Skocz do zawartości
Nerwica.com

harpik

Użytkownik
  • Postów

    52
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia harpik

  1. Tylko ja nawet nie wiem, jak ma wyglądać szczęście... Wychowali mnie rodzice, którzy codziennie pili. Jako 7-8 latka uciekłam do babci i z babcią mieszkałam całe życie, zanim wyprowadziłam się na swoje. Teraz mama nie pije, ale ojciec niestety wrócił do nałogu. Do niedawna myślałam, że wszystko było okej w moim dzieciństwie, terapia uświadamia mi, że nie miałam racji. Od dziecka miałam stany lękowe, wiecznie panikowałam, że mojej babci może się coś stać i tak zostało mi do dzisiaj, tyle że odnosi się to do wszystkich moich bliskich. Można zwariować... W wieku 16 lat wpadłam w narkotyki, później depresja i cały czas nasilająca się nerwica. Teraz mam 23 lata i nie wiem, jak to jest żyć bez lęku, odczuwać radość, taką prawdziwą... Czuję się jak zaszczute zwierzę, nie potrafię już nawet panować nad sobą... Może dlatego nie wierzę już, że czeka mnie jeszcze coś dobrego...
  2. Na początek krótko streszczę, o co w ogóle ze mną chodzi... U psychiatry leczę się od początku zeszłego roku, a około 2 miesięcy temu zmieniłam terapeutę i teraz uczęszczam do fajnej pani psycholog. Z nią się przynajmniej dogaduję i nie milczymy przez całą sesję. Długo nie usłyszałam diagnozy, dopiero niedawno dowiedziałam się, że to nerwica lękowa z jakimś tam podłożem depresyjnym, czy odwrotnie. Wybaczcie, ale nie pamiętam dokładnie, co powiedział lekarz, tylko ta nerwica lękowa zapadła mi w pamięci. Obecnie nie biorę leków. Chyba przez to, że kiepsko na nie reagowałam (tzn. nie było reakcji, nasilały się tylko myśli samobójcze i lęki). Od kilku tygodni czuję się, jakbym rozsypywała się coraz bardziej, jakbym coraz mniej mogła kontrolować samą siebie. Kiedyś byłam naprawdę spokojną i opanowaną osobą, ciężko było mnie wyprowadzić z równowagi itp. A teraz? Wystarczy malutka rzecz, żebym dostawała "trzęsawki", z nerwów boli mnie serce i rzucam wszystkim, co mam pod ręką. Wydzieram się na partnera, jakby to on był wszystkiemu winny, wyżywam się na klientach w pracy, a pozostałych ludzi, w tym rodziny, unikam jak mogę. Lęki dodatkowo nie dają mi żyć! Jest ich coraz więcej, napady lękowe pojawiają się nawet po kilka razy dziennie. Już nie tylko w domu, po prostu wszędzie. Przez nie zawaliłam studia, bo nie byłam w stanie jeździć na zajęcia, przez nie cholernie często nie ma mnie w pracy A taki łagodniejszy lęk towarzyszy mi zawsze i wszędzie. Ciągle czuję się, jakby zaraz miało wydarzyć się coś okropnego... Już czasami nie mam siły. O samobójstwie myślę praktycznie w każdej wolnej chwili, zastanawiam się, jaki sposób byłby najlepszy, bo życie staje się nie do zniesienia. Coraz gorzej funkcjonuję, jestem z dnia na dzień coraz bardziej zmęczona. Nie śpię w nocy, a potem w pracy ledwo udaje mi się utrzymać otwarte oczy (faszeruję się kawami i energy drinkami). Ukojenie ostatnio znajduję w paleniu trawki, która mnie uspokaja lekko i czasami pozwala zasnąć jak człowiek. Od kilku miesięcy palę dzień w dzień, bo inaczej chyba bym zwariowała ;/ Nie dogaduję się z partnerem, ciągle tylko się kłócimy... Nie dziwię mu się, ja sama ze sobą bym nie wytrzymała. Rodziców unikam (nie mieszkam już z nimi), bo mama często pyta się co się dzieje, a ojciec znowu pije. Ogólnie odcinam się od ludzi, jak tylko mogę. Nie chcę z nikim mieć kontaktu i ostatnio najlepiej się czuję zamknięta w ciemnym pokoju. Siedzę tak czasami po kilka godzin, nie robiąc kompletnie nic. W czwartek byłam u lekarza. Mówił coś o tym, że to wszystko we mnie zakorzenione jest bardzo głęboko i w warunkach ambulatoryjnych ciężko będzie mi z tym walczyć. Podobno potrzebuję długiej i bardzo intensywnej terapii w związku z czym zaproponował mi szpital. Byłam