
nerwosol24
Użytkownik-
Postów
45 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez nerwosol24
-
Witam, pisałem tu już parę razy. Chciałbym przelać moje przemyślenia, bo nie wiem co mam zrobić. Mam 27 lat i zastanawiam się nad swoim życiem, dzień w dzień. Wiem że jestem chory, ciężko znerwicowany, zestresowany, mam ciężką depresję i myśli samobójcze, o których nie mam odwagi powiedzieć mojej matce. Pracuję...i nie radzę sobie w pracy, to wiem na pewno. Od kilku lat tak układa mi się moje życie, że ląduję z pracy do pracy...co druga to gorsza. Polska to dziwny kraj, gdzie nie spojrzysz chcą cię udupić za marne 1200 złotych. Siedzę w pokoju z człowiekiem, który mnie psychicznie rujnuje, robi problemy o wszystko, czasami się zastanawiam czy jest normalny, ale wiecie jak to jest, jest na tzw. wyższym stanowisku, musi kimś pomiatać...mam tak wiele nagromadzonych emocji w sobie, a wiem że nie jestem w stanie się postawić. A to wszystko dlatego, że w domu się nie przelewa i wiem, że w jakimś stopniu pomagam rodzinie pracując. Tylko od kilku lat mój stan zdrowia się znacznie pogorszył. Nie potrafię się cieszyć z niczego, kamienna twarz, bez jakichkolwiek wyrazów emocji, czuję wielką pustkę, serce z lodu, nie potrafię wykrzesać z siebie żadnego uczucia, do nikogo. Do tego jeszcze to szczękanie zębami tak nasilone, że mam kłopoty z wypowiedzeniem się. Boję się choroby psychicznej, ale zdaję sobie sprawę, że jestem chory. Dzień w dzień myślę o pracy, tak jak teraz, kiedy wiem że muszę jutro wstać i znowu iść i się męczyć 8 godzin psychicznie i nerwowo. Moje życie to jedna wielka cholerna rutyna, praca, komputer, sen, praca, ,komputer, sen...straszna depresja, nie chce mi się żyć. Myślałem o założeniu jakiejś działalności gospodarczej, bo jakoś trzeba zarabiać na życie, tylko nie wiem jak, albo się boję. Skończyłem studia, mam wykształcenie ale się męczę strasznie...bo gdzie nie pójdę do pracy to napotykam na ludzi, którzy mnie wykańczają...myśli samobójcze mam codziennie!!! Pierwsza myśl jaka mi przychodzi do głowy jak wstanę to "życie nie ma sensu"...do tego dochodzą bóle w klatce, kłucie w żołądku, ciągły stan napięcia, stres przekraczający moje możliwości...moje życie towarzyskie stoi na minimalnym poziomie, choć jeszcze nie jest tragicznie, ale cieszyć się już nie potrafię z niczego :/ mam ochotę rzucić tą robotę w pierony i zrobić coś wreszcie ze swoim życiem...jestem w takim stanie, że nie wierzę, że mogę z tego wyjść...da się??? Powiedzcie że tak!!!!
-
witam nic nie dostałem! jeżeli chcesz mi coś ciekawego przekazac to czekam cierpliwie na wiadomośc!!! ech sam już nie wiem co o tym myślec :/ pozdrawiam, to jest chore
-
ja już mam tego dosyć...to jest jakaś paranoja...płaczę płaczę płaczę....nie potrafię myśleć o niczym innym jak o tym o czym opisałem wcześniej, w pierwszym poście...najbardziej chyba boję się choroby psychicznej i samotności...i do tego jeszcze to poczucie bezradności i bezsensu swojego życia...paranoja, co się ze mną stało i kur...nic nie robię w tym kierunku żeby sobie pomóc...jak taki fantastyczny człowiek mógł się tak zmienić, kur...już mam takiego doła że nie daję sobie rady...już nie wspominając o myślach samobójczych, nie ma dnia bez nich...ech do dupy to wszystko i tyle....a kiedyś było zupełnie inaczej, życie miało sens, teraz nie ma w ogóle...pozdrawiam...to jest chore!!!
-
Dzięki...ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że zamykasz się we własnej skorupie, jakbyś się odcinał od życia, czuję niesłychane wręcz poczucie odrealnienia, jeśli mnie rozumiecie...nie wiem co się ze mną dzieje...ja taki nie byłem ale jedyne co mi pozostaje to tłumaczyć to tym, że przechodzę "załamanie nerwowe", bardzo silne i bardzo bolesne ale życie toczy się dalej, tylko nie wiem jeszcze jak długo. Zamykam się na miłość, czuję jedynie nienawiść, staram się rozgrzać moje serce ale jak na razie nie wychodzi mi to za bardzo..bo do wszystkich dziewczyn potrafię albo nie czuć nic albo jakąś chorą złość i nienawiść.....zamykam się w sobie coraz szczelniej, dobrze że chociaż nie straciłem kontaktu z przyjaciółmi i z bliskimi bo bym zwariował, właśnie...ile mi jeszcze zostało czasu aż taki dzień nadejdzie....???KUR...ja nie chcę tak żyć!!!...pier...to, mam już tego dość, chciałbym wyrzucić z siebie cały ten gniew...tylko w co lub w kogo???nie wiem....życie toczy się dalej a ja mam wrażenie, że odgrywam jakąś postać, jakbym nie był sobą w tym całym galimatiasie...przerąbane pozdrawiam...ale wiem o co ci chodzi!!!jeśli tylko będziesz miał siły to wprowadź ten plan w swoje życie!!! :)
-
