Skocz do zawartości
Nerwica.com

pokahontaz

Użytkownik
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez pokahontaz

  1. maiev muszę widzieć nadzieję, bo wtedy wszystko straci sens. Sądzę też, że chociaż my o tym nie wiemy, wiele zależy od nas i od Losu (Boga). NIC się nie dzieje bez przyczyny, wszystko Bóg zsyła, abyśmy zrozumieli ten przekaz. Znasz przypowieść o siedmiu latach chudych? Miną...Kiedyś miną... Wierzysz, prawda?
  2. Ja wstaję ok.12:00 (kładę się ok. 2:00) siadam przy kompie na jakieś 1,5 godziny, schodzę na dół, babcia pyta, co zjem, robię sobie jedzenie, coś czytam, coś oglądam, znów na kompa 1,5 godziny. Potem zaciągają mnie do prania, prasowania itd. prawie nigdy tego w końcu nie robię, bo, ku mojemu zdziwieniu, jest już wieczór, biorę prysznic, przyjeżdża Marcin z pracy, siedzimy i coś wymyślamy, żeby się nie nudzić, ja namawiam go na spacery, on rzadko się zgadza, cały czas wałkujemy temat mojej przechodzącej chyba depresji. Żyję jakby obok, bo nie mogę się pozbyć dołów, ale trzeba żyć, bo gdzieś tam czeka na mnie światełko w tunelu- wiem o tym doskonale, tylko szkoda mi każdego zmarnowanego na nicnierobieniu dnia, a ni potrafię do czegoś się zmobilizować, próbowałam, ale nic nie daje mi satysfakcji... Tak dzień w dzień jakoś leci... Ale przejdzie, oj wtedy będzie się działo
  3. Samotność- nieodłączny towarzysz człowieka, a może bodziec, aby zauważyć to, co piękne, to co samotnością nie jest? Motyw docenienia bliskich, którzy zawsze byli?
  4. Ja również życzę spokojnych, cudownych, niekoniecznie niezapomnianych, aczkolwiek spędzonych z uśmiechem Świąt, które pomagają co roku zebrać siły na dalszą walk; ciepła rodzinnego, poczucia, że jesteśmy na tym świecie zupełnie nie z przypadku, ale dlatego, aby coś po sobie zostawić. Odnalezienia światełka w tunelu, odnalezienia iskierki dziecka; odnalezienia wewnętrznej harmonii. Nie poddawania się społecznym schematom, radości z życia i każdego dnia, spędzonego właśnie tak, jak MY chcemy, pełnej wolności i poczucia, że każda godzina, minuta i sekunda nie idą na marne. Magicznych wspomnień, aczkolwiek wiary w przyszłość i nigdy nie gasnących marzeń! Z całego serca od Pokahontaz i jej ekipy!
  5. Chyba wiem, co Ci dolega i wydaje mi się, że to dotyka także mnie. Mam już tego naprawdę po dziurki w nosie, od dwóch miechów jestem w depresji, walczę, nawet wygrałam jakąś bitwę, ale wojnę cały czas przegrywam! To chyba przez te myśli, nazwane najlepiej przez Ciebie- destrukcyjnymi. To tak jakbym sama nie miała nad sobą kontroli, mój facet nazywa to robieniem z igły widły, ale to coś bardziej skomplikowanego. To tak, jakbym nagle usiadła obok Boga, tam, na górze i widziała, jak Ci wszyscy ludzie biegają jak mrówki, dążą do czegoś, czego i tak nie osiągają, starzeją się i umierają i nawet jeśli wiele osiągnęli, to teraz nie ma znaczenia, oni żyją tylko po to, żeby kiedyś umrzeć. Nie potrafię teraz o niczym innym myśleć, jak o tym, że to życie ma jeden cel- śmierć. Nie potrafię się z czegoś cieszyć, bo wiem, że choć jeszcze tyle życia przede mną, to kiedyś będę stara, chora i moje plany na życie zastąpi oczekiwanie na śmierć... Ta zatruwająca myśl nie daje żyć! Nie odczuwam już satysfakcji, jak słucham nowej płytki Hey, bo myślę sobie: i o tobie, Nosowska, nikt nie będzie pamiętał. Kiedyś na cały dzień nakręcał mnie wschód słońca, jesienne, ciepłe wieczory w moim pokoju przy lampce, teraz nie potrafię już tak. No i właśnie najgorsze jest to rozdwojenie duszy... Jedna mówi, twoje