zszokowana, nie dałam mu jeszcze odpowiedzi, czy się zgadzam na oddział. Ale czuję, że ta wiadomość mnie rozwaliła od środka. Do tej pory wmawiałam sobie, że nie jest ze mną jeszcze tak źle... Teraz czuję się słaba i do niczego, skoro już nawet lekarz nie pomoże mi w inny sposób niż szpitalem... Od tej wizyty codziennie ryczę. Może to nawet pozytyw, bo od miesięcy nie mogłam płakać... I nie wiem, co robić. Myśli samobójcze się nasiliły, szukam ucieczki od rzeczywistości, która mnie totalnie przytłoczyła. Już nie mam siły nawet podjąć jakiejkolwiek decyzji. Ludzie, ja naprawdę nie chcę już żyć, nie mam na to siły. Wykorzystałam chyba wszystkie pokłady energii na walkę z nerwicą i już nic nie zostało... Nie wiem, czego oczekuję od was. Może po prostu chcę to z siebie wyrzucić? A może pragnę, żeby ktoś jednak przegadał mnie i dał do zrozumienia, że nie warto popełniać samobójstwa, że jeszcze jakaś nadzieja dla mnie jest... Wybaczcie przydługi post, miało być krótko, przepraszam
  3. Dla mnie to nie jest takie proste. Po pierwsze, mieszkam z partnerem, który uważa, że płacenie za wizyty prywatne to wyrzucanie pieniędzy w błoto i mój kaprys skoro mogę chodzić na NFZ. Zarzuca mi, że wymyślam, a finanse mamy wspólne i przez to nie za bardzo jak mam te pieniądze na wizyty brać... Kolejna sprawa to to, że mój pierwszy psychiatra bardzo pomaga mi dobrym słowem, zawsze mówi coś, co pomaga trochę chociaż się podnieść i pozytywniej spojrzeć na życie. Najbardziej pomógł mi lek przeciwlękowy, bo to właśnie lęki zatruwały mi życie i teraz bez nich jest o niebo lepiej. Czuję się w końcu jak człowiek, a nie jak zaszczute zwierzę... Ale to trochę moja wina chyba, że od 1 psychiatry nie dostaję nic na lęki, bo mało o tym mówię. Jest mi po prostu strasznie ciężko to z siebie wyrzucić Na wizycie prywatnej wywaliłam z siebie wszystko na wstępie, a dodatkowo lekarz zadawał sporo pytań i dzięki temu dużo zostało wypowiedziane...
  4. Nie wiedziałam, czy zamieścić ten temat w dziale "depresja", ale chyba jest on najodpowiedniejszy... Od zeszłego roku chodzę do psychiatry, który zapisał mi andepin, a później jeszcze mianserynę. Te leki jedynie mnie zaktywizował, mam siłę, żeby cokolwiek zrobić, ale nic poza tym. Moim największym problemem są lęki. Napady lęków kiedyś miałam rzadziej, ale teraz mam je praktycznie codziennie, zawaliłam studia, bo napady paniki nie pozwalały mi wytrzymać na uczelni. Dodatkowo te napady kiedyś trwały tylko kilkanaście minut, a teraz... Jak mnie dopadnie to czasami trwa nawet kilka godzin Robię wtedy dziwne rzeczy, kilka razy wylądowałam na pogotowiu, bo myślałam, że zaraz umrę na zawał serca albo dosłownie zwariuję ;-/ Mój psychiatra mówił cały czas, że andepin pomoże mi na lęki, ale ludzie... Biorę go już od roku i nic! Zero pomocy w tej sprawie, wręcz jest coraz gorzej. Znowu też nie śpię w nocy, siedzę do 4 nad razem i nie mogę zasnąć, a muszę wstać codziennie o 6 do pracy... Nic dziwnego, że w pracy dosłownie zasypiam (zwłaszcza, że to praca siedząca, biurowa). Nie raz już zdarzyło mi się "odlecieć" i przysnąć na biurku. Chyba warto dodać, że mój psychiatra uważa, że mogłabym dać sobie radę bez leków, ale nie zgadzałam się na to. Bez nich byłam totalnie nie do życia. Ciągle tylko płakałam i rozpaczałam, że nie mam nawet siły, żeby się zabić i skończyć to cierpienie... W ogóle mam czasami wrażenie, że ten psychiatra nie do końca mnie rozumie albo bagatelizuje moje problemy... Nie chciał też mi wyjawić diagnozy, mówiąc, że najprawdopodobniej podświadomie bym się do niej dostosowała i przypisała sobie dodatkowe objawy... W moich okolicach na nfz to jest jedyny dobry psychiatra. Nie stać mnie na prywatne leczenie niestety, ale ostatnio stwierdziłam, że dłużej tak nie dam rady i odżałowałam kasę na prywatną wizytę