Komputer mi się zepsuł, cholera jasna.
Tornado, może to dziwnie zabrzmi, ale ja nie chcę poznawać siebie. Boję się nazywać uczucia. Może nie tyle co boję, a nie umiem. I tym bardziej nie chcę, aby ktoś inny je nazywał. Najprawdopodobniej minie mi to z czasem, kiedyś zacznę odczuwać potrzebę bliskości. Kiedyś zapragnę rozmowy. Na razie jestem na etapie - fuck it, dosłownie mówiąc. Słyszałam, że to może mieć zły wpływ na moją psychikę, rozumiesz, dziwne mechanizmy, toksyczne związki. I czasem się tego obawiam, ale później przychodzi dziwna myśl "mnie raczej to nie dotyczy".
Rysowanie to dla mnie coś bolesnego - rysuję uczucia, rysuję to co widzę, to co chcę zobaczyć. Potem, gdy na to zerkam, wszystko wydaje się o wiele gorsze, zaczyna do mnie docierać istota problemy. A najlepszym wyjściem wydaje mi się represja. I z tego się rodzi konflikt.
Ach, i polakito. Można czuć się dobrze. Jestem pesymistką, dosyć mroczną i nieprzyjemną osobą, ale umiem się uśmiechać, odczuwać przyjemność.