iść do psychiatry? co mi może być?
właściwie miałam problem z wybraniem działu, w którym mogłabym zamieścić ten temat, mam nadzieję, że nie wybrałam najgorzej.
moja dziewczyna chce żebym poszła do psychiatry, bo nie radzę sobie ze sobą. może i ma trochę racji. właściwie zawsze kiedy było najgorzej chciałam odwiedzić psychiatrę, ale nie miałam wtedy siły zajmować się tym - znaleźć jakiegoś, zapisać się - a kiedy mi się polepszało stwierdzałam, że kryzys minął, jakoś funkcjonuję i nie będę w kolejkach do psychiatry zajmować miejsca tym, którzy rzeczywiście potrzebują jego pomocy, a przynajmniej bardziej niż ja. właściwie całe moje życie tak wygląda - albo czuję się względnie i uważam, że poradzę sobie bez pomocy specjalisty, albo dopada mnie kryzys i chciałabym tej pomocy, ale nie mam siły się o nią wystarać.
ten "kryzys", to "najgorzej" to stan, kiedy jedyne co potrafię to spać i płakać i przez kilka dni nie wychodzę z łóżka ani tym bardziej z domu, mam myśli samobójcze. potem jakoś uświadamiam sobie, że jak będę tak dalej postępować to zawalę studia, na których mi zależy i zmuszam się przynajmniej do chodzenia na zajęcia. ostatnio taki stan miałam w styczniu, a jeszcze wcześniej w listopadzie, kiedy jak już zmusiłam się do wyjścia z domu, nie czułam się poza nim bezpiecznie, mnóstwo ludzi obok mnie przytłaczało i powodowało jakieś lęki.
tak na codzień to ostatnimi czasy często zdarza mi się płakać albo ni stąd ni zowąd zdenerwować i zaczynać na wszystkich krzyczeć i rzucać przedmiotami (nie żeby talerze się tłukły po ścianach, ale np. zamiast odłożyć telefon na stół, rzucam nim na ten stół). płakać mi się chce non stop szczególnie po wizytach w rodzinnym domu - mój ojciec jest alkoholikiem i mam cholerne wyrzuty sumienia, że zostawiam z nim matkę samą (nie mam rodzeństwa), w dodatku nie mam pracy i to rodzice opłacają mi mieszkanie i życie, a że sami nie mają za dużo pieniędzy, to też budzi we mnie jakieś poczucie winy. o ile relacje z matką mam powiedzmy poprawne, to tych z ojcem nie potrafię określić - bywam w domu raz na jakiś weekend, kiedy trafię na ojca trzeźwego - trochę pogadamy, pożartujemy nawet, jest normalnie, kiedy trafię na ojca pijanego - zachowuję się jakby nie istniał, a jeśli już mnie zauważy i coś do mnie powie, odpowiadam dość zbywająco, kiedy trafię na ojca trzeźwego, który zdąży się upić w czasie mojego pobytu - to mnie rozwala zupełnie. trzeźwy ojciec życzy mi powodzenia na studiach i wyrazi grzecznie życzenie, że znajdę na wakacje pracę, pijany ojciec mówi, że jestem pasożytem. zupełnie jakby mnie odpowiadała ta sytuacja, że rodzice płacą mi za wszystko, a ja nie zapracowuję sobie nawet na mleko do kawy.
ciągle nic mi się nie chce, mogę robić rzeczy, które nie wymagają ode mnie jakiegoś zaangażowania, wysiłku intelektualnego, więc przeglądam wiecznie te same strony internetowe, mało ambitną prasę i oglądam mało ambitne filmy, ale nie pamiętam kiedy ostatnio przeczytałam dla własnej przyjemności jakąś książkę, a kiedyś potrafiłam czytać 2-3 dziennie. jedyne książki jakie czytam to te, które są wymagane na zajęcia, a do ich zaczęcia i tak długo się zabieram, trudno mi się skupić na dłużej i szybko się nudzę. jestem wiecznie zmęczona i nie mam siły na jakieś konkretne aktywności.
mam dość płytki sen, z racji tego, że chodzę spać wcześniej niż mój współlokator, z którym dzielę pokój, potrafię obudzić się, kiedy on rozkłada łóżko żeby iść spać - a to wcale nie jest głośna czynność. jak się obudzę, często mam problemy z ponownym zaśnięciem i potrafię się męczyć i 2-3 godziny. czasem też wydaje mi się, że chce mi się spać, ale kiedy się położę, długo staram się zasnąć.
i rzeczy, które najbardziej przeszkadzają mojej dziewczynie: myślę dość, że tak to ujmę, sprzecznie (np. kiedy jest u mnie i chce iść do domu, przekonuję ją żeby została, a potem zupełnie się nią interesuję, bo w gruncie rzeczy jestem zmęczona jej obecnością i nie mam pojęcia dlaczego ją przekonywałam do zostania, ale wtedy rzeczywiście tego chciałam), żyję na wiecznej sinusoidzie (czyli przez kilka dni potrafię wyglądać na szczęśliwą albo przynajmniej zadowoloną, a potem przez więcej dni mam doła), zachowuję się niezrozumiale (potrafię nagle przestać się do niej odzywać, zachowywać się jak obrażona choć nic mi nie zrobiła, a po jakimś czasie kiedy uświadamiam sobie jak ona się przez to czuła przepraszam ją i mówię, że nie wiem dlaczego tak się zachowywałam - bo naprawdę nie wiem, a najdziwniejsze jest to, że już w trakcie takiego zachowania myślę sobie "co ja robię, przecież ona nie wie o co mi chodzi i ją to boli, a mi o nic nie chodzi" i chcę przerwać to zachowanie, wrócić do "normalności", ale nie umiem), częste zmiany nastrojów w ciągu dnia.
zastanawiam się nad pójściem do psychiatry, ale, że nigdy nie byłam trochę się tej wizyty obawiam, co miałabym mówić i w ogóle. przede wszystkim jednak - czy po tym co napisałam widzicie sens żebym tam poszła?