Skocz do zawartości
Nerwica.com

marysienka

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez marysienka

  1. Powtarzacie tutaj jak mantrę, że ludzie "normalni" nie są w stanie Was zrozumieć i wbijacie sobie to nawzajem do głowy. Pozwolę sobie wyrazić bardzo stanowczy sprzeciw. Kto to są ci ludzie "normalni"? To, że ktoś nie był u lekarza i nie ma zdiagnozowanego tego czy innego schorzenia nie oznacza, że nigdy nie miał z nim do czynienia. Większość ludzi doświadczyła w swoim życiu choć raz różnych objawów nerwicy czy depresji i choć sami na tę chorobę nie zapadli, są je sobie w stanie świetnie wyobrazić, a tym bardziej zrozumieć. Tak samo, jak potrafimy zrozumieć, jakie ograniczenia i jakie problemy ma osoba z astmą lub po amputacji ręki. Inna sprawa, że pod względem empatii bardzo się różnimy, jeden umie się wczuć w uczucia drugiego, inny nie umie (lub po prostu nie chce). Kto to są ci ludzie "normalni"? Czy mówicie o tych, którym nerwica się kojarzy po prostu z trzęsącymi się rękami trzymającymi kubek zaparzonej meliski? Weźcie pod uwagę, że gros naszego społeczeństwa to ludzie o dość niskim ilorazie inteligencji, ludzie nie mający pojęcia o świecie. Czy od kogoś, kto nie wie, jaka jest stolica Stanów Zjednoczonych ani po jakiemu się mówi w Szwajcarii, od kogoś, kto idzie na wybory i głosuje na wzrost kandydata, bo programu wyborczego nie zna, od kogoś, kto krzyczy, że lekarze to złodzieje, nauczyciele się lenią i za dużo zarabiają, że głupie Araby się biją i przez to nie można sobie spokojnie wypocząć pod palemką a w ogóle islam to zło - czy od takich osób chcecie oczekiwać, że będą miały pojęcie, czym jest nerwica? I że w ogóle czegokolwiek będą się chciały dowiedzieć? Dajcie spokój, po co się przejmować opinią kogoś, kto ma ciemno w głowie... Kim są zatem ci "normalni", którzy nie rozumieją? Uwierzcie, wielu z nas rozumie dużo więcej, niż Wam się wydaje. Niestety, ze zrozumieniem i niezrozumieniem proporcje wśód "nas" i wśród "Was" są takie same - niektórzy z Was też nie rozumieją. Nerwica nie jest chorobą, przy której powinno się założyć ręce i czekać na to, aż sobie pójdzie albo aż świat się skończy. Jest to jedna z tych wielu chorób, z którymi się walczy. Że posłużę się metaforą - Wy nie straciliście ręki, ale wymaga trudnej i długotrwałej rehabilitacji. Wielu z Was rozumie to i walczy, ma swoje wzloty i upadki, sukcesy i porażki, ale się nie poddaje. Niektórzy jednak wolą usiąść, porozczulać się nad sobą, że przecież tego czy tamtego nie mogą, bo są chorzy i świat jest okropny, bo nikt tego nie chce zrozumieć. Tak jest najłatwiej. Tak jest niektórym wyjątkowo wygodnie. I te osoby najgłośniej krzyczą, że się czegoś nie da i że trzeba to zrozumieć. Da się. Może nie od razu, ale trzeba próbować i walczyć ze sobą. My, "normalni", też musimy walczyć. I też nieraz próbujemy się nad sobą użalić i stwierdzić, że "się nie da" i "nikt nie rozumie". I tak samo osoba, któa przechodzi rehabilitację - nieraz powie, że się "nie da" i "nikt nie rozumie, cały czas każą iść dalej, a przecież się nie da". Tylko póki ta osoba tak będzie myśleć, rehabilitacja nie będzie skuteczna. Zaraz pewnie ktoś mi zarzuci, że Was nie rozumiem, ale uważam, że nie różnimy się od siebie aż tak bardzo, jak Wam się wydaje. Ba, podejrzewam, że niejeden z Was jest bardziej "normalny" od niejednego z nas. Silniejszy.
  2. Agusiu, toż przecież napisałam, że byliśmy u lekarza i lekarz stwierdził silną nerwicę lękową, na którą właśnie zaczął leczenie. Ja dzielę się z Wami moimi przemyśleniami, bo boję się gdzieś w głębi, że diagnoza jest niesłuszna...
  3. Rzeczywiście, wśród ludzi taki silny atak mu się nigdy nie zdarzył, te ataki tylko na osobności. Jak go wyprowadzić w tym czasie między ludzi, "spina się w sobie", żeby na tyle, na ile to możliwe, nie dać nic po sobie znać, ale stara się wtedy ten kontakt z ludźmi ograniczyć do minimum i jak najszybciej zejść im z oczu. Te gorsze okresy chyba występują z lekkim opóźnieniem w stosunku do stresujących okresów w życiu, tzn. gorszy okres przychodzi już po tym, jak jakieś stresogenne wydarzenie się zakończy i w zasadzie powinien zapanować spokój. Mówię 'chyba', bo nie jestem pewna, czy tak było za każdym razem. Nie chcę iść do innego psychiatry, i tak sporo