Mieliście tak, że śmierć wydaje wam się łatwiejsza i lepsza niż życie, bo ono przynosi ci tylko ból???!!non stop myśli samobójcze...ja już dłużej tak nie mogę nie wiem co mam ze sobą zrobić...to kim byłem jakieś dwa lata temu, ten okres, to dla mnie jak piekło a niebo....czuje się jakbym był w piekle...nie obchodzi mnie nic...nie umiem czytać w spokoju książki bo non stop dręczące mnie myśli...w dodatku sytuacja w domu robi się nie do zniesienia a nie mam siły żyć swoim życiem...nie chcę żeby mnie ktoś całe życie prowadził za rękę...jestem wyjałowiony z wszelkich uczuć do osób, które powinienem kochać ja taki nie byłem!!!!!!!co się ze mną stało na litość boską???zna ktoś odpowiedź?jest druga w nocy a ja ślęczę przed kompem...dobrej nocy życzę wszystkim
-
sluchaj, przeczytaj sobie pare moich postow i jezeli nie chcesz sie doprowadzic do takiego stanu jak ja, a mam 25 lat, to prosze cie zebys poszedl do psychologa, bo mozesz zle skonczyc. PS. ile masz lat
-
Widzę, że masz/miałaś to co ja....chodzi mi z tym antychrystem :), mam już tego serdecznie dosyć i tyle, mam już dosyć bycia kimś kim nie chcę być, chcę być kim byłem i tyle
-
dzięki wielkie koleżanko za słowa otuchy
-
Witam...nie wiem co mam powiedzieć, na prawdę. Jestem tak strasznie zagubiony, że tracę kontakt z rzeczywistością i to bardzo mocno. Najgorsze jest to, że ja byłem zupełnie innym człowiekiem, wesołym, pełnym pogody ducha, a teraz patrzę na tamte czasy, jakby to było jakąś nieprawdą, jakby to w ogólne nie istniało, jakbym nie był sobą tylko kimś innym, kimś kim nie chcę być a nie mam siły „narodzić” się na nowo. Czuję się tak jakbym całą moją psychikę musiał budować od początku. A przecież było tak dobrze, byłem sobą, czułem, kochałem, nie miałem tych myśli, tych natręctw, tego całego burdelu w mojej głowie, a mam straszny i nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Każdego dnia powtarzam: „Boże dlaczego ty mnie tak nienawidzisz?” Już wiem, że zrobiłem sobie straszną krzywdę w dzieciństwie i nie wiem czy kiedykolwiek z tego wyjdę, mam taki niesamowity bałagan że już dłużej tego nie wytrzymam, poważnie. No nie ten sam człowiek. Kupa wątpliwości, masa pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Czuję się tak jakbym się zamykał hermetycznie w jakiejś skorupie moich myśli, jakbym był niewolnikiem własnych myśli, od świata odgradzają mnie jakieś ściany, które są nie do przełamania…koszmar, piekło za życia. Nie wiem kim jestem, nie wiem po co tu jestem i nie widzę sensu swojego życia, to jest tak straszne, że sama myśl mnie przeraża..TAK PRZECIEŻ NIGDY NIE BYŁO!!! Potrzebuję pomocy ale sam nie wiem gdzie jej szukać. Tamtej nocy gdy ogarnął mnie jakiś lęk. Co to było???Czego może się bać zdrowy psychicznie człowiek? Czy osoba pełna radości życia może zmienić całe swoje rozumowanie w ciągu paru dni??? Czuję się tak jakby moje życie nie zależało ode mnie, nie chcę żyć bo już nie mam siły. Jedyne siły jakie mam to siły do spania, mógłbym spać i tylko to, bo tylko to daje mi w pewnym stopniu ukojenie. Nagle wszystkie twoje zainteresowania tracą jakikolwiek sens, a przecież miałeś ich tak wiele: perkusja, książki, myzyka, gry, przyjaciele…zastanawiam się nad rzeczami, nad którymi w żadnym stopniu nie powinienem się zastanawiać, bo to o czym myślę przechodzi ludzkie pojęcie. Kto jest dobry? Bóg czy szatan? Tylko te dwie rzeczy w mojej głowie, całymi dniami, tracę siły, umieram, psychicznie jestem wyczerpany, czytam książki tylko po to żeby nie myśleć o tych sprawach, ale przejrzę parę stron i wolę iść spać. Gram na garach a w głowie tylko Bóg i te cholerne natręctwa. Przełykam ślinę, mówię „Panie Jezu”, oddycham: myślę „Moje życie nie ma sensu”. Ja tak nie chcę, to jest nie do wytrzymania. Nie uśmiechałem się szczerze od dawna, stoicki spokój, brak jakichkolwiek emocji na mojej twarzy. Wcale się nie dziwię, że ludzie mogą się czasami dziwnie na mnie patrzeć. Wstaję rano a pierwsza myśl jaka mi przychodzi do głowy to taka, że moje życie nie ma sensu, że trzeba będzie skończyć ze sobą. Wyobrażam sobie jak się wieszam (nie jestem w stanie tego zrobić), ale moje cierpienie przerasta mnie. Kim jestem?Szatanem, człowiekiem…koszmar!!!!!A przecież było tak pięknie?Studia, przyjaciele, uśmiech na twarzy, radość, sens życia. Przecież minęło tyle lat od tych wydarzeń, zdążyłem o nich zapomnieć już z 1000 razy, nie zastanawiałem się nad tym co to było, co się ze mną działo, bo to już minęło, nie dotyczyło mnie, czarny rozdział w moim życiu. Nie chciałem być taki bo to doprowadziłoby mnie do destrukcji…i jak czas pokazał, doprowadziło. Nie potrafię sobie ułożyć życia, jestem bezbronny, rozłożony na łopatki. Czuję się tak jakbym walczył z czymś z czym nie da się walczyć. Gdyby ktoś powiedział mi, że ja to będę jeszcze raz przeżywał w swoim życiu to wolałbym chyba się nie urodzić…ja nie chcę istnieć, ja chcę czerpać radość z życia pełnymi garściami, tak jak dawniej, ale męczę się sam ze sobą, więc