaga. Trzeba zrobić coś żeby było inaczej, tylko co ? Ja już jestem na taki etapie życia, że wszystkie te zaburzenia skutecznie uniemozliwiaja normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Jestem świetnym pracownikiem, szybko się uczę i zdobywam nowe umiejętności, żadne wyzwanie nie stanowiłoby dla mnie problemu, żebym tylko umiał normalnie reagować na ludzi, umieć się z nimi porozumieć, zachowywać się po prostu normalnie, tak jak każdy zdrowy człowiek. Ale nie mogę... jestem po prostu aspołeczny. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam, chciałbym wreszcie poczuc ulgę, i czuję, że niedługo wyjście będzie tylko jedno. Nie użalam się nad sobą, tylko po prostu już dłużej tak nie mogę. Pozdrawiam.
  16. Maniak86

    Trudne przyjaźnie

    Przyjaźń z litości nie ma najmniejszego sensu, dziwie się, że osoby nad którymi się trzeba litować same do tego dążą. Ja nie cierpie jak ktos sie nademną lituje, wole żeby ktoś mnie znienawidził niż litował się nade mną.
  17. Wojtek - bardzo ciekawą rzecz opisałeś, sadze, że to zasługuje na jakis obszerniejszy artykuł... Jednak jeśli chodzi o mnie to raczej rodzice nie byli odpowiedzialni za to jak sie teraz czuje, choć głowy nie dam, moge czegoś nie pamiętać, będe musiał się nad tym jeszcze zastanowić głębiej.. Ojciec - człowiek raczej prosty, typowa głowa rodziny, twardy charakter, nie lubił okazywać uczuć, nigdy nie słyszałem żeby kogoś przepraszał, nigdy też nie słyszałem, że powiedział do mamy "kocham cię" czy coś w tym stylu. Kiedyś jak dość często pił to na drugi dzień zamiast powiedzieć proste "przepraszam" to wolił mamie coś kupić i dać. Ojciec nie jest zły, po prostu czesto lubił sobie wypić z kumplami. Natomiast potem problem alkoholu praktycznie poszedł w zapomnienie, pił tylko od czasu do czasu. Połowę swojego życia spędził za granicą pracując na rodzinę czyli na nas, teraz też od 3 lat siedzi w Irlandii i ciągle utrzymuje rodzine. Ojciec nigdy mnie nie uderzył. Mama - pogodna kobieta, bardzo oddana swoim dzieciom, zrobiłaby dla nich wszystko, kocha ojca i nas. Rodzice zawsze się ze soba dogadywali. Tyle o rodzicach. Natomiast - ja mam charakter tez podobny do ojca, tzn. nie cierpie okazywac uczuć ( w zasadzie nigdy nie okazuje uczuć), ja też w życiu nie powiedziałem że kogoś kocham, w życiu, nawet jeden raz, albo jeśli zwracam się do np. młodszego brata żeby przyniósł mi cos z drugiego pokoju, to on odpowiada "popros", no to ja wole juz sam isc i nie prosić. To chyba tyle co mam na razie do napisania. Wojtek - ja bym chciał żebys jeszcze się z nami podzielił swoimi spostrzeżeniami, sa bardzo ciekawe. Pozdrawiam
  18. Wojtek napisz co to za diagnoza, bylem u psychiatry kilka razy, u psychologów nie. Co do rodziców, to nie miałem z nimi nigdy zadnych problemów, ojciec troche pił, ale to było dawno.