życie dopiero się rozkręca, ten zły okres minie i znów będziesz się cieszyć z małych, wielkich rzeczy. A ta druga podszeptuje: no i po co to robisz? Po co to sprzątasz, po co jesz, to nic nie da, jutro znów to zrobisz i znów i znów, lepiej się nie męczyć i skończyć z tym ostatecznie. Moja mama jest najlepsza przyjaciółką, rozmawiam z nią o każdym stanie mojej duszy, czasem mówię:hej, mamcia, no jak ja mogłam myśleć o samobójstwie, przecież już mi przechodzi, prawda? Bo świat jest całkiem fajny! A następnym razem wątpię we wszystko i mówię: A jakie to ma znaczenie, czy ja się zdrowo odżywiam, czy sprzątam, świat nie zwraca na mnie uwagi, jestem nikim w tej generacji, nie chcę żyć... Nic mi nie daje satysfakcji, bo wszystko mija a wspomnienia to najgorsza miarka naszej starości... Pomóżcie, ludzie, którzy macie na to złoty środek!!!
  6. Wiesz, ja mogłabym z tego zrobić swój zawód- automysliciel, he he. Tylko, że ja tak mam od kiedy pamiętam, nie wiem, może miałam w dzieciństwie jakiś talent do wychwytywania takich tematów w rozmowach rodziców, z resztą mama ze mną zawsze rozmawiała jak z dorosłą osobą i zawsze pokazywała mi świat tak jakoś filozoficznie, od dzieciaka pamiętam, że słuchałam Various Manx, Oddziału Zamkniętego itd. taki jakiś klimat mi się wkręcał nieświadomie, bo ja nawet nie kumałam, o czym oni śpiewają, ale coś mnie ciągnęło w tym trudnym, w sumie, dla dziecka klimacie. Nie wiem, chyba to wynikało z tego, że byłam (i ponoć jestem, ale leń też niezły) uzdolniona ponad wiek, rodzice zawsze mi to powtarzali, że jestem śliczna, zdolna, że nie można tego zmarnować, bo to dar jak wygrana w lotka. Dlatego, skoro większość wokół rozwijała się na normalnym poziomie, ja wybiegałam zawsze ze sposobem myślenia o jakieś 3-4 lata. Kurde, teraz to nie wiem, czy to dobrze, bo zawsze byłam taka... doroślejsza, co nie znaczy, że nie miałam zwariowanych pomysłów, bo babcia nie mogła ze mną wytrzymać, taki byłam urwis! Dlatego w wieku 16 lat myślałam poważnie o małżeństwie itd. Może to odbiera radość, dzieciństwa, ale zawsze dążyłam do ciągłego poznawania siebie, ogólnie własnej osoby jako jednostki we wszechświecie, jednostki na przestrzeni czasu, można powiedzieć, byłam sama dla siebie królikiem doświadczalnym, starałam się zawsze spoglądać na sprawy okiem trzeciej osoby, która ogląda całe zajście, oceniałam siebie, ludzi obok, zastanawiałam się, co nimi w różnych sytuacjach kieruje, jaki to ma wpływ na ich psychikę itd. Nie raz i nie dziesięć powątpiewałam w ta moja wizję świata, myślałam, że chyba zwariowałam, dlaczego ciągle kogoś porównuję, kogoś nawet spotkanego na ulicy, dlaczego się zastanawiam, jakich ma rodziców, jakie doświadczenia w życiu wykreowały go na takiego, jakiego widzę, jaką ma filozofię i tak dalej. To było po prostu moją pasją. Dlatego postanowiłam zrobić z nią coś pożytecznego i zamarzyła mi się psychologia na studiach. I nawet teraz, kiedy nie dostałam się na psychologię(no sorry, 2500 kandydatów na 100 miejsc...) i kiedy porzuciłam studiowanie kierunku awaryjnego i kiedy jestem 2 miechy z tego powodu w depresji, wciąż badam, sama na sobie, ludzka psychikę. Pewnie też dlatego nie pogrążam się w niej bezpowrotnie, bo obserwuję to z boku, jakby obserwował mnie psycholog. I choć czasem mam wrażenie, że przez to moje skomplikowane wnętrze mam tyle problemów, to nie potrafię tak po prostu myśleć na przyziemne tematy, ja się po prostu taka urodziłam, i nie dam się zmienić, tak jak z kota nie będzie pies Pozdrawiam twórcę tematu!