nie chcę rujnować komuś życia. Chcę być z kimś, bardzo, ale nie wierzę że ktoś mógłby chcieć być ze mną, bo jestem, ciężko to powiedzieć…nienormalny. Chcę cieszyć się ze swoich zainteresowań jak dawniej…teraz tylko pustka i kamienna twarz, bez żadnych reakcji, nie obchodzi mnie nic, tylko Bóg i szatan. Wiem, że to destrukcyjne myślenie, bo powoli umieram, może już umarłem, bo przecież nie kocham, rodzina staje mi się obca, matka, siostra, ojciec, ciężko się do tego przyznać. Powtarzam sobie: „Żałuję że się urodziłem”, ale gdy taka myśl przychodzi mi do głowy, gdzieś rodzi się następna: „Że przecież ranię moją matkę, która rodziła mnie w bólu”. Chciałbym osiągnąć spokój ducha, powiedzieć sobie za jakiś czas, że towszystko co mi się działo to tylko załamanie psychiczne, że wygrałem…ale z dnia na dzień coraz bardziej w to wątpię, hermetycznie się zamykam…może to tylko depresja, a może to już coś bardziej poważnego – np. schizofrenia. W sumie, będąc małym chłopcem myślałem, że jestem antychrystem, płakałem po nocach, tak strasznie, czułem ból, „mamo dlaczego ja się urodziłem”…tyle lat temu, tyle lat spokoju i co???....kilkanaście dni i nawrót…do tego te bóle głowy, jakby jakieś kłucia szpilką w głowę, fale gorąca, zaniki pamięci, nie potrafię się skupić na niczym, mam jakieś nerwowe tiki, tego się nie da opisać, to jest nie do zniesienia, ile jeszcze to potrwa, czy jestem w stanie popełnić samobójstwo???myślę że nie. Naturalnym odruchem mojej głowy jest myśl, że „przecież masz jedno życie”, ale co z tego skoro cierpię, umieram, nie mam już siły walczyć z samym sobą, ze swoimi słabościami. Tak, mam jedno życie ale co z tego skoro ja nie mogę kochać, nie potrafię, a do tego nie potrafię kochać swojego dziecka, dlaczego???Masakrycznie boję się o swoje życie, nie o sferę fizyczną, lecz o tą duchową, bo ona umarła, w momencie w którym sobie to wszystko przypomniałem sprzed lat i prawdopodobnie znalazłem odpowiedź. Następna myśl: „Przecież człowiek powinien być wolnym od narodzenia aż do śmierci”, więc czy Bóg jest dobry skoro pozwala na takie rzeczy???Całymi dniami walka ,ciekawe kto wygra??? Ja, ten dobry, kochany człowiek, mądry, inteligentny, z masą zainteresowań, nietuzinkowy, dusza towarzystwa??? A może ten drugi, zeschizowany, znerwicowany, sfrustrowany dziwoląg, dla którego nie ma miejsca na tym świecie bo ten świat jest popier….Wczoraj do moich drzwi zapukała sąsiadka (ma raka, leczy się chemioterapią chyba), waży chyba ze 30 kilo…pomyślałem „Boże, mam wszystko czym mógłbym się cieszyć, zdrowie (fizyczne), mam co jeść, przecież świat jest piękny, wszystko zależy ode mnie (czy aby na pewno), jeszcze rzucę palenie, zaczną się trasy rowerowe, grille ze swoimi ziomkami, może się jeszcze zakocham….ale przecież ja nie mogę, bo narodzi się szatan…boże kim ja jestem??? Widziałem dziewczynę, śliczną o ładnych oczach, dawniej podszedłbym do niej i zapytał czy nie mogę zaprosić ją na piwo. A teraz? Mogę się tylko popatrzeć jak mi życie ucieka przez palce, jak sobie marnuję to wszystko co dostałem….dlaczego ja nie potrafię kochać swojego przyszłego dziecka???odpowiedzcie mi na to pytanie???Przecież, pamiętam jak rozmawiałem z matką, że jak będę miał syna to będę mu czytał książki do snu te same co ja czytałem. Powiem mu w szóstej klasie podstawówki, „słuchaj synku, jest taka książka „Władca Pierścieni”, jesteś w takim wieku, że myślę że ci się spodoba. Wiesz jak tata ją przeżywał czytając po nocach nie mogąc się oderwać???” Chciałbym patrzeć jak się rozwija, chciałbym patrzeć jak się zakochuje, ale jeżeli ma przeżywać to samo co ja to nie wiem czy to ma jakikolwiek sens, bo chciałbym żeby był przede wszystkim zdrowy, tylko to jest najważniejsze, nic poza tym…a myślenie o pierdołach typu szatan doprowadza do destrukcji…chciałbym się od tego odciąć raz na zawsze, ale skoro to nastąpiło po tylu latach spokoju to już w nic nie wierzę, człowiek powinien cieszyć się życiem, powinien twardo stąpać po ziemi….umarłem, Bóg chyba mnie znienawidził już w momencie kiedy się urodziłem…to tylko moja kolejna myśl…. PS. Jesteście chyba jedynymi osobami, z którymi dzielę się tym wszystkim PS2. Nie „chyba”. Na pewno nimi jesteście, bo nie jestem w stanie tego powiedzieć mojej matce, żeby nie cierpiała, i tak ma za dużo problemów na swojej głowie. Pozdrawiam.. PS3. Mógłbym tu jeszcze wiele pisać i pewnie nie raz napiszę a za kilka lat podejrzewam, że będę się z tego śmiał (oby)…
-
