paradoksy: mój tato cztery lata chorował na raka płuc.. wszystko zaczęło sie pogorszać od maja.. z każdym miesiącem dochodziło cos nowego.. przez dwa tygodnie był w hospicjum, z każdym dniem było coraz gorzej.. w wieczór przed śmiercią pojechałam go odwiedzić razem z moim bratem i wtedy się pożegnaliśmy. mimo to, śmierc taty była dla mnie strasznym szokiem, tak jakby zginął w wypadku, nie wiem do czego to porównać. widziałam w jakim był stanie, jak cierpiał ale nie spodziewałam się, ze to nastapi tak szybko.. a do tego mam maturę w tym roku.. i ciezko mi jest sobie z tym poradzić, nie mam siły ani motywacji do niczego, chociaż się bardzo staram.. sięgnęłam po forum, chociaz nie spodziewalam sie pomocy.
jeśli moge to tak nazwać, to czuje ulgę, że jest tu ktoś kto przeżywa to co ja, bardzo ci wspólczuję z powodu startu mamy., ale dobrze jest porozmawiać z kimś, kto rozumie te uczucia..