  7. Kurde, nie wiem, co robić, żeby sobie pomóc... Kiedyś żyłam, można powiedzieć, w świecie iluzji, tak mi się teraz wydaje, bo byłam niezwykle szczęśliwa ze zwykłych często rzeczy, chodziłam przede wszystkim do szkoły, to najpiękniejszy okres w życiu- szkoła... Do czegoś się dążyło, do zaliczenia semestru, potem do nagrody na koniec roku, i zawsze wizja matury w przyszłości. A teraz już to wszystko za mną... To destrukcyjna myśl, że życie jest fajne, ale dla nastolatków, bo od dorosłych tyle rzeczy się wymaga,a zwłaszcza totalnej samodzielności, niezależności. Cholerka, nawet na płaszczyźnie mojego związku zaczęło mnie to nurtować! Jestem z Marcinem 1,5 roku i kocham go, a zarazem czuję, że nic mnie nie zaskoczy, nic mnie nie rozbudzi, wspominam tylko nasze pierwsze randki, chwilę poznania, wtedy było cudownie, tyle emocji, nieprzespane noce na rozmowach... A teraz kompletna stagnacja w całym moim życiu. Na pewno jest już lepiej, niż było 2 miesiące temu, kiedy zostawiłam studia na starcie, wtedy dużo myślałam o samobójcach i czułam, że naprawdę potrafię ich poniekąd zrozumieć... Ale nie jestem wciąż ta dawną Pokahontaz z marzeniami, taką siłą wewnętrzną... Do tego wszystkiego boję się nocy, nigdy nie śpię sama, zawsze z Marcinem, czasem z babcią. Po prostu mam taki silny wewnętrzny lęk przed duchami itd. nastrój przed snem jak w "Ringu". Chyba przestałam w siebie wierzyć, nikt mnie nie chwali, nie mówi, że w czymś jestem wyjątkowa, inaczej niż podczas liceum, kiedy było wokół, tylu wspaniałych ludzi, a teraz oni wszyscy porozjeżdżali się po dużych miastach, rzadko bywają w domu, a co mówić jeszcze o spotkaniach ze mną...? Tak więc moja dorosłość zaczęła się nieciekawie i absolutnie nie motywuje mnie do dalszego egzystowania, skoro tak ma wyglądać? Zawsze byłam bardziej dojrzała, odpowiedzialna niż rówieśnicy, także dawno już dorosłam i od mojego pierwszego związku (w którym byłam w wieku 16 lat) wiedziałam czego chce, nigdy nie byłam z facetem dla szpanu itd. i kierowałam się tymi samymi zasadami, co dziś. Byłam takim dojrzałym nastolatkiem, a teraz nie potrafię sobie pomóc... Poradźcie coś, najbardziej, co u was oznacza dorosłość??? Piszcie, proszę!!! Pzdr for Hyte
  8. Poradźcie mi, co mam robić. Boję się spać, kiedy zbliża się wieczór, zaczyna mnie boleć brzuch, nachodzą mnie myśli, ile ludzi teraz śpi, a ile dusz się błąka, jak mija dzień za dniem a ja jestem coraz starsza, coraz mniej szczęśliwa, właśnie dlatego, ze starsza. Jeju, w tym roku miałam iść na studia, ale zrezygnowałam- nieważne, straciłam kontakt z przyjaciółmi, oni wszyscy studiują, pracują itd. Ja tylko siedzę w domu z dziadkami i mamą, oni mi bardzo pomagają, cały czas spędzam z nimi, rozmawiamy, mam wspaniałą rodzinę, ale nie mam nikogo więcej, oprócz nich i chłopaka, a do tej pory, do matury miałam tylu znajomych. Tak często się spotykaliśmy, moja przyjaciółka, mój przyjaciel, oni zachłysnęli się już nowym życiem, a ja próbuje się odnaleźć w tej nietypowej sytuacji... "Samotność to taka straszna trwoga..." Przez te studia złapałam doła, do tego brak przyjaciół, brak jakiejkolwiek, najmniejszej rozrywki, a przede wszystkim tańca, które tak kocham... Mieszkam w