  19. Wstyd jest tematem dla mnie bardzo znanym, wstyd towarzyszy mi praktycznie codziennie. Od dawna (ok. 5 lat) mam podobny problem. Ja za wszelką cenę starałem się "gonić" innych we wszystkim dosłownie. Cały czas musiałem sobie udowadniać ( i musze nadal), że nie pozostaje w tyle za innymi, ze nie jestem od nikogo mniej inteligentny czy błyskotliwy, zabawny. Mimo wszystkich tych "zabiegów" ciągle odczuwałem i odczuwam tzw. "niedosyt", czegoś mi ciągle brakuje, ciągle za czyms gonie. Ciągle obawiam się, że zostane takim jakimś "szaraczkiem pospolitym", że moje zycie bedzie nudne i nieciekawe w porównaniu do zycia innych ludzi. Na przykład ostatnio zauważyłem, że ze swoimi znajomymi spotykam się głównie po to żeby sobie udowodnić, że nadal jestem przez nich ceniony i szanowany za swój charakter czy też poczucie humoru, tym samym potrzeba kontaktu z nimi w celach typowo "towarzyskich" schodzi jakby na drugi plan. Smutne to ale niestety prawdziwe. Apropos wstydu, ciągle mysle ze ktos sie na mnie gapi i mysli o mnie cos złego, ze jestem jakims głupkiem albo cos, przeszkadza mi to i boje sie tego mimo faktu, że przeważnie mam głęboko w powarzaniu co ta osoba o mnie mysli, a jednak - odczuwam lęk, czuje sie niepewnie. Niecały rok temu te lęki u mnie tak się nasiliły, że niestety nie obyło się bez psychiatry i leków uspokajających, fakt, że "JA" musze isc do psychiatry byl dla mnie jak kop poniżej pasa - odbiło sie to strasznie na moim ego. Podobnie jak ty lubiłem "pastwić" się nad kolegami i koleżankami, ktorzy akurat nie nalezeli do mojej paczki, czy tez byli tzw. popychadłami w szkole ( każdy wie o co chodzi), lub po prostu sprawiało mi przyjemność ( i niekiedy dalej sprawia) poniżanie innych. Wracając do wstydu, ja np. nie jeździłem w życiu pociągiem, bo wiem że mógłbym nie wytrzymać psychicznie, ( siedzenie w tym samym przedziale z obcymi ludzmi i wzajemne gapienie się na siebie), jak latam samolotem to zazwyczaj śpie albo udaje że śpie, bo mogłoby się okazać że siedze razem z ładną, pewną siebie i zrazem bardzo bystrą dziewczyną, która mogłaby mnie "przejrzeć" w 5 minut. Autobusów się nie boje, bo to zazwyczaj kilka minut jazdy, a to mogę jeszcze zdzierżyć. Podsumowując, moja diagnoza jest taka: Wszystkie te czynniki: wstyd, ciągłe dowartościowywanie się, poniżanie innych mają swoje źródło w bardzo niskiej samoocenie, kompleksach ( nawet podświadomych, o których nie wiesz). Wszystkie te problemy wzięły się prawdopodobnie jeszcze z dzieciństwa, w skutek jakichs przeżyć, o których teraz możesz nawet nie pamiętać, ale tkwią one w twojej podświadomości. Do tych przeżyć może się zaliczać jakieś krępujące, zawstydzające zdarzenie w szkole, lub poniżanie przez rodziców. Ja z tym walcze już 5 lat, na wszystkie sposoby starałem się wykombinować, coś żeby w końcu żyć normalnie, nie przejmować się opinią innych, skupić się na pracy, wykształceniu itp. No ale niestety nie da się, a najgorsze jest to, że z wiekiem jest coraz gorzej. Nie wiem ile jeszcze dam rade tak pociągnąć, czasem chciałbym po prostu umrzeć i odetchnąć z ulgą. Napisz jeszcze ile masz lat jak możesz. Pozdrawiam. P.S. - jeszcze taka moja rada, oparta na doświadczeniu - pisałaeś coś o analizie - broń boże nie analizuj niczego, swojego zachowania szczególnie, ja tak robiłem, na początku analizowałem siebie tylko czasami, potem coraz częściej, teraz przerodziło się to już w obsesję, na każdym kroku zastanawiam się czy moje zachowanie jest ogólnie przyjęta normą społeczną lub cos w tym stylu, czy nie wychodze czasem na głupka, czy takie zachowanie jest akceptowane czy nie jest. Jesli bedziesz poddawał analizie swoje zachowania, to z czasem zatracisz wszystkie swoje naturalne gesty czy odruchy ( np. siedzenie na krześle w jakiejś grupie osób - ja się łapie na tym, że przed zmianą pozycji zastanowie się przez chwilę czy będzie to pozycja w miare normalna). Ja wiem, że to może brzmieć śmiesznie i ironicznie, sam się z tego śmieje( czarny humor), ale niestety ciągła analiza doprowadziła mnie do takiego stanu. Najlepiej wogóle nie myśleć o swoich zachowaniach, nie myśleć jak odbierają je inni.
  20. Graffka - psycholog Ci nie pomoże, trzeba się leczyć, ja długi czas wahałem sie iśc do psychiatry, bo po prostu nie chciałem przyjąć tego do wiadomości, że jestem chory. Dotychczas wszystko było ok, miałem duże mniemanie o sobie, często uważałem się za lepszego od innych. Potem to wszystko prysło. Ale dzięki lekom jakoś udało mi sie pozbierać do pewnego poziomu, teraz jest najgorzej, głównie z powodu alkoholu i chronicznej chęci bycia tym kim byłem wcześniej, na siłę próbuję odnaleść się w towarzystwie, ale mi się nie udaje. Próbuje być taki jakim mnie postrzegali ludzie wcześniej, sprzed choroby. Niestety już wszyscy zauważają, że nie jestem tą samą osobą, powoli tracę kontakt ze znajomymi, pewnie niedługo zostane sam, nawet jeśli ludzie będą się ze mną spotykać przez wzgląd na dawne czasy, to już nie będzie to samo. Życzę powodzenia i radzę iść do psychiatry jak najszybciej.
