mówicie (część z Was) o walce z nerwicą, pokonywaniu lęków a skupiacie sie zupełnie na ciele, na jego sygnałach, analizujecie kazdy ból, każde kłocie, kazdego doła rozbieracie na czynniki, dodajecie kolejnych i nawet mając zdiagnozowaną nerwice zdajecie się zapominac o niej.
na forum wlazłam żeby sobie poczytać o doraźnych lekach na lęk i..po przecytaniu tego forum wiem, ze nie wezme. poza tym przejrzawszy kilka tematów poczułam sie jeszcze bardziej chora, zamiast sie wspierać każdy wylewa tu swoje bóle, ktoś inny mu współczuje i takie to wspieranie. żeby nie było, ze jestem nieczuła bo mnie to nie dotyczy, miałam, powtarzam miałam fobie społeczną. miałam ja póki pozwalałam sobie na nią i jedynym wyjściem było uciekanie, izolowanie i użalanie się, ze mi z tym źle.
kurde, teksty w stylu "od X lat mam nerwicę, bla bla bla, jest mi duszno" a odp zrób ekg. dobrze wiecie, ze w nerwicy jest duszno, że uczucie duszności jest odczuciem subiektywnym, ale nie, zaraz w innym temacie ta osoba pise, że pewnie ma zawał. no łał.
czuję lek, jest mi duszno, miękną mi nogi. co robie? myśle, mówię NA GŁOS żeby dosłyszeć, "to nerwica, daj spokój" i się nie rozczulam, nie roztrząsam. kiedyś też roztrząsałam, wsłuchiwałam sie analizowałam i czekałam (a nawet miałam objawy) na jakąś romantycznie bolesną chorobe żeby wszyscy klęczeli nad moim łóżkiem i płakali, że zaraz umre. ale żeby wyjść z tego stanu trzeba sie postarać i chcieć, a nie marudzić, ze boli i ała, a wczoraj kuło. macie aktualne badania, jak nie macie zróbcie sobie, jak boli oglądajcie wyniki, które nic nie stwierdzają i pamietajcie że to nerwica.
ale w sumie ok, po naczytaniu się bolesnych opowiesci jestem jeszcze bardziej zdeterminowana do nie użalania sie nad sobą.