maleńkiej miejscowości z typowym, stereotypowym myśleniem i chociaż nie powinnam się przejmować tym, co mówią inni, to jednak nie chciałabym być wytykana palcami- ta, co studia zostawiła, a takie miała plany, ta co teraz tak źle wygląda itd. Moim balsamem dla duszy jest mama i mój Marcin. Ale przecież nie mogę zamknąć się tylko w ciasny krąg ludzi, a z drugiej strony nie chcę znajomości z byle kim, tzn. z kimkolwiek, byle tylko nie być samej. Ostatnio spotykałam się z z daleką koleżanką, ale zrezygnowałam, wolałam już posiedzieć sama, niż słuchać, jaki różowy odcień paznokci lubi i jaki jest jej facet w łóżku... Wiem, że powinnam się czymś zająć, ale cokolwiek, czytanie, szydełkowanie, sprzątanie, czy spacer- to wszystko samotność, ********* samotność... Brak emocji, brak babskich plotek i wygłupów, brak niezapomnianych na całe życie słów, brak podejmowanego ryzyka i tej cudownej adrenaliny i satysfakcji, jak coś się udawało... A może na to nie ma innego lekarstwa, jak czas? Jeśli tak, to ile mam czekać, bo minuta jest wiecznością...
  9. Człowieku, przesadzasz totalnie, moja rada: przestań sobie wkręcać głupawki!!! Skoro do tej pory miałeś już 1000 chorób i jakoś żyjesz, to korzystaj z tego życia, a nie spędzasz je na zamartwianiu się bez powodu! Pocieszę Cię: i tak kiedyś umrzesz! I Sophia Loren, która ma 72 lata umrze i piękna Angelina Jolie też! Nasze ciało się zmienia i ta kulka na plecach to nic sobie nie robi złego, tylko jest! Ja mam górkę na piszczeli i nic się nie dzieje, bo co niby, mam już raka? Skoro robisz sobie badania, to mamy taką mądrą aparaturę, że ona wie więcej, niż Ty, a skoro mówi:ok, to jest ok! Dlatego, jeśli będziesz spokojniejszy o siebie, to po prostu dobrze się odżywiaj, duuuużo ruchu, systematyczne badania i nie myśl o takich głupotach, naprawdę! Poświeć ten czas na coś pożytecznego, co sprawia Ci satysfakcję! Życzę powrotu do zdrowia, grypa to nic wielkiego, tym to się nie przejmuj ;-) Pa!
  10. Właśnie, chociaż nasza depresja trwa krótko, np. moja od połowy października, to wydaje nam się, że takie będą już wszystkie dni. No pewnie najłatwiej byłoby z góry wiedzieć, że dół potrwa jeszcze pół roku, a potem przejdzie, ale nie ma tak dobrze. Dlatego, kiedy jest nam źle, jeden dzień, drugi, kolejny i kolejny, to nasze poczucie, że przejdzie, gdzieś się rozmywa na rzecz lęku, który naszym zdaniem będzie trwał wiecznie. Na tym właśnie polega problem w leczeniu depresji, że chociaż wszyscy wokół zapewniają, że to minie, chociaż my chcemy wierzyć, że mają rację, to mimo wszystko smutek, bezsensowność życia nie znikają. Kolejna bariera to fakt, że nie możemy tak po prostu przestać o niej myśleć, nie można się tak łatwo zrelaksować, a najgorsze jest chyba to, że nawet sen nie przynosi ulgi... Ale najnajnajważniejsze jest, abyśmy postawili drugi i kolejny krok, kiedy mamy za sobą ogromny sukces przełamania się i zrobienia pierwszego. To tak jak domino, jeśli przewrócimy jeden klocek, to reszta pójdzie jak z płatka. Ogromnie w Ciebie wierzę, Anitko i Ty też musisz wierzyć i co dzień wstawać z siłą i zadaniem dobrego przeżycia kolejnego dnia. Pisz jak najczęściej, postaram się nauczyć czegoś od Ciebie pozdrawiam, pa!