do polecanego psychiatry. Powiedział mi, że na chwilę obecną cierpię na silne zaburzenia depresyjne i lękowe. Dodał, że mam kontynuować terapię, ale uważa, że bez leków się nie obejdzie. Dostałam w końcu coś na lęki (tranxene), dzięki czemu moje życie nie jest już takim niekończącym się koszmarem. Dodatkowo Mozarin codziennie. Ten lekarz wywarł na mnie naprawdę dobre wrażenie. Potraktował mnie bardzo poważnie, wszystko dokładnie wytłumaczył, zadawał dużo pytań, dzięki czemu udało mi się dokładnie opisać, z czym przychodzę. Ale teraz mam mnóstwo wątpliwości, bo byłam u 2 psychiatrów i każdy zapisał mi coś innego. Nie wiem już komu powinnam tak naprawdę zaufać. Ciężko mi będzie regularnie chodzić na wizyty prywatne ze względu na problemy finansowe, ale czy w ten sposób moje miotanie się w depresji i codzinne napady lękowe kiedykolwiek się skończą?
  5. Potrzebuję rady albo się po prostu wygadać... Od lutego jakoś szukam pomocy u specjalisty, biorę leki i chodzę na terapię. Na początku byłam nastawiona sceptycznie, bałam się zaufać mojemu psychologowi, ale z czasem ta bariera zaczęła pękać. Można nawet powiedzieć, że przywiązałam się do mojego terapeuty i zaczęłam się angażować w terapię. Wcześniej trzymałam wielki dystans, nie mówiłam prawie nic o sobie, ale w końcu zaufałam... Na spotkaniu we wtorek dowiedziałam się, że mój terapeuta się wyprowadza wystarczająco daleko, żebym nie mogła kontynuować terapii... Na początku przyjęłam to na "zimno", ale teraz aż mnie nosi. Ze złości, z rozczarowania i zawodu, jaki czuję. Ciągle chce mi się płakać, nie wiedziałam, że aż tak mnie to dotknie. Ale w końcu to jest to, czego ja się tak strasznie bałam. Czuję się porzucona i bezradna jak małe dziecko Mam 3 wyjścia w tej sytuacji... Psycholog będzie u mnie w mieście raz w tygodniu i wtedy mogę kontynuować terapię (jednak prywatnie), mogę poszukać kogoś nowego lub poddać się... Nie chcę innego terapeuty, nie chcę zaczynać wszystkiego od początku! A na prywatne leczenie mnie zwyczajnie nie stać, nawet przy stawce jaką zaproponował mi terapeuta... Studia, mieszkanie, dojazdy do pracy, życie... Po przeliczeniu moich finansów wyszło na to, że mnie praktycznie na życie nie stać, a co dopiero na terapię prywatnie ;( Jestem załamana i nie wiem, co robić... Może ktoś będzie w stanie powiedzieć coś mądrego, co trochę chociaż mi pomoże?
  6. Monika, jestem w trakcie, ale jak na razie zero efektów, a u mnie jakby coraz gorzej. Zawalam pracę i studia, bo obezwładnia mnie lęk i tylko dziwi mnie to, że w trakcie brania mianseryny i depakiny jako stabilizatora, takie akcje się dzieją...
  7. Co się ze mną dzieje ? ;( Błagam, niech ktoś mi cokolwiek powie na temat tego, co ze mną się dzieje przez ostatnie dwa tygodnie Na początku zaznaczę, że biorę mianserynę w małej dawce od półtora miesiąca (wcześniej fluo, ale efekt nie był zadowalający) i depakinę (dawka zmniejszona do minimum). Zawsze moje życie było pełne lęku, ale to co ostatnio się dzieje, to masakra jakaś. Całkiem tracę kontrolę i niedługo chyba zwariuję. Ataki paniki CODZIENNIE nawet po kilka razy. Czuję wtedy, że się duszę, serce szaleje, mam wrażenie, że zemdleję, a w głowie mam gonitwę myśli... Jeśli to się dzieje poza domem to uciekam w jakieś ustronne miejsce, jakoś przechodzi, ale jeśli w domu... są cholernie silne. Mam wrażenie, że "odklejam" się od siebie samej, że nie istnieję naprawdę, albo inaczej, że moja rzeczywistość nie istnieje (taki matrix). Nie raz przez to znów się okaleczałam, żeby poczuć, że żyję. Najgorsze jest to, że napady lęku pojawiają się coraz częściej i w dodatku popadam w jakąś paranoję. Boję się ludzi, mam wrażenie, że każdy chce mnie skrzywdzić. Jeszcze ten brak sensu w życiu. wszystko jest takie jałowe, nie mam po co się starać już
  8. harpik