  21. Pamiętacie mnie jeszcze ? W grudniu tamtego roku miałem najgorszy moment w moim życiu, możecie o tym zdarzeniu przeczytać w moim pierwszym poście. No więc co się stało potem, juz opowiadam. Poszedłem do psychiatry, stwierdził u mnie niebezpeczne początki psychozy, jak również fobię społeczną. Powiedział, że zgłosiłem sie w dobrym czasie, bo jeszcze kilka miesięcy i mój stan byłby bardzo poważny (psychoza - wiadomo do czego to może doprowadzić). Podjąłem leczenie Permazyną, teraz biore Afobam i coś jeszcze. Przez 3 miesiące po pierwszej wizycie uspokoiłem się, osiągnąłem jako taką równowagę psychiczną, po czym wróciłem za granicę do tej samej pracy, do tych samych ludzi, którzy przyczynili się do mojej choroby. Wytrzymałem tam tylko 3 tygodnie, pierwsze 2 tygodnie było super, wszyscy cieszyli się, że wróciłem, bardzo się zdziwiłem, bo zachowywali się tak jak by nic się nie stało ( chyba bardziej zapamiętali te moje dobre strony niż złe). No ale po 3 tygodniach znowu zaczynało mi odbijać, już w mniejszym stopniu, ale wiedziałem, że jeśli tej pracy nie rzucę to przeżyje to samo jeszcze raz co 3 miesiące temu. Nie chciałem do tego dopuścić, zwolniłem się. Oczywiście wszyscy znajomi z pracy już nie mieli wątpliwości, że jednak jestem jakiś „inny” – „przyjeżdża po 3 miesiącach do pracy i zaraz się zwalnia”. Zaprosili mnie jeszcze na imprezę, ale nie poszedłem, chciałem, ale bałem się jak mnie będą odbierać, bałem się, że będę musiał im wszystko wytłumaczyć, że nie ucieknę od prawdy. No ni nie poszedłem. Kontakt z nimi urwał się definitywnie, został tylko jeden przyjaciel z pracy, człowiek, na którym zawsze mogę polegać, tylko jemu powiedziałem o mojej chorobie. No więc podjąłem następną pracę. Pierwsze 2 miesiące było super, byłem lubiany, także przez szefa i kierownika, wszystko szło super. No ale pewnego dnia znowu zacząłem się „rozglądać” czy przypadkiem nikt się na mnie nie gapi. Rozglądałem się co raz częściej ( jak to mam w zwyczaju), no i po pewnym czasie niektórzy zaczęli się zastanawiać o co mi chodzi, więc od czasu do czasu i oni zaczęli na mnie się gapić. Po 3 miesiącach w pracy każdy następny dzień był już bardzo wyczerpujący psychicznie. Byłem psychicznie wykończony kiedy wracałem do domu, doszło do tego, że nie mogłem już normalnie pracować. Trzęsły mi się ręce, chodziłem szybko i jakoś nienaturalnie, unikałem spojrzeń, nie patrzyłem się nikomu w oczy ( czyli mój tzw.”standard”). Tutaj należy wspomnieć, żę za 2 tygodnie miałem mieć urlop, następnie 2 tygodnie pracy i powrót do Polski. Oczywistym był jednak fakt, że tych ostatnich 2 tygodni nie byłem w stanie wytrzymać, w ogóle nie dopuszczałem do wiadomości tego, że musze iść do pracy, nie było mowy. Więc żeby nie iść do pracy musiałem coś sobie zrobić. Nie chciałem się zabić, chciałem coś sobie zrobić co uniemożliwiałoby mi pójście do pracy, co by usprawiedliwiło mnie przed moim bratem, i ojcem, którzy również pracowali ze mną za granicą, że faktycznie nie mogę isc do pracy. Nie mogłem im przeciez powiedzieć, że „nie ide do pracy po jestem czubkiem” prawda? Po prostu mi duma nie pozwalała. Co więc zrobiłem ? Nałykałem się tabletek, zjadłem całą paczkę Promazinu, 50 tabletek. Następnego dnia dostałem skurczów mięśni, nie mogłem chodzić, nie mogłem mówić, przez 3 dni nie mogli się ze mną w ogóle dogadać. 