  11. No właśnie, ale chyba ludzie sądzą, że tek musi być, z ta dorosłością, że muszą być tacy poważni, bo im wiele rzeczy nie wypada, aż zaczynają w to wierzyć, że tak ma być, w głębi duszy tęsknią za byciem nastolatkiem. Wiecie co? Ja nawet myślę, że oni z tego życia nastolatka nie tęsknią za młodością, za nieodpowiedzialnością, beztroską. Myślę, że tęsknią za tym, żeby tak spontanicznie cieszyć się, wygłupiać, robić śmieszne miny, a przecież to nie koliduje z tym, żeby umieć dobrze prowadzić dom, czy być dobrym rodzicem, przecież tak można! Dobrze wychowywać dzieci, mieć pracę, dbać o dom i potrzeby rodziny, a zarazem być małym dzieckiem, żeby nie zdziadzieć i tylko narzekać. Jasne, że jeśli ma się dzieci, to już więcej obowiązków, ale jakie to przyjemne obowiązki, o wszystkim się zapomina- o bólu kręgosłupa, o nieprzespanych nocach, jak się patrzy na tą małą kruszynę, tak??? Jeszcze jedno: większość dorosłych narzeka : znów jutro do pracy... A przypomnijmy sobie czasy szkoły: kurde, jutro znów do budy... Jak ktoś powiedział, że lubi tam chodzić, to już kujon, tak samo, myślę, jest z pracą...? Piszcie, czekam i pozdrawiam! PEACE !
  12. Moje gratulacje, pewnie jeszcze nie raz i nie dwa znów to wszystko do Ciebie wróci, ale pamiętaj: jesteś sto razy silniejsza i nawet jeśli znów poczujesz ten paraliżujący strach przed powrotem "dawnego", będziesz mieć sto razy więcej rąk,aby go udusić :-) Jeśli masz dzieci, to pozwól sobie poznawać z nimi cały świat na nowo!Jeśli wierzysz w Boga, już wygrałaś!!! Pozdrawiam
  13. "Tylko ,ze mam sporo znajomych, którzy prowadzą takie samo życie a są szczęśliwi."- No właśnie, czyli można być szczęśliwym w dorosłości? Ale może to oznacza, że oni są mniej wymagający od życia, a my po prostu bardziej wybredni, a mniej silni, aby o to walczyć? Sama już nie wiem...........
  14. Dziękuję, Lusi. Wiesz, z tego co wyszperałam w necie dorosłość nie wiąże się z wiekiem, dorosłość to odpowiedzialność za własne czyny i ja właściwie sama się nie rozumiem, bo jestem naprawdę odpowiedzialna, mam zasady, których nie łamię, bo w tej sytuacji tak jest akurat wygodnie, a ta dorosłość krzyczana z każdej strony świata do nas, dwudziestolatków, jest dla mnie narzuceniem pewnych zasad. Dlatego ja już nie wiem, co jest właściwe, a co nie. Czyli, ja jako ja, mam się nie zmieniać, zmienia się tylko moje otoczenie i to też przecież nie diametralnie, prawda?Żyję sobie normalnie, zmienia się jakiś szczegół, za jakiś czas następny i następny i dopiero po dłuższym czasie można zauważyć, że tych kilka drobniutkich pojedynczo niezauważalnych zmian, połączonych razem daje większą zmianę? Mogę być jeszcze " małym dzieckiem moich rodziców"? Do tej pory wydawało mi się, że wiem dużo o świecie, o życiu, a teraz, kiedy popadłam w totalny dół, myślę, że czas na porządek w moich myślach, a najlepiej zaczynając od tak prostych myśli, jak te o dorosłości. Czekam, piszcie, potrzebuję jak najwięcej opinii! Pozdrawiam gorąco!!!
