Skocz do zawartości
Nerwica.com

Assunta

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Assunta

  1. Kiedy się zorientowałaś, że to nerwica? Ja cały czas miałam wrażenie, że mi ta "trema" w końcu przejdzie. Przecież jeżeli wpatruje się w człowieka kilkadziesiąt par oczu, lęk wydaje się naturalnym odruchem. Myślałam więc, że się jakoś oswoję z sytuacją. Ale panowanie nad emocjami i atakami paniki (duszności jeszcze - póki co - nie mam , jest natomiast drżenie wszystkich kończyn i - najgorsze - problemy z koncentracją; jakby mój organizm się w pewnych momentach zawieszał ) po prostu wykańcza mnie emocjonalnie. Po prostu tak muszę się mobilizować, żeby prowadzone przeze mnie zajęcia miały jakiś sens merytoryczny, i żeby mój lęk nie był widoczny, że potem nie nadaję się do niczego. Zaczęłam naprawdę poważnie myśleć nad zmianą pracy - tylko, że nie jest to takie proste... Najchętniej poszłabym w ślady Thoreau. Osiedliła nad brzegiem jeziorka leśnego i tam sobie spokojnie pisała... Chociaż z drugiej strony zauważyłam podobną do Twojej tendencję: w okresie wakacyjnym też pojawiają się u mnie stany depresyjne! Masz rację, chyba nie da się tak po prostu uciec. Wiesz pajaku_leonie, mówisz trochę tak, jak mój mąż. On powtarza cały czas, że prawdziwe życie, to nie jest to życie uniwesyteckie, ale na przykład czas, który przeznaczamy na wyprawy do lasu. I ja niby racjonalnie to pojmuję, ale z emocjami bywa gorzej. No i ta spontaniczność... Pozdrawiam
  2. Witajcie, jestem tu nowa - trafiłam przypadkiem . Otóż dzisiaj rano obudziłam się i stwierdziłam, że nie mam już siły dłużej męczyć się ze swoją neurozą. Jakieś poczucie kompletnej beznadziei mnie ogarnęło. No i znalazłam to forum . Problemy nerwicowe mam właściwie od dziecka - czasem większe, czasem mniejsze... jak chyba prawie każdy . Ale teraz naprawdę zaczyna się to wszystko nasilać. Czego się boję? Głównie mojej pracy. Zawsze byłam osobą nieśmiałą - torturą było dla mnie zabieranie publiczne głosu - nawet w czasie studiów na ćwiczeniach. A moje życie tak paradoksalnie się potoczyło, że teraz sama prowadzę zajęcia ze studentami . Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to będzie dla mnie trudne. Lubię pracę naukową, lubię pisać, pracować nad czymś. Ale wchodzenie w ciągłe interakcje z ludźmi to dla mnie koszmar. Pracuję już na uczelni kilka lat. Obroniłam doktorat (z wyróżnieniem), no i zaczęłam prowadzić wykłady... W ten sposób zafundowałam sobie cotygodniową torturę. Przed takim wyładem nie śpię (uśmiejecie się - ostatnio mogłam wytrzymać w łóżku tylko dzięki temu, że trzymałam w zaciśniętej dłoni różaniec...). Idę, wykład jakoś się toczy, mimo że wygłaszając go jestem zlana potem, mięśnie mam tak napięte, ze ledwo mogę mówić (a moi studenci - wydają mi się srogim trybunałem, który tylko czeka na to, żeby mnie zniszczyć...), potem jeszcze prowadzę - ostatkiem sił - ćwiczenia, wracam załamana do domu, chciałabym przestać o tym myśleć - ale przecież muszę przygotować kolejne zajęcia, wykład... Czuję się, jakbym miała już tak całe życie się męczyć. Do tego dochodzą problemy zdrowotne, problemy z zajściem w ciążę. Co robić? Nie wierzę w to, że leki rozwiążą mój problem.
×