Noo zakładając tutaj wątek czuje się trochę jak w krainie czubków albo coś, ale co innego zostało Może ktoś będzie umiał mi pomóc..
Sprawa ma się tak: w młodym wieku, od ok 14 do 18 roku życia miałem niezdiagnozowaną depresje. Mówie niezdiagnozowaną ponieważ mam prawie absolutną pewność, że sposób w jaki się czułem przez ten okres nie można inaczej określić niż właśnie depresją. Dla przykładu poziom energii miałem tak niski że będąc np w szkole na lekcjach kompletnie nie kontaktowałem, co kto do mnie mówi, ziewałem prawie bez przerwy etc. Aż dziwne że nikt tego nie zauważył, albo i zauważył ale nic nie mówił, a może nawet mówił! Nie wiem tego dlaczego? Bo w tym wieku właśnie, lat 14stu, moi rodzice postanowili wyjechać za granicę, do Włoch. Czyli w państwie w którym znajduje się aktualnie, w wieku 20 lat. No dobra ale nie będę lał już wody, przejde do rzeczy.
Stopniowo od paru lat, moje emocje jakby opadały, wygasały. Na początku byłem bardzo nieśmiały, bałem się etc. Potem to zniknęło, ale z tym.. emocje pozytywne, jak radość, poczucie bezpieczeństwa czy determinacja. Teraz nie potrafie wydusić z siebie łez, choćbym nie wiadomo jak się starał. Wszystko jest mi obojętne. W sumie można uznać że przez większość dnia jestem w stanie neutralno-pozytywnym, więc chyba katastrofy nie ma. Jednak nie jest to przecież normalnie.
Jestem osobą, jak to się mówi chyba introwersyjną. Dużo nad sobą się zastanawiam, analizuje. No i tak wnioskując właśnie zainteresowałem się tematyką psychologii, umysłu, tego typu rzeczami. Posciągałem rózne kursy z internetu na temat NLP. Sporo się dowiedziałem. Jeden z nich, najbardziej przekonywujący, tłumaczy jak to najważnieszy krok, gdy chce się dokonać jakiejś zmiany jest stanowcze postanowienie, że nie toleruje się już aktualnej sytuacji, zliczenie wszystkich przykrych rzeczy które mi się przez nią dzieją i tak dalej. No więc próbuje tak się zezłościć, zesmucić. Wtedy rzekomo odczuwa się właśnie taką palącą motywacje. Tyle że ja.. no.. nie czuje nic. Zero. Wszystko mi lata. Więc czego bym nie robił.. wezme się za coś, odechciewa mi się. I tyle.
Nie mam żadnych obowiązków. Nigdy nie miałem. Jeżeli w ogóle w tym roku zdam, to będę, można powiedzieć, czwarty raz w czwartej klasie technikum. W ogóle od lat mam taką myśl że mogę. W każdym momencie. Bo mnie na to stać. Bo jestem wystarczająco inteligentny. Bo pokonałem już bariere jezykową dawno temu i nie jestem już takim mięczakiem. Mogę, mogę, mogę.. i, paradoksalnie, chyba ta myśl właśnie powstrzymuje mnie przed działaniem, bo skoro mogę w każdej chwili to nie muszę od razu nie.. no właśnie więc jak tylko zrozumiałem że to właśnie to jest powodem że nic nie robię (!), to spróbowałem odwrocić proces. Ale nic, ciągle racjonalizuje, mam tak wykrętne wymówki, jakieś takie.. mniemanie o sobie, że nawet tutaj na forum całkowicie anonimowo wstydze się je przytoczyć.
Wiem że ten tekst jest niezrozumiały, proszę mnie o to nie winić. Nie mam i nigdy nie miałem pojedynczej osoby w życiu z którą mógłbym szczerze o sobie porozmawiać. Może najlepszym wyjściem byłoby po prostu przestać zastanawiać się nad sobą, zająć się bardziej .. innymi. Gdybym miał tylko odwagę..
Powiedzcie mi, co mi tam lata pod kopułą.. co mam robić.. nie mam celu, nie wiem kim chce być, żałuje straconych lat, żałuje podjętych decyzji. Daleko mi do samobójstwa bo mimo wszystko lubię życie. Lubię być. Lubię istnieć. Coś jak Ferdynand Kiepski, tv, piwo i opierdalać się. Tyle że ja nie mógłbym tego zaakceptować. Teraz żyje podobnie jak właśnie ta postać, ale przecież się zmienie. Przecież jestem młody. Przecież jest czas. Ciągle tylko prokrastynacja. Czasem nie robię nic gdy nie mam pewności że nie zrobie tego perfekcyjnie. Ok nie zanudzam już. Co o mnie myślicie x)
PS
Jest 04:23. Odwiedziłem już wszystkie ulubione strony internetowe. Porobiłem wszystkie skrajnie nudne czynności, popomagałem jakimś ludziom rozwiązać ich banalne komputerowe problemy. Mam iśc spać? Mogę. Ale co za różnica? Nie potrzebuje siły by cokolwiek robić bo nic robić nie muszę.. hm..