Witajcie, jestem tu nowa - trafiłam przypadkiem .
Otóż dzisiaj rano obudziłam się i stwierdziłam, że nie mam już siły dłużej męczyć się ze swoją neurozą. Jakieś poczucie kompletnej beznadziei mnie ogarnęło. No i znalazłam to forum .
Problemy nerwicowe mam właściwie od dziecka - czasem większe, czasem mniejsze... jak chyba prawie każdy . Ale teraz naprawdę zaczyna się to wszystko nasilać. Czego się boję? Głównie mojej pracy.
Zawsze byłam osobą nieśmiałą - torturą było dla mnie zabieranie publiczne głosu - nawet w czasie studiów na ćwiczeniach. A moje życie tak paradoksalnie się potoczyło, że teraz sama prowadzę zajęcia ze studentami . Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to będzie dla mnie trudne. Lubię pracę naukową, lubię pisać, pracować nad czymś. Ale wchodzenie w ciągłe interakcje z ludźmi to dla mnie koszmar.
Pracuję już na uczelni kilka lat. Obroniłam doktorat (z wyróżnieniem), no i zaczęłam prowadzić wykłady... W ten sposób zafundowałam sobie cotygodniową torturę. Przed takim wyładem nie śpię (uśmiejecie się - ostatnio mogłam wytrzymać w łóżku tylko dzięki temu, że trzymałam w zaciśniętej dłoni różaniec...). Idę, wykład jakoś się toczy, mimo że wygłaszając go jestem zlana potem, mięśnie mam tak napięte, ze ledwo mogę mówić (a moi studenci - wydają mi się srogim trybunałem, który tylko czeka na to, żeby mnie zniszczyć...), potem jeszcze prowadzę - ostatkiem sił - ćwiczenia, wracam załamana do domu, chciałabym przestać o tym myśleć - ale przecież muszę przygotować kolejne zajęcia, wykład... Czuję się, jakbym miała już tak całe życie się męczyć. Do tego dochodzą problemy zdrowotne, problemy z zajściem w ciążę. Co robić? Nie wierzę w to, że leki rozwiążą mój problem.