Mojego narzeczonego coś męczy. Przychodzi w pewien sposób cyklicznie: są okresy, gdzie kilka tygodni czuje się dobrze i normalnie funkcjonuje, potem przychodzi kilka tygodni gorszego samopoczucia, podenerwowania, niepokoju, złego sypiania. I wtedy zaczynają się dziać różne rzeczy. Miewa w tym okresie różne lęki, które przychodzą ot tak, z niczego, i w zasadzie on sam nie wie, czego dotyczą, twierdzi tylko, że "się boi", jest niespokojny. Czasem gdy wraca z wieczornego spotkania ze znajomymi, zamiast wsiąść w autobus i pojechać prosto do domu wraca np. dwie godziny, idzie na piechotę lub okrężną drogą, bo wydaje mu się, że ktoś go śledzi albo jest w jakimś zagrożeniu, że cały świat się sprzysiągł przeciw niemu, nagle nie może trafić na żaden autobus, nie przejeżdża żadna taksówka, jest tylko ten strach, obawa, więc idzie przed siebie. Czasem jak go coś takiego dopadnie to dzwoni do mnie i wtedy da się mu przemówić do rozsądku, jednak zazwyczaj nie dzwoni tylko poddaje się temu. Ten "gorszy" okres zawsze ma też swoją kulminację. Któregoś dnia przychodzi z nienacka bardzo silny atak lęku. Wygląda to różnie. Czasem w trakcie tego ataku narzeczony zamyka się w sobie, leży na łóżku, widać po nim okropne zdenerwowanie, łzy ciekną, "rzuca się" po łóżku, jakby miał zrywy do ucieczki, ja go przytrzymuję, uspokajam, z czasem to przechodzi. Czasem jest bardziej kontaktowy, zrywa się z okropnym krzykiem, płacze, zaczyna uciekać, łapię go, wracam go na łóżko, jednak nadal wije się na tym łóżku nerwowo i prosi błagalnym tonem przez łzy "pomóż mi, pomóż mi". Taki atak dużo szybciej przechodzi, gdy ja jestem spokojna, jednak wiadomo, jestem człowiekiem i czasem też mnie nerwy obejdą. Po takim cichym ataku jest wykończony do granic możliwości i zasypia, po takim ataku bardziej kontaktowym jeszcze przez jakiś czas się dopytuje, czy w domu na pewno wszystko jest w porządku i jeśli widzi moją niespokojną reakcję, zaczyna wmawiać sobie, że na pewno coś jest nie tak, że może np. w domu są duchy lub coś takiego, no bo dlaczego ja też jestem zdenerwowana? Wszystkie te rzeczy przechodzą po czase i potem podchodzi do nich krytycznie, mówi, że się bał, ale w sumie nie wiadomo, czego, że sam nie wie, że nie umie tego nazwać. Kiedyś w trakcie ataku mówił coś o jakichś postaciach, jednak potem upierał się, że nie widział postaci, a jedynie próbował jakoś nazwać ten lęk, który czuł, jakoś go spersonalizować i wyobrażał sobie, że w pokoju mogą siedzieć jakieś postaci - ale podkreślał, że ich nie widział. Pan doktor, u którego byliśmy, nazwał to, co mu dolega, nerwicą lękową i przepisał jakiś lek na nerwicę. Ja się jednak zatanawiam, czy to właśnieto? Czy tak się objawia nerwica? Martwią mnie te napady paniki, martwi mnie to przekonanie o śledzeniu. Jak to u Was wygląda? Wkrótce mamy brać ślub, sami rozumiecie, że chciałabym wiedzieć, na czym stoję... Martwię się...