Chłopie ty se z głowy nie rób kalafiora, bo wystarczy że już jedna sobie zrobiła (ja). Natomiast co do dragów, słuchaj ja paliłem swego czasu dosyć dużo, natomiast nie tyle ile inni z tego co obserwowałem. Nie było to dla mnie czymś złym, zaakceptowałem to i tyle. Wszystko zależy od psychiki ale wiesz żeby w gimnazjum jarać...człowieku, jak patrzę jak banda szczeniaków chodzi uhahana wokoło bo nie mają innego zajęcia tylko dragi to se mogą krzywdę zrobić i robią, natomiast co do amfetaminy...chłopie, daj ty se spokój co?co cie kręci we wciąganiu czystej chemi w nosa???odpowiedz sobie na to pytanie...nie brałem tego i nigdy nie spróbuję, bo kojarzy mi się to z technomaniakami i tyle. Myślisz że przez to że potrafisz cały dzień pracować, uczyć się itd....nie spać po nocach to fajnie jest?człowieku po to Bóg dał ci dzień żebyś mógł pracować, uczyć się itd..a noc po to żeby twój organizm odpoczął, to normalne...fety nie brałem. Natomiast po ganji było śmiesznie, nie wydaje mi się żebym miał jakieś problemy z nią, nigdy nie miałem, ale wydaje mi się że zależy to tylko od psychiki, natomiast twoja jest jeszcze lekko mówiąc "nieukształtowana" więc nie rób sobie krzywdy...to że jestem obecny na tym forum nie oznacza że jestem tu przez ganje...jestem bo tak jak wy mam problemy psychiczne...wynikające z mojej młodości...dobra nie zanudzam. Pozdrawiam
-
Boże oszalałem, nie zazdroszczę nikomu takiego stanu!!!To jest udręka, mamy marzec.Sylwestra spędziłem w górach i na słowacji i ciągle to samo, ja już nie mogę tak dłużej wytrzymać. Nie potrafiłem się wyluzować, w ogóle. w głowie tylko jedno, bóg i szatan, można dostać pierdolca z tego wszystkiego. Umarłem psychicznie, nie czuję nie kocham, jestem pusty, czuję sie martwy, pozbawiony uczuć, jakbym był niepotrzebnym śmieciem pośród tych wszyskich ludzi.Czuję się zaszczuty, zniewolony, po raz drugi w życiu, po siedmiu latach wolności, to samo, ja już dłużej tego nie wytrzymam. Czuję się tak jakbym nie potrafił kochać, jakby moje życie nie zależało ode mnie, jakby to był jakiś film ze mną w roli głównej. Wierzycie w opętanie?Bo ja już nie wiem co mam ze sobą zrobić!Do egzorcysty czy jak? jestem wrak wewnętrzny, czuję się jakby mi dusza umarła. Fakt faktem, ponad rok temu czegoś się bałem w nocy, a stało się to po tym jak w pracy przeglądałem strony o opętaniu i grzechu przeciwko duchowi świętemu itd, dogłębnie analizując to co się działo ze mną w młodości, a dzieje się to ze mną po raz drugi. Tak się zastanawiam, jak to możliwe żeby człowiek po tylu latach świętego spokoju od tak sobie nagle się zmienił nie do poznania, czuję się tak jakby psychika obróciła mi się o 180 stopni, umarłem, nie wiem kim jestem...a najgorsze jest to że nie potrafię się podnieść, najchętniej spałbym całymi dniami bo moje życie nie ma najmniejszego sensu. POMOCY!!!
-
ja już nie daję rady, codziennie mam myśli samobójcze, coraz bardziej trace sens życia, nie wiem po co tu jestem, skoro bóg mnie i tak nie kocha, nie wiem po co ktoś taki jak ja na tym świecie, a najgorsze w tym wszystkim jest to że wmawiam sobie jakieś pierdoły i nie mam siły się przed nimi bronić. Wmawiam sobie że jestem synem szatana i że nie mogę kochać i z dnia na dzień coraz bardziej usycham, do tego takie niesamowicie dołujące uczucie, że jestem samotny i że już nigdy nikogo nie będę miał, ludzie co ja mam robić???już nie daję rady, na litość boską. cały czas jakieś bluźnierstwa w mojej głowie przed którymi nie mam już siły uciekać totalna masakra. rój bzdur w głowie, że moje dziecko będzie jakieś złe, że nie mam już w sobie miłości. nie wiem czy wolałbym umrzeć czy żyć bo po co tu żyć skoro życie (moje) nie ma sensu żadnego. a i jeszcze jedno. najgorsze są te reakcje ciała na mój stan psychiczny. mianowicie: jakieś nerwowe tiki, skórcze twarzy, chodzą mi jakieś "mrówki" po głowie, jestem spięty, znerwicowany, dostaję migreny, głowa mnie boli masakrycznie, piję coraz więcej, nie wiem jak to się skończy???nie chce mi sie żyć!!!pozdrawiam
-
Kurcze no dzieki wam serdeczne, powaga. Byłem już jakiś czas temu u psychiatry, powiedział mi że mam osobowość schizoidalną, i tak po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku że w sumie tak jest, odnajduję siebie krok po kroku, tylko najbardziej boli to że ja taki nie byłem przez ponad 5 lat, aż tu nagle znowu stałem się kimś kim nie chcę być. Internet to dobra sprawa, można się dużo dowiedzieć o sobie :) szkoda tylko że pochodzę z małej miejscowości, gdzie wszyscy wszystkich znają a o poziomie psychiatrów nie mogę się wypowiadać bo nie wiem jacy są. U psychiatry byłem w Krakowie, na całe szczęście. Kobieta powiedziała mi że musimy się częściej spotykać, nie wiem czy mam rozumieć to przez jakąś psychoterapię czy coś innego, no ale nic, muszę mieć siły, jestem za fajny by umierać :) pozdrawiam wszystkich "UP THE IRONS" :)
-