  15. Mój problem jest wręcz śmieszny. Ja chyba nie chcę... dorosnąć... Zobacz, jaki to paradoks: jak jesteśmy małe, to bawimy się w "dom", zakładamy mamy szpilki i się malujemy. Kiedy jesteśmy już większymi dziewczynkami, marzymy o wielkiej miłości i niezależności, rodzi się w nas młodzieńczy bunt, najważniejsze są akceptacja, przynależność i akceptacja do jakiejś grupy, subkultury. Jeszcze parę lat później chcemy już mieszkać z naszymi facetami, marzymy, żeby zamiast uczyć się do maturki, mieć już pracę, być niezależną od rodziców. A kiedy to już mamy, tzn. ja mam: właśnie w maju napisałam maturę, mam chłopaka, z którym jestem 24h/ dobę, rodzice dali mi pełną niezależność... kiedy to mam, właśnie tego nie chcę, chcę być ciągle tą pomysłową nastolatką z tysiącem bransoletek na reku, z koszulką z pacyfką, która nie cierpi gotować, nie sprząta swojego pokoju, kiedy nie ma na to ochoty i nie myśli o tym, czy zrobiła pranie... Taka jeszcze byłam przed maturą, a teraz chyba budzą się we mnie niepotrzebne potrzeby spełniania schematów: tzn. dziewczyna po maturze, to już kobieta, która powinna umieć prać, gotować, dobrze i szybko sprzątać, powinna już być poważna, no przecież pracuje, powinna polubić styl elegancki itd. Czy tak jest z ludźmi po 20-tce??? Jak się zmieniają? Czy są tacy sami, bo przecież zmieniają się tylko sprawy 3-planowe, nie oni sami? Jak to jest, czy społeczeństwo narzucająć nam pewne stereotypy, nie krzywdzi nas??? Piszcie!
  16. Ja też tak miałam, nie martw się na zapas, wiem, łatwo mówić, ale teraz po wszystkim wiem, że to myślenie na zapas najbardziej zabija, nie cała sytuacja... Teraz nie mogę za bardzo pisać, ale jeśli chcesz pogadać, to wal na gg 9693817, pozdrawiam gorąco!
  17. Proszę Cię, nie rób tego! Nie warto, nawet jeśli teraz sądzisz, że to jedyne wyjście. Ja też chyba powoli popadam w depresję, jestem tegoroczna maturzystką, od października miałam zacząć nowe życie, studia w Toruniu. 120 km dalej miałam zostawić rodziców, kochanego brata i chłopaka. Moim marzeniem były studia dzienne psychologii, ale ponieważ w na UMK takich nie ma, postanowiłam iśc na socjologie lub pedagogikę. W ostatni dzień składania papierów i wpłacania wpisowego mama stwierdziła, że nie ma nawet tych 80 zł do wpłaty. Akurat wtedy mieliśmy ciężką, nieprzewidzianą sytuację finansową. Płakałam jak małe dziecko, ale ponieważ, jak pewnie każdy, miałam wyjście awaryjne, jeśli chodzi o szkołę. Była to PWSZ w Ciechanowie, którą wybrałam właśnie tak "na wszelki wypadek" . Powoli godziłam się z tym, że moje marzenia przepadają i tłumaczyłam sobie, że w tamtej szkole też może być fajnie. Aż pewnego wrześniowego dnia dzwoni do mnie koleżanka z liceum, że ma załatwione pół-darmo mieszkanie w Toruniu, może zdecydowałabym się na studiowanie tam zaocznie i szukanie pracy. Myślałam, że spadła mi z nieba, słyszałam, że najlepsi na zaocznych mogą starać się o przeniesienie na dzienne. Był tylko jeden problem- terminy na większości kierunków minęły... Pozostało tylko kilka, m. in. filologia polska, na którą, do tej pory nie wiem dlaczego, się zdecydowałam. Nadszedł w końcu 6 października, dzień wyprowadzki. Przyjechałam do Torunia z Marcinem, zestresowana i zdenerwowana, zamiast podekscytowanej i zadowolonej. Następnego dnia miałam rozpoczęcie, wszystko było w porządku do momentu, w którym zdałam sobie sprawę, że