3 dni nie wychodziłem z łóżka. Potem mi przeszło i wszystko było ok. Ojcu i bratu powiedziałem, że lepiej będzie jak wrócę od razu do Polski i zrobię sobie wszystkie badania, bo co jest ze mną nie tak. No i wróciłem. Spotkałem się ze starymi kumplami, chodziliśmy na piwko itp. Jednak to już jakoś nie byli ci sami kumple, jak sprzed choroby. Co raz trudniej było mi się z nimi dogadać. Nie mogłem znaleźć wspólnego tematu. Na pozór wszystko było w porządku, ale dla mnie to już nie było to. Nie umiem tego wyjaśnić, po prostu wydają mi się co raz bardziej obcy, ludzie których znam 10 lat… Z jedną grupą znajomych nie spotykam się już w ogóle, całkowicie straciłem z nimi kontakt. Teraz zostali nieliczni starzy kumple, spotykamy się od czasu do czasu na piwie, ale co raz bardziej zaczynam, się od nich oddalać, czasem bardzo się ich krępuję, nie wiem dlaczego, kiedyś byliśmy przecież najlepszymi kumplami – co jest ?. Z kobietami nie spotykam się w ogóle. Chociaż według wszelakich wzorców piękności uchodziłbym za przystojnego, to nie mam odwagi spotykać się z dziewczynami. Nawet nie biorę tego pod uwagę, to one zawsze pierwsze zauważają, że coś jest ze mną nie tak, zawsze umieją dostrzec fałsz w oczach i to ich się najbardziej boję. Za tydzień pierwszy zjazd na studia, nie wiem jak to przeżyję, wspólne siedzenie z obcymi inteligentymi, ludźmi, którzy będą taksować wzrokiem wszystkich wokoło. Siedząc teraz przed monitorem jestem spokojny, opanowany, trzeźwo myśle, ale gdy nadarzy się jakaś sytuacja publiczna, spotkanie z kimś itd. Natychmiast zamieniam się w innego „człowieka”. Rozpoczyna się „teatr” w moim wykonaniu. Po prostu staram się udawać kogoś innego, chce być dowcipny, błyskotliwy, itd. Taki już jestem i nie wiem jak to zmienić… Kończe już ten przydługi list, nie wiem dlaczego to napisałem, po prostu nie wiem co robić, żyje jak duch, czuję się pusty w środku, nikt mnie nie rozumie, i na pewno nie zrozumie, zawsze marzyłem żeby być tylko normalnym chłopakiem, mieć dziewczynę, znajomych i dobrze się bawić. Mieć dobrą pracę itd. Na pewno wielu chłopaków zazdrościłoby mi wyglądu, tylko co z tego jak się ma taki charakter jak ja. Wolałbym być brzydalem, ale mieć silna psychikę i dobrze poukładane w głowie. Pozdrawiam wszystkich dotkniętych tym „czymś”…
  22. Leczę sie od miesiąca, biore Permazyne i Chloroprothixen. Narazie efekty są takie, że trochę sie uspokoiłem. Jednak ludzi boję sie tak samo jak przed tem, mam trudności w spotykaniu sie ze znajomymi. Nie wiem co dalej bedzie, na razie czekam.
  23. Heh, dzieki wam wszystkim, ale wszystkie te pozytywne rady na przyszłość opływają po mnie jak po kaczce. Do pracy juz raczej nie wróce. Ostatnio zaczałem sie tam czuć jak albinos w śród czarnuchów, nie myślałem że kiedys będe w tak żałosnym stanie. Teraz jade do polski i bede robił wszystko, żeby mnie powinęli do jakiegoś ośrodka. Smieje sie z samego siebie szyderczym śmiechem, nie wiem co będzie dalej. Licze na jakiś cud.
  24. Telimenka - widze że nie jestem sam. Zastanawiam się skąd te g*** sie bierze, myśl o leczeniu mnie przeraża, po prostu nie przyjmuje tego do wiadomości. Pewnie przyjme to d wiadmości po kolejnym pojsciu do pracy - w piątek zaczynam. Pewnie znowu przeżyje cały dzień w strachu, unikając wzroku innych. Tak to już jest z nami, pojebami
  25. Kurde to zdanie zabrzmiało jak wyrok Dzięki Róża, za wsparcie. To dla mnie trudna sytucja, nigdy nie myślałem, że znajde się na podobnym forum. Chyba nie moge tego jeszcze przyjąć do wiadomości, że będe musiał iść do psychiatry. I wątpie czy wogóle kiedykolwiek pójde, moje głupie ego śmieje sie z mojej słabości. Napisze jak sobie poradziłem jak dziś wróce ze spotkanka. Róża mówisz o tym chłopaku, że już od pierwszej chwili nbyło widać, że coś jest z nim nie tak. Właśnie ze mną jest odwrotnie, ludzie poznali mnie jako fajnego, zabawnego gościa, a teraz przekonują się, że jestem tylko słabym aktorem...
×