Witam ponownie. Pisałem tu już pare razy, ale postanowiłem napisać po raz kolejny. Jest tragicznie, nie jestem tym samym człowiekiem co kiedyś. Chodzę po tym świecie i nie wiem co się ze mną dzieje. Nie potrafię się skupić na niczym. Dzisiaj byłem w Krakowie na rynku (nieważne), patrzę się po tych wszystkich ludziach, a w głowie tylko jedno:Bóg i szatan. Już zaczynam wariować. Nie potrafię się skupić na otaczającej mnie rzeczywistości. Takiej depresji to ja jeszcze nie miałem. A wszystko zaczęło się (ponownie) kiedy rzuciła mnie dziewczyna. Nie jestem w stanie zrozumieć siebie, kim jestem i po co tu jestem. Mam chore myśli, nie wiem czy jestem synem szatana czy zwykłym człowiekiem (Bożym stworzeniem). Nikomu nigdy nie zrobiłem nic złego i nie mam takiego zamiaru a jednak uważam się za zło tego świata. Poza tym jakieś nerwice, jak zwykle na tle religijnym. Palę papierosa, wydmuchuję dym i oczywiście podświadomie mówię "Panie jezu", przełykam ślinę - to samo, jestem tak zeschizowany że zaciskam wargi i zęby, nie potrafię myśleć o niczym innym. To samo z rodziną, jakieś chore myśli, chociaż bardzo ich kocham i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Jest to moja życiowa tragedia. Nie byłem takim człowiekiem, przez parę lat, jakieś 5 czy 6. A wszystko zaczęło się w dzieciństwie kiedy to słuchałem muzyki satanistycznej, nie mogłem ogarnąć swoich myśli, to było straszne, trauma. Panicznie bałem się grzechu przeciw duchowi świętemu chociaż nie wiedziałem co to tak na prawdę jest, klnąłem na Boga jak jakiś opętany (może jestem??), pamiętam to jak dziś. Przed snem chore myśli, że moje życie nie ma sensu, skoro i tak nie ma miejsca dla mnie w niebie. To jakaś trauma była chyba. Przyklejałem sobie żółte kartki z różnymi napisami, że jednak "Bóg mnie kocha", że "Mam po co żyć" itd, modliłem się po kątach, wszędzie i zawsze gdzie tylko się dało. Pamiętam myśli tego typu że "Wolałbym być kaleką, wolałbym być paskudny z wyglądu, być chory, ślepy niż być tym kim jestem". Sam nie wiem jak udało mi się z tego wyjść? W wieku 13-16 lat. Pamiętam też jak pojechałem na kolonie, płakałem pod kołdrą, czułem się inny, gorszy, błagałem Boga żeby mi wybaczył bo przecież nic złego nie robię, chcę być dobrym człowiekiem, to wszystko. No ale nic, jakoś z tego wyszedłem. Parę lat spokoju, jakoś chyba 7 lat. I znowu to samo, znowu się zaczęło. Byłem z dziewczyną, którą bardzo kochałem, strasznie, można powiedzieć że najbardziej na świecie, byłem wesoły, radosny, szczęśliwy, roześmiany, byłem taki jaki zawsze chciałem być (zajebistym człowiekiem :)) i nagle się załamałem, płakałem, bo znów czułem się gorszy, pisałem jej że "może powinnaś znaleźć sobie kogoś innego" itd...chociaż tego nie chciałem. To mnie najbardziej boli, bo jeśli jeszcze raz tak zrobię prawdopodobnie już mnie nie będzie. Mniej boli mnie ten fakt bo okazało się że dziewczyna z którą byłem i tak mnie nie kochała, też mi życia trochę zmarnowała. Nie rozumiem siebie. Jestem zajebistym człowiekiem, każdy mi to mówi, a widzę siebie po raz kolejny jako zło tego świata. Kur... o co w tym wszystkim chodzi. Ostatnio jest tragicznie, potrafię tylko spać, nie mam siły na nic, kompletnie na nic. Rzeczy które do tej pory mnie interesowały jakoś powoli tracą swoje znaczenie skoro przecież i tak moje życie jest bez sensu Znowu potrafię klnąć na Boga, sam nie wiem kim jestem, pogubiłem się znowu w tym wszystkim. Ludzie, ja nie mogę umrzeć. Jestem za mądry, za dobry. Boże tyle zainteresowań: perkusja, książki, film, gry karciane i masa innych a nie widzę sensu życia, to straszne.... ma ktoś tak???pomóżcie!!!Wmawiam sobie schizofrenię a tak na prawdę sam nie wiem czy ją mam. Niektóre moje myśli są tak wyraźne że masakra, nie potrafię usnąć, bo oczywiście myślę, cały czas kur...myślę. Doprowadza mnie to do szału. Pamiętam też w liceum kiedy nie mogłem zapanować nad swoimi myślami, to było np coś w stylu: Jak napiszę tą literę to moja matka umrze..więc pisałem z przerwami, aż babka raz mi się zapytała czy ja jestem nienormalny. Ciężko mi było się otrząsnąć z tego wszystkiego. Długo bym tu jeszcze pisał ale tak ogólnie to jak na razie wszystko co chciałem napisać. Pozdrawiam wszystkich zeschizowanych tak jak ja, choć nie wiem czy tacy istnieją ja chcę żeby moje życie wreszcie nabrało jakiegokolwiek sensu, cieszyć się życiem jak dawniej, mam nadzieję że kiedyś tak będzie, "twardym trzeba być a nie miętkim" :)
-
