dziekuje Wam za zainteresowanie i odpowiedzi.
czuje sie dobrze w kobiecym ciele - tak generalnie- lecz nie jestem z niego zadowolona - wolałabym zeby było bardziej metro (mniejszy biust, mniej zaznaczone biodra itp) lubie za to u siebie umięśnione wysportowane okolice. z wiekiem jak to z wiekiem - moje ciało sie troche zmienia i zdecydowanie mi to przeszkadza. nie mam mysli w stylu 'chcialabym zamiast tego co mam mieć coś innego ' mam za to obawy i strach ze to co mam może nie być wystarczające (gorsze od tego co daje facet?) i stąd chyba podświadomie wyhamowywałam z kobietami zanim w gre wchodziło łóżko.
do tego zasmażka ze skłądników typu: poczucie gorszości, perfekcjonizm, paniczny strach przed odrzuceniem (głównie przez kobiety, bo mężczyzn potrafie baaardzo skutecznie negatywizować, a jak na kimś nie zależy to nie bedzie tez i strachu przed odrzuceniem przez takiego osobnika), dźgający potylice lęk przed samotnością i voila.... siedze na dupie i nic nie robie zamiast żyć, co paradoksalnie sprawia że jestem sama.
wiem ze wychowanie mnie ukształtowało tak a nie inaczej - na 'męską' mentalnie kobiete. okreslam sie jako bi, w zwiazkach z facetami zawsze bylo mi zle, czulam sie podporzadkowana, pasywna, bardziej biorąca niż dająca a 'otrzymywanie' chyba nie wychodzi mi za dobrze. o wiele bardziej wole sie opiekować, dostarczać itp..
tak, spotkałam w życiu interesujących facetów. w przypadku tych 'wolnych' byłam pasywna, okazywalam sympatie, ale nie flirtowalam (strach przed odrzuceniem + dosyć szybkie recovery po 'stracie').
kobietom za to daje baaardzo duzy kredyt na wejście (no, poza a-intelektualnymi plastikowymi lalami).
ewidentny wplym feminizowanego domu. dodam ze wzorce facetów w moim domu (dziadek wujek ipt) są negatywne.
i jeszcze jedno: matka fundowala mi mieszanke jesli chodzi o facetów: z jednej strony bardzo silny przekaz ze faceci to dranie, wielokrotnie widzialam ja placzaca bo ojciec znowu kasy nie wyslal, bo costam zrobil, widzialam jak jej ciezko samej z 1.5 etatu zaharowującą sie na amen itp, złorzeczącą w żartach na facetów, ze wszyscy tacy sami, patrzaca zazdrośnie na sąsiadki z mężami itp.
Z druiej powtarzala ze powinam trzymac kontakt z ojcem (czego nigdy nie robilam i bylam zla ze wysyla m nie do faceta, któy jest przecież 'najgorszy z wszystkich'). dodatkowo czulam ze gdzies tam jest wdzieczna ze nie chce z ojcem gadać (ze stoje po jej stronie lojalnie). do tego byl sprzeczny przekaz ze faceci są porządani itp co wnikalo z jej potrzeb psychicznych.
wiec jako dzieciak postanowilam przejąc role faceta zeby mama byla szczesliwa. jak bylam w okresie dojrzewania matka zaczela mnie 'stylizować' na kobiete krytykując mój sportowy styl bycia i ubierania sie, wypychać w strone facetów, randek itp (normalnie w rodzinie czyni to bardziej ojciec), to sie nasilalo az do dzis, dzis jest juz wiecej pretensji (czemu jeszcze nie masz rodziny meza, stabilizacji to wszystko moja-matki to pewnie przez rozwód itp) niz mobilizowania. i dalej jest nieszczesliwa ze cyt 'dziecku zycie nie wychodzi i ona bedzie musiała sie z tym pogodzić'.
spędziłam prawie 2 lata w zwiazku z facetem BEZ miłości z mojej strony próbując jej dostarczyć idealnego zięcia byl idealny pod każdym względem). byłam jak w tunelu z pieknym wachlarzem somatyzacji - ale to inny temat.
do rodziny męża itp mi sie absolutnie nie spieszy. juz nie. nie chce zyć dla matki tylko po to zeby jej udowodnic ze rozwód nie mial na m nie wplywu i zeby poczuła sie happy.
będe wdzięczna za uwagi, może czegoś nie widzę, a Wy tak.
pozdrawiam.