Nie wyrabiam psychicznie tego wszystkiego. Pijaństwo, przemoc, wzywanie policji. Ku*wa, za co?
Wyszedł, chwila spokoju, ale wróci i znów się zacznie od początku. Miało być lepiej, a w jeden cholerny wieczór całe moje odbudowywanie tego, co zostało we mnie zniszczone wzięło w łeb. Chcę żyć normalnie, do cholery, bez ciągłego strachu już nawet nie o siebie, ale o tych najbliższych, najkochańszych! Czy to tak dużo?