mówisz że ty to masz na tle religijnym, słuchaj nawet nie masz pojęcia jaką ja mam jazdę. w młodości słuchałem satanistycznej muzyki, która tak mną owładnęła że nie dawałem sobie rady, miałem niechciane myśli, przed snem miałem koszmary że moje życie nie ma sensu, ze idę do piekła, dopadał cię taki koszmarny strach, nachodziły cię niechciane myśli, które odpędzałeś jak tylko się dało a ponieważ twój organizm nie potrafił sobie z tym poradzić, miałeś takie tiki, myśli się nasilały a ty na przykład trząsłeś głową żeby je odpędzić, strzelałeś sobie do głowy z pistoletu który tak na prawdę był twoją ręką...to był koszmar i wiesz co??nie masz pojęcia co to znaczy być z osobą którą kochasz najbardziej na świecie i w pewnym momencie zaczynasz się zastanawiać co tak na prawdę działo sie z tobą w przeszłości, czytasz o opętaniu aż zaczynasz w to wierzyć i piszesz do swojej dziewczyny żeby sobie znalazła innego, bo to co się dla ciebie liczy to jedynie jej szczęście niekoniecznie z tobą. Gdy kogoś się kocha tak jak ja kochałem ją to takich rzeczy się nie robi, bo to nie leży w granicy zdrowego rozsądku, ale gdzieś tam podświadomie pojawił się w pewnym momencie taki jakiś strach, znów poczułem się nikomu niepotrzebny...aż pewnego dnia zacząłem się panicznie bać, pot oblewał mnie, raz zimny raz gorący, bałem się sam nie wiem czego, musiałem wstać żeby przemyć sobie twarz wodą i wiesz co??to wróciło, dręczą mnie chore myśli o Bogu, że moje życie nie ma sensu, że chciałbym z kimś być ale nie chciałbym żeby ktoś był ze mną, i jak tu żyć. Kiedy wiesz że jesteś dobrym człowiekiem i wiesz że nikomu nie zrobisz nic złego a jednak dręczy cie taka myśl, że może faktycznie kiedyś ci odbije i to zrobisz (chociaż jesteś przekonany że wcale tak nie będzie) zastanawiasz się kto tu jest dobry, czy Bóg czy szatan, mam już tego dosyć...gdybym miał tyle odwagi to popełniłbym samobójstwo ale mam w sobie ta mała malutką cząstkę nadziei ze jeszcze moje życie ma jakiś sens, wyobrażasz sobie że umierasz a twoja matka leży nad twoim martwym ciałem...wiesz co? to nie jest życie, to jest wegetacja. wczoraj poznałem dziewczynę która była cieżko chora na anoreksję, była umierająca, wylądowała w szpitalu bo była w stanie śmierci, jeszcze chwila a już by jej nie było...znam ją drugi dzień, wczoraj byłem z nią na piwie i potrafiłem z nią rozmawiać jak z człowiekiem którego znam conajmniej od roku, który jest moim najlepszym przyjacielem...ale moje myśli są chore, byłem u psychiatry...postaram się zacząć żyć od nowa, chociaż coraz bardziej brakuje mi sił, kiedy masz chore myśli o kimś kogo kochasz, o rodzinie..wiesz że jesteś dobry i nikomu nie zrobisz nic złego, podziwiasz tą dziewczynę, nawet jakoś zaiskrzyło między nami, nie powiem, słuchała mnie jak żaden inny człowiek, to było coś pięknego...ale natręctwa o Bogu, szatanie wróciły...o ludziach, o moim życiu...nie chce się żyć, uwierz...Boże daj mi siły bym żył!!!pozdrowienia
-
Jak tu żyć kiedy wiesz że twoje życie nie ma sensu
nerwosol24 odpowiedział(a) na nerwosol24 temat w Nerwica natręctw
wiecie co?sam juz nie wiem co mam o tym sądzić, zdecydowalem sie pojsc do lekarza i mam nadzieje ze to mi pomoze, mam do was jedno pytanie.Macie natrectwa na tle religijnym???chore mysli, w ktorych wymyslacie kolejne bluzniercze mysli o Bogu.nie wiem czy ktos ma cos takiego jak ja, ale to jest najgorsze co moze byc,mowie wam, ja juz sam nie wiem czy ja jestem opetany czy nie, nie rozumiem tego wszystkiego.czytalem kiedys na ten temat i przezywam totalny kryzys,chcialbym byc tym czlowiekiem ktorym bylem rok temu, kiedy to mialem dla kogo zyc, ale niestety sie zalamalem, myslalem ze moge jej zrobic jakas krzywde mimo ze bardzo ja kochalem, to wszystko jest jakies chore. czuje sie tak jakbym istnial tylko ja, albo otaczajacy swiat, jakbym zamykal sie hermetycznie w srodku i nie chcial wychodzic na zewnatrz. pewnej nocy zaczalem sie strasznie bac sam nie wiem czego, zaczal mnie oblewac pot, fale zimnego i goracego potu, jakis paniczny strach nie wiadomo na litosc boska przed czym, to jest jakas paranoja. czasami wydaje mi sie ze moje zycie nie zalezy ode mnie ale wiem ze wcale tak nie jest. dzieje sie tak tylko dlatego ze mam niechciane mysli i natrectwa i zrobilem cos czego nie chcialem zrobic, a to wszystko przez moje dziecinstwo...potrzebuje pomocy tego wiem na pewno i mam nadzieje ze wyjde z tego bo wiem ze jestem dobrym czlowiekiem i nigdy nie zrobie nikomu nic zlego...to jakis koszmar, pozdrowienia dla wszystkich [ Dodano: Czw Lis 09, 2006 8:19 pm ] jutro ide do lekarza z rana, modle sie do boga zeby to nie byla schizofrenia, bo nie wiem czy wtedy podolam to wszystko pociagnac, mam nadzieje ze nie uslysze takiego wyroku. ogolnie to czuje sie strasznie, czuje sie tak jakbym nie istnial, chore to jest, bo przeciez jestem swiadomy siebie a jednak jestem masakrycznie rozkojarzony, błądzę gdzieś w nieznane rejony świadomości, nie potrafię się skupić na czymkolwiek, na szczęście przez ostatnie 4 dni przebywałem wśród ludzi i troche mnie to wyluzowało, ale czasami miałem straszne momenty, łezka niejedna spadła na dywan, ból, cierpienie, paniczna samotność, czujesz sie nikomu niepotrzebny, czujesz sie tak jakbyś nie mógł mieć nikogo już nigdy, przerażające to jest... pozdrowienia [ Dodano: Sob Lis 11, 2006 12:14 am ] hehe dowiedziałem się że mam osobowość schizoidalną, nieźle co??a tak poważnie czy macie takie natręctwa, że tak strasznie nie dają wam spokoju że "tak jakby" je wymawiacie. to znaczy nie wiem, w moim przypadku jest tak że na przykład jak przełykam ślinę i mam te chore myśli to tak jakoś podświadomie jakbym układał język i już za chwilę miałbym to powiedzieć wiecie jakie to jest męczące i uporczywe!!! to jest straszne pozdrowienia. życie to ciężki orzech do zgryzienia, a szczególnie moje -
