cześć,
od jakiegoś czasu.. tnę się. uświadomiłam sobie, że chyba mam z tym problem, bo kiedy nie potnę się.. [gdy nie mam pod ręką żyletki, potrafię robić to naprawdę wszystkim, nawet długopisem] nie potrafię właściwie normalnie funkcjonować. rzecz w tym, że ja się już chyba nie potrafię pohamować, gdy widzę krew ulga jest niesamowita.. kiedyś wystarczyło mi, że robiłam to na przykład pinezką [wiadomo, że tej krwi nie było prawie wcale], od pewnego czasu robię to żyletką, coraz głębiej, coraz częściej. były dni, że bez żyletki nie potrafiłam praktycznie przeżyć, rozmawiać... więc cięłam się praktycznie co kilka godzin. blizn mi przybywa, sznytów coraz więcej, mam wrażenie, że to jakieś błędne koło: mam dola wieczorem, więc się tnę, idę spać, budze się rano z wyrzutami sumienia [no i bolącą ręką, nogą etc], wyzywam siebie, jak mogłam być taka durna i znowu to zrobić, po czym idę do łazienki, biorę żyletkę i "to już ostatni raz, naprawdę, więcej już tego nie zrobię".. oszukuję samą siebie. kiedy nie robię tego dłuższy czas, ciągle o tym myślę... to jest okropne, chcę z tym skończyć. problem tym, że nie mam pojęcia jak...