    blagam o pomoc!!

    dzieki, dzieki! -- 27 wrz 2011, 20:35 -- moj telefon nie polaczy mnie z zadnym z nbumerow, gdyz konto mam zablokowane! jak zawsze wszystko na przekor!
  9. harpik

    blagam o pomoc!!

    jaki jest numer na niebieska linie?
  10. harpik

    blagam o pomoc!!

    monika, nie zauwazylam pytania. jestem w domu sama, dlatego szukalam jakiejs pomocy tutaj, forum to pierwsza rzecz jaka mi na mysl przyszla. ja mieszkam w sulechowie, najblizsze wieksze miasto to zielona gora (tam tez chodze do psychiatry i psychologa).
  11. harpik

    blagam o pomoc!!

    musialam gdzies cos napisac, komus powiedziec jak sie czuje, bo jestem tu sama jak palec... mam taki mętlik w glowie, ze zadne racjonalne rozwiazanie mi do glowy nie przychopdzi. nie wiem, gdzie i do kogo mialabym sie zglosic po pomoc
  12. harpik

    blagam o pomoc!!

    nie zdobęde sie na telefon na pogotowie. zawsze wydaje mi sie, ze nie powinnam, ze musze dac sobie rade sama, nawet kiedy czuje sie, jak dzisiaj!. dzisiaj to juz przegiecie jest, nigdy az tak zle sie nie czulam... to jest jak atak paniki trwajacy caly dzien!
  13. harpik

    blagam o pomoc!!

    w moim miescie nawet nie ma gdzie ;/ boze, gdybym miala chociaz numer telefonu do mojego lekarza
  14. harpik

    blagam o pomoc!!

    pilnie potrzebuję jakiejkolwiek pomocy... ! Jestem w stasznej rozsypce;/ trzese sie, serce mi bije jak oszalale, nie moge sie uspokoic znow sie samookaleczam nie myslac o konsekwencjach, wpieprzam mianseryne jak powalona, z nadzieja, ze chociaz troche mnie uspokoi... w dwa dni nie mam juz calego opakowania dopiero co bylam u psychiatry i wstydze sie isc jeszcze raz, w dodatku nie wiem ile beede czekala, a ja potr5zebuje pomocy TERAZ, bo zwariuje !!! przepraszam za nieskladne pismo, nie panuje nad soba...
  15. Jak będę się tak czuć po tych lekach, to nie wiem, jak długo wytrzymam Brzuch mnie mniej boli, ale bolą mięśnie, cały czas czuję się, jakbym było dopiero co po przebudzeniu (takie zamulenie typowe zaraz po wstaniu z łóżka), odrzuca mnie na myśl o jedzeniu "normalnych" rzeczy, za to na śniadanie zjadłam lody Wczoraj na kolację też tylko słodkie, bo od innego jedzenia niedobrze mi było I co mnie najbardziej niepokoi: jak się na coś spojrzę, to obraz tak delikatnie się trzęsie... Mam ciągle wrażenie, że ktoś mnie woła i jestem taka rozdygotana w środku... Orientuje się ktoś, czy te efekty miną?
×