Jak tu żyć kiedy wiesz że twoje życie nie ma sensu
nerwosol24 odpowiedział(a) na nerwosol24 temat w Nerwica natręctw
dzięki za wszystkie wasze porady, nie wiem co mam ze sobą zrobić, nadal czuję sie jakoś tak dziwnie, biorę jakieś leki które dostałem od ciotki (miała podobno nerwicę lękową), niby jestem spokojny ale jakoś tak nie do końca, wiem że to tylko tydzień a może nawet mniej jak je biorę. wiem że powinienem się udać do psychiatry i pewnie to zrobię. czuję się tak jakby ktoś wyrwał mi jakąś część duszy, czuję ogromną pustkę po stracie dziewczyny. wiem że te wszystkie lęki, natrętne myśli to tylko moja psyche, i w sumie mi to pomaga, sam fakt że to tylko moja psychika, powtarzam sobie "co ja sobie wkręcam do tej mojej główki???" ale wolał bym jakiejś stabilizacji, potwierdzenia moich odczuć dlatego chyba wybiorę się do psychiatry....mój najgorszy lęk to lęk przed chorobą psychiczną.... pozdrowienia, życzcie powodzenia -
Jak tu żyć kiedy wiesz że twoje życie nie ma sensu
nerwosol24 odpowiedział(a) na nerwosol24 temat w Nerwica natręctw
dzięki za wszystkie wasze porady, nie wiem co mam ze sobą zrobić, nadal czuję sie jakoś tak dziwnie, biorę jakieś leki które dostałem od ciotki (miała podobno nerwicę lękową), niby jestem spokojny ale jakoś tak nie do końca, wiem że to tylko tydzień a może nawet mniej jak je biorę. wiem że powinienem się udać do psychiatry i pewnie to zrobię. czuję się tak jakby ktoś wyrwał mi jakąś część duszy, czuję ogromną pustkę po stracie dziewczyny. wiem że te wszystkie lęki, natrętne myśli to tylko moja psyche, i w sumie mi to pomaga, sam fakt że to tylko moja psychika, powtarzam sobie "co ja sobie wkręcam do tej mojej główki???" ale wolał bym jakiejś stabilizacji, potwierdzenia moich odczuć dlatego chyba wybiorę się do psychiatry....mój najgorszy lęk to lęk przed chorobą psychiczną.... pozdrowienia, życzcie powodzenia -
Jak tu żyć kiedy wiesz że twoje życie nie ma sensu
nerwosol24 opublikował(a) temat w Nerwica natręctw
witam jestem tu nowy, a więc na dzień dobry "dzień dobry" :) nie sugerujcie się tą usmiechnieta buzka, wcale nie jestem taki wesoły, wręcz przeciwnie, ostatnio jestem w takim stanie ze nic mi sie nie chce, włącznie z życiem.nie wiem czy to co mnie dotyka to nerwica natręctw, nerwica lękowa czy coś innego, jak zwał tak zwał, w każdym bądź razie potrzebuje pomocy i pewnej porady od WAS co zrobić aby zacząć żyć i cieszyć sie tym życiem jak dawniej.Wszystko zaczęło się jakieś 10 miesięcy temu ( a właściwie w dzieciństwie ale o tym za chwilę). 10 miesięcy temu poznałem dziewczynę, zakochałem się, ja byłem szczęśliwy, chciałem jej zapewnić wszystko co tylko chciała, nie mogłem jej zapewnić tylko poczucia miłości do mnie, mimo iż ja byłem w niej bardzo zakochany.przez jakieś 5 miesięcy wszystko było dobrze, byłem cały w skowronkach, ale w pewnym momencie się załamałem pod wpływem tego co działo się ze mną w przeszłości...i tu na chwilę zatrzymajmy się i cofnijmy wstecz. jako młody chłopak byłem zamknięty, skryty w sobie itd, w pewnym momencie swojego młodego życia zacząłem słuchać muzyki satanistycznej, która to raczej do pozytywnych nie należy, wiem że zrobiłem sobie ogromną krzywdę przez tą ideologię. w pewnym momencie załamałem się, zawsze byłem religijny itd, i właśnie dlatego nastąpiło moje załamanie, czytałem dużo na temat religii, dowiedziałem sie ze jedyny grzech ktory nie zostanie wybaczony człowiekowi to grzech przeciwko duchowi świętemu, choć tak na prawdę nie wiedziałem jak to sformułować, co to takiego jest, zaczęło mi się wydawać że właśnie to popełniłem. i właśnie od tego momentu moje życie stało się koszmarem, miałem natrętne myśli, przeklinałem boga, miałem jakieś koszmary, że moje życie nie ma sensu, że po co to moje życie, przecież ja i tak nie mam po co żyć, odpędzałem je ale czasami się nie dało, byłem sfrustrowany i wykończony, nie chciało mi się żyć, zawsze moje myśli pędziły ku rzeczom które normalnego 14 letniego chłopaka nie powinny interesować. zaczęło się liceum, jakoś dochodziłem do siebie,powoli, stopniowo patrzyłem na to z innego punktu widzenia, choć w liceum też miałem problemy ze sobą.a więc natrętne myśli, lęki przed którymi nie mogłem, nie umiałem uciec,poddawałem się im przez co jak sobie teraz uzmysłowię niektórzy ludzie mogli mnie postrzegać jako trochę niezrównoważonego, ale