Cześć wszystkim. Czytam to forum już od jakiegoś czasu i postanowiłem się przyłączyć. Skoro tu przybyłem, to pewnie coś mi dolega, pomyślicie. No i tak w istocie jest. Lekarza odwiedzę najwcześniej w przyszłym tygodniu, ale już dziś chyba mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że cierpię na depresję.
Mam 20 lat, studiuję w Warszawie na uczelni technicznej; chociaż "studiowanie" to chyba za mocno powiedziane - raczej udaje mi się "prześlizgnąć" niż się czegoś nauczyć... sam się sobie dziwię, jak ja zaliczam te przedmioty, skoro zupełnie nie panuję nad swoimi myślami, i nie potrafię się skupić na niczym innym tylko wszechogarniającej mnie beznadziei i rozpaczy. Sam dokładnie nie wiem, jak się to wszystko zaczęło... jak patrzę na swoją przeszłość, czuję wstyd, bo zdaję sobie sprawę z tego że są ludzie cierpiący z bardziej sensownych powodów. Często zadaję sobie pytanie, czy w ogóle mam PRAWO do tego, żeby cierpieć...?
Jestem słabym człowiekiem. Beznadziejnie słabym. Dzień w dzień toczę bitwy sam ze sobą, nie mając pojęcia, po co...i często przegrywam. Z natłokiem przykrych myśli i uporczywym bólem głowy. Każdego dnia boję się, że zwariuję, że to już niedługo, kiedy coś we mnie pęknie i zrobię komuś krzywdę. Czuję paraliż, ledwo się ruszam z łóżka. Nie jestem zdolny do niczego. Nic nie sprawia przyjemności, co najwyżej zżera czas, dając chwilową ucieczkę od beznadziei. Nic nie ma sensu ani wartości. Vanitas vanitatum, et omnia vanitas. Bolesna pustka, ból, i klosz oddzielający mnie od ludzi, u których chciałbym poszukać pomocy, ale jestem pewien, że niezrozumieją i nawet jeśliby chcieli, to nie będą w stanie pomóc. Jestem w tym wszystkim sam... Nie mam przyjaciół, nigdy ich nie miałem.
Miałem 20 lat by nauczyć się podstaw życia, wyrobić osobowość, siebie.
Nie udało się. Jestem rozpapranym, rozlazłym gównem, bezużytecznym i bezwartościowym. Zlepkiem nieudolnie odgrywanych ról, zbiorem masek, wśród których zatraciłem zupełnie tą unikalną cząstkę siebie. Błąkam się po ludziach, z nadzieją na przełamanie, nawiązanie więzi...bezskutecznie. Urodziłem się zbyt smutny, żeby mieć przyjaciół. Czuję się obco wobec samego siebie, istoty której całym sercem nienawidzę.
Oto ja, w całej okazałości. Chyba pora zejść ze sceny.