mnie kosztowało namówienie na pójście do lekarza w ogóle. Jak powiem narzeczonemu, że chciałabym iść jeszcze do innego, zaraz będzie myślał, że z tym lekarzem coś jest nie tak i może z nim też jest coś jeszcze bardziej nie tak. Innymi słowy będzie miał tysiące podejrzeń. Już po pierwszej wizycie u lekarza podzielił się ze mną wątpliwością, czy to na pewno dobry lekarz i zapewniałam go, że tak, na pewno dobry, więc.. sami rozumiecie. Boję się jednego: że on się nie chce przyznać do wszystkiego w obawie, że zostanie postawiona diagnoza pt. "choroba psychiczna". On się tego panicznie boi, boi się też, że go zamkną w szpitalu i - jak twierdzi - "tam umrze". Cały czas gdzieś mi leżą na sercu te postaci, o których mówił. Mówił o nich tak, jakby rzeczywiście były w pokoju, jakby je widział, a teraz twierdzi, że nigdy nie widział żadnych postaci, że jedynie sobie wyobrażał, że mogą być. I ja nie wiem, czy tak rzeczywiście było, czy też mówi tak, bo boi się, że "omamy" sprawią, że diagnoza pt. "nerwica" zmieni się w zupełnie inną diagnozę. Nie mogę też być pewna, czy mówi mi o wszystkich atakach, bo nie mieszkamy razem i nie przy wszystkich w związku z tym jestem obecna. Stąd moja niepewność, czy one są jakoś powiazane ze stresami, czy występują bez zależności. Omamy to już domena psychozy, prawda? Czy nerwica lękowa może mieć elementy psychotyczne?
  4. Mojego narzeczonego coś męczy. Przychodzi w pewien sposób cyklicznie: są okresy, gdzie kilka tygodni czuje się dobrze i normalnie funkcjonuje, potem przychodzi kilka tygodni gorszego samopoczucia, podenerwowania, niepokoju, złego sypiania. I wtedy zaczynają się dziać różne rzeczy. Miewa w tym okresie różne lęki, które przychodzą ot tak, z niczego, i w zasadzie on sam nie wie, czego dotyczą, twierdzi tylko, że "się boi", jest niespokojny. Czasem gdy wraca z wieczornego spotkania ze znajomymi, zamiast wsiąść w autobus i pojechać prosto do domu wraca np. dwie godziny, idzie na piechotę lub okrężną drogą, bo wydaje mu się, że ktoś go śledzi albo jest w jakimś zagrożeniu, że cały świat się sprzysiągł przeciw niemu, nagle nie może trafić na żaden autobus, nie przejeżdża żadna taksówka, jest tylko ten strach, obawa, więc idzie przed siebie. Czasem jak go coś takiego dopadnie to dzwoni do mnie i wtedy da się mu przemówić do rozsądku, jednak zazwyczaj nie dzwoni tylko poddaje się temu. Ten "gorszy" okres zawsze ma też swoją kulminację. Któregoś dnia przychodzi z nienacka bardzo silny atak lęku. Wygląda to różnie. Czasem w trakcie tego ataku narzeczony zamyka się w sobie, leży na łóżku, widać po nim okropne zdenerwowanie, łzy ciekną, "rzuca się" po łóżku, jakby miał zrywy do ucieczki, ja go przytrzymuję, uspokajam, z czasem to przechodzi. Czasem jest bardziej kontaktowy, zrywa się z okropnym krzykiem, płacze, zaczyna uciekać, łapię go, wracam go na łóżko, jednak nadal wije się na tym łóżku nerwowo i prosi błagalnym tonem przez łzy "pomóż mi, pomóż mi". Taki atak dużo szybciej przechodzi, gdy ja jestem spokojna, jednak wiadomo, jestem człowiekiem i czasem też mnie nerwy obejdą. Po takim cichym ataku jest wykończony do granic możliwości i zasypia, po takim ataku bardziej kontaktowym jeszcze przez jakiś czas się dopytuje, czy w domu na pewno wszystko jest w porządku i jeśli widzi moją niespokojną reakcję, zaczyna wmawiać sobie, że na pewno coś jest nie tak, że może np. w domu są duchy lub coś takiego, no bo dlaczego ja też jestem zdenerwowana? Wszystkie te rzeczy przechodzą po czase i potem podchodzi do nich krytycznie, mówi, że się bał, ale w sumie nie wiadomo, czego, że sam nie wie, że nie umie tego nazwać. Kiedyś w trakcie ataku mówił coś o jakichś postaciach, jednak potem upierał się, że nie widział postaci, a jedynie próbował jakoś nazwać ten lęk, który czuł, jakoś go spersonalizować i wyobrażał sobie, że w pokoju mogą siedzieć jakieś postaci - ale podkreślał, że ich nie widział. Pan doktor, u którego byliśmy, nazwał to, co mu dolega, nerwicą lękową i przepisał jakiś lek na nerwicę. Ja się jednak zatanawiam, czy to właśnieto? Czy tak się objawia nerwica? Martwią mnie te napady paniki, martwi mnie to przekonanie o śledzeniu. Jak to u Was wygląda? Wkrótce mamy brać ślub, sami rozumiecie, że chciałabym wiedzieć, na czym stoję... Martwię się...
×