co tam.Podniosłem się, na prawdę, zapomniałem co się ze mną działo i powiedziałem "Jezu co ja robię???Zastanów się człowieku"pomogło mi to, bylem szczesliwy.poszedlem na studia, caly okres studiow to byla jedna wielka radosc zycia, pozytyw, zapomnialem o moim dziecinstwie, nie obchodzilo mnie to, bylem takim czlowiekiem jakim zawsze chcialem byc, wyluzowany, radosnym, zadowolonym itd.studia skonczylem z powodzeniem uzyskujac dyplom i poznalem dziewczyne.... ...no wlasnie wróćmy do chwili obecnej. nie jestem tym samym człowiekiem, bedąc z dziewczyną zacząłem sobie znowu przypominac co sie ze mna działo w młodości, zaczęły się lęki, natrętne myśli, że po co ja komu jestem potrzebny, kto chciałby mieć takiego człowieka jak ja?itd, czułem się niedowartościowany, płakałem, wyobrażałem sobie różne dziwne rzeczy, że znowu moje życie nie ma sensu, że ona nie może być ze mną....to było straszne. w pewnym momencie zaczęło się to samo co dawniej (po tym kiedy to zdenerwowałem się za to jak moja dziewczyna mnie traktuje - krótko mówiąc "przedmiotowo" i jak gówniarza, nie rozumiałem jak można kogoś tak potraktować, kogoś kto jest dla mnie wszystkim, wokół kogo kręci się całe moje życie, kto jest moim powietrzem, moim sensem życia itd....)W dniu kiedy wyrządziła mi taką straszną krzywdę wypiłem parę piw z kumplem, położyłem się do łóżka i się zaczęło, najpierw oblał mnie zimny pot, fale gorąca przechodzące przez całe ciało, znowu zimny pot, strach, jakiś wszechogarniający, zacząłem ją wyzywać, przypominanie sobie tego co było kiedyś i tak w kółko.znowu ten sam koszmar, przeżywanie tych samych myśli co kiedyś,odpędzanie ich. za to co mi zrobiła zacząłem na nią kląć, wyzywać ją w myślach, nie mogłem się od tego odpędzić, dręczyły mnie cały czas, i znowu jakoś dziwnie "znienawidziłem boga" itd...gdy to piszę jestem w takim stanie że szkoda gadać.po tym co zrobiłem nie powinienem już w ogóle starać się dalej, tylko olać to, ale ja jakoś jeszcze chciałem, starałem się,bo jak się kocha to jest się w stanie wybaczyć wszystko...ale wiem że to był mój błąd.dręczą mnie myśli o mojej rodzinie, klne na nich, dręczą mnie myśli, koszmary, moje życie nie ma sensu, czasami nawet biorę w dłoń swój nadgarstek i patrzę się na swoje żyły i wyobrażam sobie jak je podcinam...to jest koszmar, wiem że jedyne co mnie trzyma przy życiu to moja rodzina której nigdy w życiu (choćby nie wiem co) tego nie zrobię bo mnie wspierają. Ostatnio porozmawiałem z matką o moich problemach (bardzo się tego wstydziłem ale uważam to za sukces, przez tyle lat żyłem z tym sam aż w końcu powiedziałem to. Kiedy powiedziała mi że "cokolwiek bym nie usłyszała i tak cie bede kochać" wręcz nie uwierzyłem że tyle się z tym ukrywałem, dla niej wszystko jest takie proste. W chwili obecnej mija pare godzin od kolejnej rozmowy z nią, jestem w pracy, jakoś dziwnie zadowolony, choć z drugiej strony nie do końca szczerze zadowolony. przeżywam straszne męczarnie, kładę sie do łóżka, nagle ogarnia mnie jakiś strach, zupełnie bez przyczyny, bez żadnych podstaw, boję się rzeczy, których nie powienienem się w ogóle obawiać, dziwne myśli że "chciałbym kogoś mieć, ale nie chciałbym żeby ktoś był ze mną", i każda taka myśl zaczyna cię tak dołować, jedna za drugą, do tego dochodzi trzecia, czwarta, człowiek nie śpi, albo jak śpi to nagle budzi się pod wpływem jakiejś myśli która go dręczy i nie daje mu spokoju.do tego dochodzi ciśnienie 1500 na 2900, ręcę w pracy trzęsą się od nerwicy, nie można utrzymać długopisu, do tego człowiek chudnie w oczach, zaczyna mu się wydawać że to wszystko jest złe, że nie ma sensu, że po co żyć???skoro jestem zły (mimo iż wiem że nigdy nie wyrządziłem i nie wyrządzę nikomu żadnej krzywdy), zaczyna cię dręczyć coś co jest w ogóle bezpodstawne a jednak boisz się ze może to prawda ( choć wiesz że tak nie jest)...jak tu żyć???pomóżcie!!!błagam, miałem zamiar iść do psychiatry ale boję się jakiegoś wyroku, że jestem nienormalny czy coś w tym stylu, a to ze względu na wszechogarniające poczucie wstydu.jakiś rok temu znałem swoją wartość i samoocenę.uważam się za inteligentnego człowieka.jestem informatykiem, pracuję już od czterech miesięcy w pewnej instytucji państwowej, mam perspektywy na dobre życie, dobry start w przyszłość....ale jedyne co mi przeszkadza to natręctwa a co się za tym wiąże ogólny bezsens życia, więc jak tu żyć kiedy wiesz że twoje życie nie ma sensu krótko po 20 roku życia??? pomocy, poradźcie coś.chciałbym rzucić palenie, a wiem że z jednej strony pomaga mi przetrwać a z drugiej mnie pogrąża.brak snu, ciśnienie, oczy podkrążone, trzesące ręce, natrętne myśli, samobójcze, ogólny bezsens, zastanawianie się czy ja jestem dobry czy zły.... jeszcze raz pomocy proszę!!!mam nadzieję że odmienię swoje życie