nikogo tu nie znam, w mieszkaniu zostałam sama, wszyscy najbliżsi są tak daleko. Spanikowałam i następnego dnia po wykładach spakowałam torbę i wróciłam do domu. Wtedy jeszcze myślałam, że wrócę do Torunia, że to taki pierwszy szok, że wszystko się ułoży. To była sobota, 7-ego. W środę wróciłam do Torunia, przecież w weekend miałam następny zjazd. Koleżanka Z liceum, z którą zamieszkałam, okazała się nieznaną mi w ogóle osobą, liczyłam, że jeszcze bardziej będziemy trzymać się razem. Jak się myliłam... Ilona nawet do mnie nie próbowała zagadywać, nie jadła ze mną w kuchni, tylko szła do swojego pokoju, ciągle powtarzała, czego to ona sobie nie życzy, jeśli chodzi o stan mieszkania. Po pewnej kłóni miałam dość. Mam problemy z sercem, więc to się bardzo na mnie odbiło. Pokłóciłyśmy się, ona wyszła na wykłady, a ja zaczęłam pakować ostatecznie walizki, zadzwoniłam po mojego kochanego chłopaka, który po mnie przyjechał. Gdy Ilona wróciła, ja byłam już gotowa na wyjście, ona zamknęła się w swoim pokoju, widać było jej to bardzo na rękę. Wróciłam do domu, w weekend miałam kolejny zjazd i to właśnie po tym zjeździe zdałam sobie sprawę, że wybór kierunku był bardzo pochopny, że kierowałam się głownie wizją mieszkania w większym mieście z koleżanką itd. Ponieważ były to studia zaoczne, za które co miesiąc płaciłam 370 zł, zrezygnowałam. To jedyna decyzja, jakiej nie żałuję, wiem, że filologia nie jest dla mnie i jej kontynuacja byłaby jeszcze gorszym posunięciem. Do tego liczyłam, że utrzymam kontakty z ludźmi z liceum, ale bardzo się myliłam... Oni też zaczęli studia w większych miastach , logicznie, tym byli teraz zajęci. Tak więc zostałam sama jak palec, bez pracy, z roczną przerwą w nauce, bez ani jednej znajomej duszy, tylko mama, brat i chłopak... Zamknęłam się w czterech ścianach, w których się duszę... Wszystko wydało mi się bez sensu, bez celu, nic mnie nie cieszy, każdy dzień jest taki sam, ciągle sprzątanie domu, prasowanie i zbijanie czasu. Sama sobie nie poradzę, to już wiem, prosiłam o pomoc najbliższych, ale oni nie widzą istoty rzeczy, tylko małe załamanie, bo "taka pogoda"... Ostatnio po raz kolejny bez powodu płakałam, mój chłopak ma mnie już chyba dość, bo powiedział, że to nie sztuka się mazać, że mi chyba to pasuje, że przesadzam, jak sama będę wiedziała, co mi jest, to dopiero mam się do niego zgłosić... Kolejna osoba, która mnie rani... Nie wierzyłam, w to, co usłyszałam, to naprawdę podcina skrzydła, a już tym bardziej komuś, kto sam nie ma siły ich podnieść... Też myślałam o samobójstwie, ale ponieważ wierzę w Boga, wiem, że samobójcy są potępieni, nie otrzymują zbawienia, z resztą nie mam odwagi tego zrobić... Marzyłam, żeby zachorować na coś nieuleczalnego. Ale, chociaż ciężko mi w to wierzyć, nie warto tracić życia... Szkoda go, choć to ono tak daje nam w kość. Wierzę, że są sposoby na wyleczenie z tego takich ludzi jak Ty, czy być może ja... Pamiętaj: iskierka nadziei umiera ostatnia... I choć Tobie może się wydawać, że ona też już zgasła, to tak nie jest, bo Ktoś czuwa nad Tobą, Kogoś interesujesz, Ktoś cieszy się z Twoich sukcesów i cierpi razem z Tobą. Możliwe, że teraz nie czujesz Jego nieobecności, ale On jest bez przerwy przy Tobie, On bez Ciebie nie istnieje... Uwierz w to, bo naprawdę jeszcze wiele w życiu jest do osiągnięcia. On Ci pomoże, Twój Anioł Stróż.
×